20 czerwca 2020, 08:00
Nie korzystać z możliwości Londynu to grzech!
Za tolerancję, za różnorodność, za brak nudy, za możliwości, za sztukę – tak Marta, autorka bloga B-Londynka.pl wymienia za co kocha Londyn w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.

 

Na blogu napisałaś, że pochodzisz z miasteczka, gdzie Uber nie działa i jeśli chce się zamówić taksówkę, trzeba znać sekretny numer do pana Zenka. Zdradzisz, co to za miejsce?

– W sumie to żadna tajemnica. Moim pierwszym domem jest Sandomierz, który teraz ludzie w większości kojarzą ze względu na serial „Ojciec Mateusz” oraz wielkie powodzie. Mamy jednak piękną historię, serio!

 

Do Londynu przeprowadziłaś się całkiem niedawno.

– Tak, w 2018 roku. Zatem można powiedzieć, że jestem tutaj „świeżakiem”. Zawsze marzył mi się Londyn, już od liceum chciałam wyjechać. Zrezygnowałam z mojego marzenia, które w tamtym czasie wydawało mi się nie do spełnienia i poszłam na studia w Polsce. Ułożyłam sobie życie – nauka, dobra praca, partner. Tak mijały lata. Aż wypadł jeden klocek z układanki i zakończyłam wieloletni związek. Takie momenty w życiu bywają przełomowe – i taki był też dla mnie. Złożyłam wypowiedzenie, odłożyłam trochę kasy i po dwóch miesiącach już mieszkałam w Londynie.

 

Piszesz, że „radzisz sobie jakoś w marketingu i psychologii”.

– Skończyłam studia ze stopniem magistra. Kierunek: psychologia. Specjalizacja: psychologia kliniczna. Jako psycholog pracowałam jeszcze w Polsce, ale nie tylko, ponieważ rozpoczęłam swoją karierę w online marketingu i tam póki co zostałam. Po przeprowadzce do Londynu wielu „znajomych” powtarzało, żebym aplikowała na stanowiska w fabryce czy przy sprzątaniu. I gdybym musiała, na bank bym to zrobiłam. Każdą pracę szanuję. Jednak skoro mam umiejętności i wiedzę, która pozwala mi robić coś innego, co lubię, to dlaczego nie spróbować aplikować do innej pracy? Wysłałam zatem CV wszędzie, gdzie się dało, gdzie wydawało mi się, że się przydam i byłam bardzo zaskoczona, że dostałam całkiem sporo odpowiedzi. Tak więc od momentu przyjazdu do Londynu cały czas obracam się w branży online marketingu.

 

W czasie pandemii zostałaś blogerką. Prowadzisz bloga o życiu w Londynie.

– Dopiero rozpoczynam swoją przygodę w tej dziedzinie. Zawsze bardzo lubiłam pisać. Kiedyś były to pamiętniki, wiersze, książki, które wszystkie wędrowały głęboko do szuflady. Już od dłuższego czasu z tyłu głowy miałam myśl, że chciałabym pisać, dzielić się moimi przemyśleniami, przygodami, przeżyciami z ludźmi. Może kogoś rozbawić, kogoś zainspirować czy skłonić do przemyśleń. Długo nosiłam się z myślą, czy się w to angażować, aż w końcu wszystkich nas trafiła pandemia, jak grom z jasnego nieba. Zdecydowałam, że jak teraz tego nie zrobię, to odłożę to „do szuflady” i pewnie już nigdy nie zrobię.

 

Jak sobie radziłaś w czasie lockdownu? Czy pandemia w jakiś sposób pokrzyżowała Ci plany?

– Oj, pokrzyżowała, pokrzyżowała… Jak pewnie wszystkim. Ale z każdej nawet nieprzychylnej sytuacji zawsze staram się wyciągnąć jak najwięcej dobrego dla mnie i mojej rodziny. Brak pracy i przymus zostania w domu spowodował, że oboje z mężem mieliśmy mnóstwo wolnego czasu. Poświęcaliśmy go głównie naszemu synkowi, który był wniebowzięty, że ma oboje rodziców w domu. Jesteśmy też młodym małżeństwem, więc tak naprawdę cały czas się poznajemy. Ten czas również pokazał nam, jak bardzo możemy na siebie liczyć.

 

Można się spodziewać, że Londyn, metropolitalny moloch, jest miejscem mało przyjaznym dla rodziny. Tymczasem Ty jesteś mamą brzdąca. Jak sobie radzisz w tej roli?

– Londyn jest tak wielki i różnorodny, że naprawdę nikt nie powinien mieć problemu ze znalezieniem odpowiedniego miejsca dla siebie. Osobom, które nie znają tego miasta, wydaje się, że składa się ono z samego centrum, gdzie jest London Eye i parlament, ewentualnie dzielnicy biznesowej Canary Wharf. Tymczasem naprawdę można znaleźć parki idealne do spacerów czy mniejsze skwerki, gdzie można przysiąść na ławeczce. Poza tym Londyn otwiera przed nami wielkie możliwości rozwoju i zapewnienia dzieciom również innych rozrywek. Wszędzie można znaleźć „grupy zabaw” (ang. play groups), zajęcia gimnastyczne, muzyczne, balet oraz wiele, wiele innych aktywności. Jasne, że w tak wielkim mieście są też mniej przyjazne miejsca, ale nikt nas w nich nie trzyma. Od tego mamy internet i potrafimy czytać, żeby poszukać innego miejsca, gdzie można się przenieść i zamieszkać w okolicy, która nas interesuje. Także drogie mamy – nie zamykajmy się, pochlipując w poduszkę, że coś nam nie odpowiada. Wstajemy, szukamy i zmieniamy naszą sytuację. W końcu jest dla kogo.

 

Swojego synka urodziłaś w Wielkiej Brytanii? Czy wiązało się to dla Ciebie z jakimiś wyzwaniami?

– Mój maluch to tzw. Chelsea Boy, może zatem zostanie piłkarzem? (śmiech) Brytyjczycy mają do ciąży zdecydowanie inne podejście niż Polacy. Na początku wydawało mi się, że wszystko jest nie tak. Co więcej, mimo że językiem angielskim posługuję się całkiem nieźle, wyzwaniem były dla mnie rozmowy z lekarzami „o medycznych” sprawach, ponieważ takiego zakresu słownictwa nie posiadałam, a było to dla mnie bardzo ważne, żeby wszystko dokładnie rozumieć. Musiałam zatem ponownie podszkolić mój angielski, przygotowywałam się do wizyt i jeśli czegoś nie rozumiałam, zawsze dopytywałam lub prosiłam o wytłumaczenie z użyciem innych słów. Wszystko się da! Jeśli ktoś, faktycznie nie zna języka, to również można poprosić o tłumacza, trzeba tylko zawsze zgłosić to przed wizytą.

 

Twój mąż jest Albańczykiem.

– Zgadza się. Myślę, że nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że poznaliśmy się przez internet. W pierwszych tygodniach w Londynie dokuczała mi samotność. Jestem bardzo towarzyską osobą, tymczasem tutaj jeszcze nie miałam przyjaciół. Nie szukałam związku ani miłości chciałam poznać koleżankę lub kolegę, żeby pospacerować razem po Londynie, zobaczyć te wszystkie piękne miejsca, spróbować lokalnego jedzenia. Tak to też się zaczęło. I wcale bym nie pomyślała, że poznałam wtedy mojego przyszłego męża. Ale serce nie sługa!

 

Różnice kulturowe prowadzą czasem do zabawnych sytuacji, które opisujesz na blogu.

– Nie miałam jeszcze wielu okazji, żeby spędzić więcej czasu z moimi teściami, ale jedną ze śmiesznych sytuacji podczas mojej podróży do Albanii był moment, gdy teściowa zawołała mnie do kuchni. Oczywiście szybciutko poszłam z myślą, że może potrzebuje mojej pomocy. Mama jednak podała mi filiżankę i spodeczek i pokazała mi, żebym upuściła je na podłogę. Byłam na maksa zaskoczona i wcale nie chciałam tego zrobić. Męża nie było pod ręką, żeby mógł mi cokolwiek przetłumaczyć, więc tak stałam zszokowana. Zadzwoniłyśmy do mojej szwagierki, która wytłumaczyła mi, że to tradycja, która ma zapewnić domostwu spokój, szczęście i dostatek. Wyobraź sobie moją minę, kiedy teściowa, na której chce zrobić jak najlepsze wrażenie, prosi mnie, żebym tak narozrabiała! Z młodszymi osobami jest inaczej tak jak np. z moim mężem, który mieszka też od jakiegoś czasu w Londynie. Jednak będąc w związku z obcokrajowcem, należy pamiętać, że niektóre zachowania czy słowa możecie interpretować w totalnie inny sposób. Trzeba więc mieć trochę więcej cierpliwości i dużo, dużo rozmawiać.

 

Z jakimi codziennymi wyzwaniami wiąże się życie na emigracji?

– Dla mnie Londyn jest moim drugim domem, ale wciąż są pewne wyzwania. Wyzwaniem na pewno może być porozumiewanie się w obcym języku, wokół nas jest tak wielu ludzi z różnych miejsca na świecie, że czasem zrozumieć akcent bywa bardzo ciężko. Nawet jeśli biegle mówimy po angielsku. Wyzwaniem dużym jest tęsknota za rodziną, która została w Polsce. Ja jednak wyprowadziłam się z domu rodzinnego wiele lat temu, gdy rozpoczynałam studia, zatem nauczyłam się sobie z tym radzić. Całe szczęście wszyscy mamy teraz telefony z internetem i swobodnie możemy rozmawiać. Połączenia lotnicze często mają bardzo dobre ceny, z czego również często korzystamy.

 

Swoim fanom pokazujesz zarówno sekretne zaułki Londynu, jak i topowe turystyczne atrakcje. Tymczasem wielu Polaków-emigrantów nie wystawia nosa poza Ealing. Dlaczego to jest ważne, żeby poznawać kulturę i eksplorować miejsce, w którym przyszło nam mieszkać?

– Nie po to wyjechałam z Polski, żeby przebywać z samymi Polakami! Oczywiście, że można zamknąć się i bez znajomości języka mieszkać tutaj latami. Polski sklep, polski lekarz, polskie szkoły, polski pracodawca. Ja nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mieszkając w jakimś kraju „na stałe”, nie potrafię porozumieć się z ludźmi wokół. Uważam, że tworzy to dyskomfort i w takiej sytuacji nigdy nie poczujemy się gdzieś „jak w domu”. Pomijam, że poznawanie nowej kultury jest ciekawe i rozwijające. A już w ogóle będąc w takim mieście jak Londyn i nie korzystać z jego niesamowitej oferty to grzech!

 

Za co kochasz Londyn?

– Za tolerancję – tutaj możesz być, kim chcesz. Prawnikiem, księgowym w małej firmie albo wielkiej korporacji, tancerzem, malarzem. Możesz nosić dredy, podarte rajstopy albo skarpetę na głowę i nikt Ci tutaj nic nie powie. Nikt nie zwróci Ci uwagi, masz prawo żyć po swojemu. Uwielbiam to miasto także za różnorodność – można tu poznać ludzi z każdego zakątka świata, wyznawców różnych religii rozmawiać, poznawać się, dzielić się poglądami. Możesz zjeść tutaj pierogi, ale możesz zjeść też potrawy z najdalszych zakątków świata. Zobaczysz wielkie, nowoczesne wieżowce i stare kamienice, głośne miasto i jelenie w parku Richmond. Za co jeszcze kocham Londyn? Za brak nudy – zawsze jest coś do zobaczenia i zrobienia. Za muzykę – różnego rodzaju, którą można usłyszeć wszędzie od ulicznych grajków po obsługę śpiewającą na stacji metra przez dudziarza przy parlamencie. Za możliwości – jeśli gdzieś można z „żebraka” zamienić się w „milionera”, to właśnie tutaj. Za sztukę – na każdym kroku są muzea i galerie, a wstęp do nich jest bezpłatny. To chyba główne powody, ale jeszcze kilka pewnie bym znalazła.

 

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_