Kilkanaście dni temu do proboszcza z Torvaianica pod Rzymem zgłosiła się grupa transseksualnych prostytutek z prośbą o pomoc. Proboszcz prośbę przekazał papieskiemu jałmużnikowi – kard. Konradowi Krajewskiemu, który natychmiast pospieszył z pomocą. „Nie ma w tym żadnej sensacji. To normalna rzecz – mówi kardynał w rozmowie z Edwardem Augustynem. Robimy to, co mówi Ewangelia. Pomagamy nawet przestępcom: na święta wysłaliśmy do więzienia Rebibbia 3 tysiące ciast wielkanocnych. A przecież to mordercy, prostytutki i gwałciciele. Gdy nie wiemy, co robić, pytamy, co zrobiłby Jezus. Odpowiedź przychodzi natychmiast. I nie ma znaczenia, czy to osoba transseksualna czy inna, chrześcijanin czy muzułmanin” („Nie jestem kamikadze”, „Tygodnik Powszechny”, 5.05.2020 r.).
„Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem; nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). To jedno z najważniejszych zdań Jezusa. Wypowiada je w czasie ostatniej wieczerzy – na moment przed swoim odejściem. Atmosfera jest napięta. Uczniowie przerażeni. Ogarnia ich strach przed śmiercią, przed końcem, przed zbliżającą się tragedią. Jak Jezus odpowiada na ten lęk? On mówi: Jestem z wami. We wspólnocie ze mną możecie doświadczyć drogi, prawdy i życia. Jezus nie wygłasza abstrakcyjnych nauk, najsłuszniejszych teorii i moralizatorskich zachęt. On po prostu jest.
Jezus uświadamia nam dzisiaj, że odpowiedzią na czyjś lęk może być nasza obecność. Nie teoria, nie wiedza, nie wysublimowane pouczenia, ale zwyczajna obecność. Kościół musi być obecny przy ludziach najbardziej potrzebujących i najbardziej zalęknionych. Bez względu na ich wiarę lub niewiarę, poglądy, wyznawane wizje świata i filozofie życia czy w końcu kondycję moralną. Czyż nie tego uczy nas dzisiaj Jezus? Czy nie o tym do znudzenia przypomina nam papież Franciszek i jego najbliższy współpracownik kard. Krajewski, zwany „papieskim Robin Hoodem”?
Czytamy w Dziejach Apostolskich, że w pierwotnym Kościele „codziennie rozdawano jałmużnę” (por. Dz 6,1). Niesienie pomocy najuboższym od samego początku było fundamentalną misją Kościoła, wpisaną w jego DNA. Oczywiście, że Kościół nie jest jedynie organizacją charytatywną, choć wielu tylko takim chciałoby go widzieć. Nie zmienia to jednak faktu, że działalność charytatywna była i jest fundamentalna. Poprzez nią bowiem możemy być obecni, więcej nawet – Jezus może być obecny – przy najbardziej zalęknionych.
Myślę, że część naszych parafialnych funduszy powinna być przeznaczany na jałmużnę. Na konkretną pomoc ludziom potrzebującym. Na misję obecności! Bo często niewiele można pomóc wypowiedzianym słowem, a jeszcze mniej można pomóc słowem wypowiedzianym z bezpiecznego dystansu. Trzeba po prostu być. Trzeba się zaangażować. Pomocą staje się człowiek, który jest, który poświęca swój czas, swoje pieniądze, swoje siły. Nie możemy się bać tego, co papież Franciszek opisuje swoimi ulubionymi słowami: „bliskość”, „towarzyszenie”, „dotknięcie”, „czułość”.
Jezus wskazuje nam dzisiaj prawdziwą drogę prowadzącą do życia. To droga naśladowania Go i wprowadzania w życie Ewangelii. To droga prowadząca od zapatrzenia się w siebie, od zatroskania się o siebie, od egoizmu, który nie widzi nic poza własnym interesem, do stanu na wzór Jezusa, który przychodzi, żeby być dla innych. Wiele razy w życiu tę drogę musimy przejść. Każdy z nas osobiście, ale też nasze wspólnoty parafialne, a nawet cały Kościół. Powie abp Grzegorz Ryś, że „mamy zaryzykować przejście do stabilizacji do prostoty, od bogactwa do ubóstwa, od władzy do służby. Tak jak Jezus, który przychodzi do nas w prostocie, w ubóstwie, w radykalnej miłości, w takiej otwartości na człowieka, że już się bardziej nie da i mówi: »Bądźcie tacy«! A my myślimy: »To niebezpieczne, to nam zagraża«”. Zagraża nam jednak coś innego. Zagraża nam, że staniemy się takim Kościołem, który potrafi o Bogu wiele gadać, ale przestaje być obecny, staje się skupiony na sobie, zatroskany o własne istnienie, a w konsekwencji nikomu niepotrzebny. Na to pozwolić sobie nie możemy.
ks.Bartosz Rajewski