Przed laty parlament brytyjski uchwalił przepisy dające policji uprawnienia do karania tych, którzy dopuścili się zachowań określanych jako antyspołeczne. Obecnie możemy zostać ukarani za zachowania uważane za prospołeczne, niezbywalne prawa człowieka.
Z dnia na dzień zakazano zgromadzeń, spotkań towarzyskich, swobody poruszania się, a także uczestnictwa w praktykach religijnych. Nieprzestrzeganie tych przepisów grozi grzywną, wymierzaną przez policjantów. Przepisy te weszły w życie pod koniec marca i do tej pory pomimo obradującego parlamentu nie zostały poddane obradom.
Można wzruszyć ramionami. Zdrowie ważniejsze jest niż stanowienie prawa, a więc po co mają się tym zajmować posłowie? Nie wolno było czekać na podpis królowej, by przeciwdziałać rozpowszechnianiu się choroby.
Z dnia na dzień Wielka Brytania stała się krajem zamkniętym. Wprowadzone przez rząd, a więc władzę wykonawczą przepisy miłe byłyby zapewne nie jednemu współczesnemu politykowi, którzy marzy o władzy nie podlegającej żadnym ograniczeniom. W dodatku wiadomo było od kiedy wchodzą one w życie, natomiast o tym kiedy i w jakich okolicznościach będą likwidowane zostało określone bardzo mgliście. W tej sytuacji słowa oburzenia na Victora Orbána, któremu parlament przyznał prawo rządzenia dekretami, uznać można za hipokryzję.
Wielka Brytania nie przestała być z dnia na dzień demokracją parlamentarną i powinna nią pozostać, gdy epidemia minie. Względy epidemiologiczne czy żadne inne nie mogą być pretekstem do oddania władzy absolutnej w ręce rządu, tym bardziej, że obowiązujące przepisy mogą uczynić przestępcą każdego i to bez sądu. W dodatku przepisy są o tyle mętne, że natychmiast po ich wprowadzeniu apelowano do policjantów, by nie przestrzegali ich nazbyt rygorystycznie i nie karali zbyt surowo winnych wykroczeniom, ograniczając się raczej do perswazji niż wręczania mandatów.
Kiedy rząd próbował przepchnąć Brexit bez parlamentarnej debaty i odpowiednich ustaw, sprawa oparła się o sąd, na końcowym etapie o Sąd Najwyższy, który wydał decyzję odbierającą rządowi prerogatywę decydowania w tej kwestii. Sędziowie uznali, że parlament w ustanawianiu prawa jest ważniejszy od władzy wykonawczej. Nie słyszałam, aby ktoś obecne ograniczenia praw człowieka zaskarżał do sądu którejkolwiek instancji.
W tym tygodniu rozpoczęło się wychodzenie z zamknięcia. Okazało się jednak, że semi-niezależne władze lokalne mają inną opinię niż rząd centralny. W rezultacie Szkocja, Walia i Irlandia Północna pozostają bardziej zamknięte niż Anglia. Oznacza to, że brytyjski obywatel przekraczając widoczną jedynie na mapie granicę może zostać ukarany za coś co w jego miejscu zamieszkania wykroczeniem nie jest. I to ukarany bardziej dotkliwie niż było to do tej pory, gdyż przy zluzowaniu niektórych ograniczeń podniesiono wysokość kar za nieprzestrzeganie przepisów. Patrząc na mapę ilustrującą nasilenie przypadków zakażenia koronawirusem trudno uznać decyzje lokalnych polityków o utrzymaniu restrykcyjnych przepisów za w pełni uzasadnione. To prawda, że są regiony w Szkocji, gdzie liczba zachorowań na jednego mieszkańca jest wysoka, ale odnosi się to również do niektórych miast północnej Anglii i Londynu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wykorzystano tę okazję do dania prztyczka w nos londyńskiemu rządowi, który chciał sprawę załatwić „odgórnie” bez konsultacji z politykami rządów lokalnych. Takie są m.in. konsekwencje dewolucji.
Tym trudniej jest obecnie obowiązujących przepisów przestrzegać, że są one sformułowane w sposób mało precyzyjny. Najlepszy przykład to kwestia noszenia maseczek. Z jednej strony słyszy się dyskusję o tym, czy pełnią one odpowiednią funkcję ochronną i dla kogo, z drugiej – mają one obowiązywać w środkach transportu publicznego i w sklepach. Nie słyszałam, aby brak maseczki skutkował grzywną, ale nie zostało to jednoznacznie określone. Minister zdrowia jak na razie ogranicza się do namawiania, by maseczki nosić, choć jeszcze kilka dni temu mówił o tym, że ich efekt jest przede wszystkim psychologiczny. Maski mają zakładać również nauczyciele, gdy w przyszłym miesiącu (w Anglii, choć nie wiadomo czy w innych regionach kraju) dzieci, w pierwszej kolejności najmłodsze, zaczną wracać do szkół.
Wszelkie przepisy tymczasowe, które wprowadzane są w sytuacjach nadzwyczajnych – a do takich z pewnością należy pandemia – na ogół nie zostają cofnięte na tej samej drodze na jakiej zostały wprowadzone. W istniejącej obecnie sytuacji, gdy bliżej nie wiadomo kiedy zaraza w pełni wygaśnie jest to bardziej prawdopodobne niż, na przykład, gdyby się to działo w przypadku zniszczeń wywołanych klęską ekologiczną. W takich przypadkach na ogół daje się dość dobrze określić kiedy nastąpił koniec i udało się lepiej lub gorzej doprowadzić do sytuacji wcześniejszej. Zagrożenie choroba – co zresztą przyznają sami politycy – może ustąpić na jakiś czas, by później powrócić, co będzie wymagało ponownego wprowadzenia ograniczeń. Biorąc pod uwagę brytyjski system prawny, kiedy przy uchwalaniu pewnych przepisów politycy powołują się choćby na klauzulę Henryka VIII, istnieje możliwość, że nawet za kilka lat ktoś zostanie ukarany za nieprzestrzeganie przepisów antykoronawirusowych.
Wprowadzenie przepisów ograniczających prawa jednostki było łatwe. Szkoda, że w ten sam sposób nie dało się zadekretować zniknięcie wirusa.
Julita Kin