Jedni bronią jej zażarcie, inni podpalają. Budzi zachwyt, serdeczne uczucia lub wznieca złe emocje. Obojętnie nie da się obok niej przejść. Może warto trochę sobie o tęczy porozmawiać, w tym „tęczowym” czasie pandemii koronowirusa. Mnie osobiście wzrusza. Widzę ją wszędzie. Przyklejoną do okien, namalowaną dziecięcą rączką, przypiętą na pniu drzewa w lesie, podłożoną pod kamyk w parku, kiedy idę na swój „więzienny spacer”, (czyli codzienną porcję pseudogimnastyki).
Więc jak to jest właściwie z tą tęczą? Pojawiła się po raz pierwszy w sumeryjskim eposie i była w nim naszyjnikiem bogini Isztar. Stanowiła też w Biblii symbol końca potopu. Może więc i dla nas współczesnych, też stanie się końcem naszego „potopu”, czyli wirusa, który dziesiątkuje świat, jaki znamy. Bo że odtąd będziemy już żyli w świecie całkiem innym, tego jestem pewna. Kiedy chłopi niemieccy walczyli o prawa dla siebie w XVI wieku, posługiwali się flagami w kolorze tęczy. Miała dawać nadzieję zwycięstwa. We Włoszech była symbolem pokoju. W Ameryce Południowej tęczową flagę mają Peru, Ekwador i Boliwia. Jest to symbol imperium Inków. Od lat 70 tych tęcza znajduje się na oficjalnej fladze miasta Cuzco, w Peru. A kiedyś była nawet symbolem międzynarodowego ruchu spółdzielczego! Jest na flagach organizacji buddyjskich, żydowskich, a w 1919 roku stanowiła poważną propozycję dla flagi Armenii. Piękne i pokojowe były więc zamiary poczciwej tęczy.
Z pokojem i spokojem niestety nie kojarzy się w naszym Kraju, gdzie wzniesiono ją w czerwcu 2012 roku na Placu Zbawiciela w Warszawie. Ledwo ją tam postawiono, już stała się obiektem nienawiści. Podpalano ją regularnie i z determinacją. Mniej więcej co trzy miesiące. Julita Wójcik, która była jej autorką, twierdziła, że jej instalacja wcale nie miała być symbolem środowisk LGBT+. Tęcza to tęcza! „Symbolizuje wiele rzeczy, jednak najlepiej jest, gdy nie symbolizuje nic, a pojawia się po deszczu wraz z pierwszymi promieniami słońca” – powiedziała autorka. I taką tęczą miała być ta jej instalacja. Dodała jeszcze, że „nikt nie złości się na tęczę na niebie. I że tęcza ma być symbolem opamiętania”. Podobało mi się to jej zdanie. Niestety, ludzie nienawidzący wszystkiego i wszystkich, nie są skłonni do opamiętania. Szkoda. Jaki świat byłby piękny, gdyby nie było w nim niepotrzebnych uprzedzeń. I gdyby dało się współistnieć, wedle jedynie słusznej zasady „żyj i daj żyć!” Ha! Marzenie ściętej głowy.
Tęcza jest w zasadzie wszędzie, tyle że niewidzialna. Ta wiadomość też jest dość symboliczna, jak się o tym głębiej pomyśli. Walczyć z nią nie ma sensu. Będzie i już. My widzimy ją wtedy, kiedy światło słoneczne rozszczepia krople deszczu, albo kiedy zobaczymy to zjawisko przez pryzmat w laboratorium. Już starożytni Rzymianie (no pewnie! Oni wymyślili wszystko!) wykombinowali, że przezroczyste materiały rozszczepiają światło. Oficjalnie jednak to Izaak Newton w traktacie „Optics” opisał to cudowne zjawisko. Był to rok 1704 i ta publikacja naukowa ukazała się pierwszy raz w języku ojczystym! Czyli angielskim. Coś jak nasz Kochanowski ze swoją poezją, nareszcie po polsku! Nauka i poezja stały się dostępne szaraczkom, a łacina straciła swoją wykluczającą supremację.
Z kolorami tęczy też jest kłopot. Niby ma być siedem, ale jak zaczniemy liczyć, to wychodzi, że jest sześć. No to gdzie ta siódma?! Newton uważał, że jest nią coś pomiędzy niebieskim a fioletem, czyli indygo, ale trochę to zrobił na siłę. Podział kolorów w tęczy jest umowny. Jeden się kończy, drugi zaczyna, granice się zacierają, kolory przechodzą jeden w drugi. Z tęcza jest więc trochę jak i z nami, ludźmi, nic do końca nie jest takie oczywiste, a przecież jakie jednak piękne! Newtonowskie doszukiwanie się siódmego koloru, było zgodne z mistyczną fascynacją liczbą „7”. Skala muzyczna ma siedem nut, mamy siedem sfer niebieskich, no to i tęczy trzeba było dołożyć jeszcze jeden kolor. Musiała być perfekcyjna!
Na pewno nie ma w niej koloru różowego ani brązowego, ani tym bardziej szarego. Tęcza więc nigdy nie stanie się symbolem „szarej strefy”. Jest konkretna, kolorowa i „włączająca”. Spaja, przygarnia, jednoczy. No i daje nadzieję! Na życie w pięknym, barwnym i radosnym świecie. Dzieci wiedzą, co robią! Niech malują dla nas te tęcze! A my, uczmy się od nich niczym niezmąconego optymizmu. I czekajmy na lepszy świat…
PS: Zdjęcie, które widzimy to „chłopczyk z konewką”. Mural pojawił się najpierw w naszym Shirley. Potem w Croydon i sąsiadujących dzielnicach. Początkowo myślano, że to znów… Banksy! Okazało się jednak, że autorem jest młody artysta Chris Shea. Stworzył tych murali już 40. Namalowanie każdego zajmuje mu około 30 minut. Murale pojawiają się na bramach, garażach, ścianach pubów, a nawet na prywatnych domach. Jeśli chcemy… namaluje i u nas! Kosztować to będzie około 50 funtów. Ambicją jego jest wykonanie 11 „chłopczyków z konewką” dziennie. Chce zebrać jak największą sumę dla Służby Zdrowia (na razie przekazał 3500 funtów) Sam się dziwi, jak wielu starszych mieszkańców zgłasza się do niego z prośbą o namalowanie u nich takiego muralu. Pierwowzorem tęczowego chłopczyka jest jego synek, o którego przyszłość tak się teraz martwi.
Ewa Kwaśniewska