DOKĄD? KTÓRĘDY? PO CO?
Mimo, że Człowiek i Czas dalej siedzą w izolacji i że drzwi domu dalej są szeroko otwarte, to już nie popijają słodkiej herbaty i nie patrzą bez nadwyrężania oczu w przestrzeń daleką i bliską. Człowiek rozpoczął otwartą krucjatę przeciwko Czasowi, i tak długo nakręcał sprężynę w brzuchu, aż siła odśrodkowa wyrzuciła go daleko poza ramy zdrowego rozsądku. Z rozchwianymi włosami, w zmiętej koszuli i wysokoprocentowym szumem w głowie, Człowiek ogłosił, że teraz nastąpił „czas dążenia” i on wyjdzie poza ramy Czasu i dowie się wreszcie raz na zawsze, dokąd człowiek podąża i jak się wyzwolić z ziemskich ograniczeń! Do pomocy zatrudnił Diabla, by ten rozprzestrzeniał nową nie nową, ale preferowaną religię „spirytualizacji” społeczeństwa. Na drabiniastych wozach zaczęły napływać dostawy pszenicy, jęczmienia, drożdży, trzciny cukrowej, niebieskich liści agawy, aparaty destylacyjne i kawal wulkanicznej skały do filtracji.
Nie wiadomo, czy Człowiek sam chciał zostać konstruktorem świata, czy tylko próbował się z nim skontaktować. Wyglądało, że podłączył się do kosmicznego komputera i podróżował na skrzydłach szybkonogiej złości. To wszedł na Olimp, by kraść ogień czy może podziwiać widok, to znów wspiął się wysoko, by zagrać w karty z archaniołem, czy może kupić hektary nieba, to zaczął budować zajazdy na Drodze Mlecznej… Budził w sobie olbrzyma i operował w imaginowanym świecie nieograniczonych możliwości. Wydawało się, że Człowiek zarzucił sieć i zamierza pochwycić w nią całą rzeczywistość i wszechświat. Zapomniał jednak, że już wielokrotnie zdobywał te same szczyty i zdobywszy je, znów się z nich staczał. I znowu szukał oparcia w złudnym przyjacielu, zamkniętym w butelce szlachetnego destylatu.
Czas obserwował ten odwieczny taniec człowieka, na prędce reżyserowany reality show, w stałych rekwizytach ochronnych masek strachu, leku i niepewności. Czas, po aktorsku zagrał obojętność, zamiast przerażenia i odgrodziwszy się od głośnej jeremiady Człowieka, otworzył swoją Wielką Księgę na ciemno mrocznej stronie.
Wielki wojenny okręt pokonywał wzburzone morze i przewalające się przez pokład przypływy fal. Wiatr, deszcz i ciemna noc dodatkowo dramatyzowały scenerię. Kapitan ze zmrużonymi oczami wpatrywał się wnikliwie w przestrzeń i przez grubą zasłonę mgły zobaczył w oddali nikle różowawe światło. Natychmiast wysłał sygnał alarmowy do drugiego statku:
– Uwaga! Nieuchronna kolizja! Zmień swój kurs o 10 stopni na północ! Światło zamrugało z oddali odpowiadając:
– Uwaga! Nieuchronna kolizja! Ty zmień swój kurs! Wielki Kapitan wielkiego okrętu poprawił kapitańską czapkę na głowie i w wielkim afekcie szybko odpowiedział rozkazem:
– Nie! Ty zmień swój kurs o 10 stopni na północ!
Kapitan spurpurowiał na twarzy i zaczął wygrażać niewidzialnemu wrogowi. Gorączkowo gestykulował i wskazującym palcem robił dziury w powietrzu w stronę migoczącego światła. Policzki jego wydęły się jak puste worki, piana z ust mieszała się z pienistymi falami, wydawało się, że ogniskuje pioruny w rękach, aż nawet wiatr obieżyświat wystraszył się i schował za ciemnymi chmurami.
– Na pokładzie mam rakiety z nuklearnymi głowicami, moja misja jest niezwykłej wagi. Nie masz innego wyjścia, natychmiast zmień kurs, bo inaczej cię zatopię! Rozwścieczony Kapitan nie czekając nawet na zwrotny komunikat powtórnie wysłał wiadomość i dodał:
– Jestem Kapitanem największego niszczycielskiego okrętu w całej królewskiej flocie!
– A ja jestem latarnią morską – przyszła odpowiedz przez gęstą mgłę.
Człowiek nie ma innej rady, jak tylko zaufać sobie samemu i umieć przy „sobie” pozostać. Wtedy tylko zmieni się oblicze czasu i czas stanie się wobec niego „bezsilny”. Niech człowiek diabła pośle na księżyc do Twardowskiego i niech może raczej wznosi toasty za kształtowanie piękna, czynienia dobra i poznawania tego, co prawdziwe. A czas może przezwyciężyć tym, że żyje.
Grażyna Wasiak-Maxwell