W tym tygodniu kontynuujemy temat wyborów prezydenckich wśród Polonii na świecie. Jak przebiega organizacja głosowania metodą korespondencyjną w innych krajach? Dlaczego wybory wzbudzają tak duże zainteresowanie u Polonii? Czy powinniśmy zachować prawo do głosowania, mieszkając poza Polską? Oto pytania, które zadaliśmy naszym rozmówcom. Wypowiedzi zebrały i opracowały: Zuzanna Muszyńska i Magdalena Grzymkowska.
Kamil Arendt
Członek zarządu KOD UK, inżynier oprogramowania, Ślązak osiadły w Londynie.
Wybory to święto demokracji. Trochę obowiązek, ale bardziej przywilej. Tyle teorii. Wygląda na to, że zbliżające się wybory prezydenckie będą, niestety, miały ze świętem niewiele wspólnego. Prawo wyborcze uchwalane w zawrotnym tempie ma niejedno niedociągnięcie, ale to akurat Polonii postawiono największe przeszkody w oddaniu głosu. Organizacje polonijne działające na rzecz demokracji, a wśród nich KOD UK, od początku alarmowały, że napięte terminy i niedopracowane przepisy grożą wyeliminowaniem wielu obywateli z procesu wyborczego. Liczba obywateli Polski zarejestrowanych do tych wyborów pobiła jednak, jakby z narodowej przekory, wszelkie dotychczasowe rekordy. Do takiej demokratycznej mobilizacji z pewnością przyczyniła się udana kampania Polonia Głosuje, a także działające aktywnie w mediach społecznościowych grupy, takie jak Polonia Ma Prawo Głosu czy Polonia NIE ma Wyboru.
Przyznam, że rozpiera mnie duma, ale i przepełnia lęk na myśl o zarejestrowanych 132 tysiącach wyborców w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby komisji wyborczych do zaledwie jedenastu, co jest pięciokrotnie mniejszą liczbą w porównaniu z wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Samo przygotowanie i wysłanie pakietów przez konsulaty na Wyspach było zadaniem na bezprecedensową skalę. Londyński konsulat, który za zadanie miał wypełnić przesyłkami do wyborców kilka ciężarówek, ledwo wyrobił się w ustawowym terminie. W takich warunkach nie do uniknięcia są sytuacje, w których pakiety wyborcze dotrą za późno albo niekompletne. Wiele osób wciąż czeka w napięciu na swoje pakiety, pojedyncze zaś informują o problemach z kartami do głosowania takimi jak brak wymaganej pieczęci.
W tak trudnych dla wszystkich warunkach postanowiliśmy z innymi londyńskimi działaczami zorganizować obywatelską sieć kurierską, by pomóc dostarczyć pakiety od tych wyborców, którzy inaczej mieliby mizerne szanse zdążyć oddać głos. Odkurzyłem na potrzeby tej akcji obywatelskiej swoją spółkę i przekształciłem ją w firmę kurierską, by móc świadczyć usługi na właściwym poziomie, w sposób bezpieczny i rzetelny, nawet jeśli nie zarobkowy.
Z pierwszą przesyłką nadaną przez szczęśliwego wyborcę udałem się w roli kuriera wraz z towarzyszącym mi londyńskim aktywistą demokratycznym, Michałem Reimerem, do Wydziału Konsularnego 22 czerwca. Problemy zaczęły się natychmiast. Pracownik ochrony odmówił przyjęcia przesyłki i zatrzasnął mi drzwi. Zadzwoniłem ponownie i poprosiłem o podstawę prawną. Pracownik Konsulatu poinformował mnie, że pakiety wyborcze mogą być dostarczane wyłącznie za pomocą Royal Mail i znowu drzwi zamknęły mi się przed nosem. Pomyślałem sobie: przecieram szlaki, nie poddam się, prawo jest po mojej stronie. Po 1 godz. i 15 min. udało mi się wręczyć niezadowolonemu konsulowi dyżurnemu cenną kopertę. Nadal nie pojmuję, w jakim celu tak zawzięcie utrudniano mi zgodne z prawem doręczenie przesyłki.
Urzędnicza bezduszność to niestety codzienność dla wielu aktywistów. Organizacje pozarządowe w demokracjach na całym świecie widziane są jako ważny element systemu wsparcia rządu z jednej strony, a kontroli z drugiej. Polska odmiana demokracji do obywatelskiej aktywności raczej uparcie zniechęca i z jakiegoś powodu panicznie się jej boi.
Czekają nas intensywne dni. Będziemy, mimo utrudnień, dalej doręczać pakiety wyborcze do konsulatu w ramach naszej sieci kurierskiej. Potem przyjdzie czas liczenia głosów, z którego wszystkie zaangażowane osoby wyjdą po dwóch nieprzespanych nocach ze słowami „nigdy więcej” na ustach. Dwa tygodnie później niemal na pewno powtórzą jednak ten wyczyn. Jakikolwiek będzie wynik wyborów, wiemy, że będzie okupiony wielkim poświęceniem. Zatem to chyba mniej święto demokracji, a bardziej kierat demokracji i to taki wyścigowy. Ciekawe, czy kiedyś przemknie mi przez myśl, że nie warto.
Magdalena Geraghty
Dawna dziennikarka „Tygodnia Polskiego”. W Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych od 2015 r.
Wielu ludzi uważa, że skoro ktoś nie mieszka w Polsce, to nie powinien mieć prawa decydowania o jej przyszłości. Jednak należy pamiętać, że każdy człowiek ma inne okoliczności, a Polonia dzieli się na wiele kategorii. Są ludzie, którzy wyemigrowali kilkadziesiąt lat temu i z Polską w obecnym stanie nie mają wiele wspólnego. Są ludzie, którzy wyjechali — w poszukiwaniu pracy, przygód, czy z miłości — i ułożyli sobie życie za granicą, jednak nadal mają korzenie głęboko osadzone w Polskiej ziemi. Są też tacy, którzy, mimo że są rezydentami innego kraju, sami nie wiedzą, gdzie ich los poniesie, więc opcja powrotu do Polski jest bardzo realna. Dlatego przestrzegam przed pochopną krytyką Polonii i ich prawa do udziału w wyborach — prawo głosu posiada każdy obywatel i absolutnie nikt nie powinien nam go zabierać. A czy Polak, który nie zamierza wracać do Polski, powinien głosować? Zostawię to już jego własnej moralnej, osobistej ocenie. Na swoim przykładzie, powiem tak: mieszkam w USA na stałe, ale Polskę kocham i szanuję jako swoją ojczyznę. Planuję wychować dzieci zarówno w amerykańskiej, jak i polskiej tradycji. Chcę nauczyć je języka polskiego, chcę, by wiedziały, skąd pochodzi ich mama i wiem, że będziemy do Polski przyjeżdżać, dopóki będzie w niej moja rodzina. Chcę być dumna z kraju, z którego pochodzę i zależy mi na sukcesie i dobrym imieniu Polski, dlatego chcę mieć prawo decydowania o ogólnym kierunku, w którym zmierza. Jeśli jednak w którymś momencie mojego życia postanowię, że Polska nie jest miejscem dla mnie, pozostawię decyzję wyboru władz Polakom, którzy na co dzień odczuwają realne skutki rzeczywistości tworzonej przez rząd. Szanuję swoich rodaków na tyle, aby nie mieszać się w sprawy, które mnie nie dotyczą, a mają ogromny wpływ na ich codzienne życie.
Do tej pory miałam okazję brać udział w trzech wyborach za granicą. Pięć lat temu oddawałam głos drogą korespondencyjną, proces ten był bezproblemowy. Na zeszłoroczne wybory parlamentarne byłam zmuszona jechać 3 godziny (w jedną stronę) do parafii w Los Angeles, gdzie była komisja wyborcza, ponieważ głosowanie drogą korespondencyjną było niedozwolone. To tak, jakby trzeba było jechać z Warszawy do Krakowa tylko po to, żeby oddać głos… Władze powinny pamiętać, że w krajach takich jak Stany Zjednoczone odległości są ogromne i nie każdy mieszka w polonijnej „osadzie”, gdzie można łatwo oddać głos osobiście. Uniemożliwiając Polakom głosowanie drogą korespondencyjną, według mnie, równa się odbieraniu im ich obywatelskiego prawa do udziału w wyborach. Mieszkanie kilka lat w kraju, gdzie demokracja, prawa człowieka i prawa obywatelskie mają przeogromne znaczenie, nauczyło mnie zwracać jeszcze większą uwagę na to, czy prawa te są przestrzegane lub lekceważone również w Polsce.
Obecne wybory, w moich oczach, wyglądają trochę inaczej. Rozumiem, że sytuacja jest nadzwyczajna, jednak wybory są rzeczą na tyle ważną, że zasługują na nieco lepsze przygotowanie. Terminy były nagłe. Oświadczenie o osobistym i tajnym głosowaniu wzbudziło we mnie silne mieszane uczucia. W moim przypadku czas był przeszkodą – miałam dosłownie dwa dni robocze na to, żeby odesłać pakiet pocztą. Na to, jak działa poczta w czasie koronawirusa, nie mam żadnego wpływu, więc pozostaję z nadzieją, że mój głos zostanie dostarczony na czas i uznany przez komisję wyborczą za ważny. To są problemy, które należy przeanalizować i rozwiązać jak najszybciej, żeby budować zaufanie do władz i poczucie bezpieczeństwa u obywateli. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach mamy technologię, która umożliwia bezpieczną i szybką komunikację, więc czemu by z niej nie skorzystać?
Wacław Kujbida
Architekt, w Kanadzie od 30 lat. Reżyser, autor, publicysta, szef Klubu Gazety Polskiej w Ottawie.
Wybory w demokratycznym państwie są prawem, ale i powinnością każdego obywatela. Najbardziej wymownym przykładem tego jest federalne prawo wyborcze w Kanadzie, gdzie każdy obywatel ma wręcz obowiązek uczestniczenia w wyborach.
Z niedowierzaniem obserwuję wśród naszych rodaków dwa fenomeny. Pierwszy to brak chęci uczestniczenia w jakiejkolwiek aktywności wyborczej. Jakże często słyszymy „mnie polityka nie interesuje” czy „polityka to brudna sprawa, nie chcę mieć z tym nic wspólnego”. I wreszcie „i tak mój głos nie będzie miał na wyniki żadnego wpływu”. Logika godna ryby, która nie interesuje się stanem wody w akwarium. Jeżeli my nie interesujemy się polityką, to bądźmy świadomi, że owa polityka będzie się nami interesować. Stworzy nam (albo i nie) konkretne warunki bytowe na kilka lat, takie albo inne udogodnienia socjalne, w ten czy inny sposób podzieli podatki z naszych płac, wynagrodzeń czy emerytur. Wreszcie będzie chronić (lub nie) nasze wewnętrzne czy zewnętrzne bezpieczeństwo, umacniać albo osłabiać wizerunek kraju i obywatela za granicą.
Drugi fenomen to powszechna “gorączka przedwyborcza”. Wczytywanie się w programy kandydatów, wsłuchiwanie w spotkania przedwyborcze, śledzenie relacji i komentarzy – żeby nie powiedzieć propagandy – w swojej ulubionej stacji TV czy w radio. Przecież to absurd. Z każdej obietnicy można się wycofać. Każdy projekt, który nie jest oparty na realnych możliwościach budżetowych, wart jest tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wystarczy na zimno zanalizować stan państwa, gospodarki pod jednym czy drugim stronnictwem lub partią, żeby przewidzieć, który kandydat rokuje nadzieje, jakim będzie liderem i jakie będzie miał osiągnięcia. Większość z obecnych kandydatów wykazała się aktywnością polityczną czy społeczną. Ludziom żyło się tak a nie inaczej za rządów tej czy innej ekipy.
Jako dziennikarz i publicysta, po ponad trzydziestu latach przebywania poza krajem, mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że wolne media po prostu nie istnieją. Wiele lat temu słuchając w tajemnicy Głosu Ameryki czy Wolnej Europy, naszemu pokoleniu wydawało się, że propagandowe media to domena komunizmu, a na zachodzie ludzie mają dostęp do wolnej prasy czy radia i telewizji. Tak pewnie wtedy było, również na kontynencie, na którym mieszkam. Dziś ludzie oglądający CNN i FOX News to ludzie oglądający dwie różne Ameryki, żyjący w dwóch skrajnie różnych rzeczywistościach. A za drzwiami jest konkretny świat, warunki życia, konkretne wydarzenia.
Nasza cywilizacji sprawia, że całkowicie straciliśmy własne zdanie, swoją ocenę rzeczywistości, obiektywizm. To miejsce zajął toksyczny relatywizm. Nie ma bieli i czerni. Czerń jest biała, jeżeli tak pokażą w telewizji. Patrzymy na świat FOX-em albo CNN-em. Zależy to od własnych preferencji, rzadziej od logiki. Pranie mózgów trwa na całej Ziemi bez końca.
Dlatego nie dajmy się zwariować. Wyłączmy telewizor, rozejrzyjmy się po realnym świecie. Czy Polakom jest gorzej czy lepiej? W jakiej Polsce chcielibyśmy żyć? I w jaki sposób chcemy, żeby ktoś układał świat, w którym będziemy żyli my, nasze dzieci i wnuki? Dopiero wtedy idźmy głosować.
Kaja Kurczewska
Feministka, tłumaczka i nauczycielka języka angielskiego, w Szwajcarii od 7 lat.
Jako że w “pierwszym” terminie wyborów nie udało mi się być w Polsce (zawsze staram się w czasie wyborów wracać do kraju i głosować w moim okręgu wyborczym w Poznaniu), a pandemia sprawiła, że zamiast kilku komisji wyborczych w Szwajcarii byłaby tylko jedna, w Bernie, możliwość głosowania metodą korespondencyjną powitałam z radością. Powrót do dyskusji na temat zasadności wyborów korespondencyjnych uważam również za dobrą rzecz – w Szwajcarii taka możliwość istnieje już od dawna. Moim zdaniem taka metoda głosowania dla Polonii jest dobrym rozwiązaniem – przy zachowaniu tajności, równości i powszechności wyborów, i uczciwości w liczeniu głosów. Warto pochylić się nad innymi metodami głosowania zdalnego, choćby z wykorzystaniem Profilu Zaufanego jak w przypadku bankowości online.
W Szwajcarii rejestrowaliśmy się online do osobistego uczestnictwa w wyborach, co przebiegało w sposób prosty, przejrzysty i zrozumiały. Nie słyszałam, aby ktoś miał jakiekolwiek z tym kłopoty. Kiedy termin wyborów uległ zmianie i było jasne, że nie będzie możliwe bezpieczne przeprowadzenie głosowania osobiście, dostaliśmy powiadomienie na email, jak zmienić sposób głosowania na korespondencyjny. Tutaj również wszystko przebiegało łatwo. Pakiety wyborcze zostały nam wysłane z konsulatu w Bernie i musiały zostać odesłane do Berna na własny koszt (między 1,40 a 5,20 CHF).
W Szwajcarii zainteresowanie Polonii udziałem w wyborach prezydenckich jest zdecydowanie większe niż w poprzednich latach. W ogóle da się zauważyć rosnące zainteresowanie Polaków w Szwajcarii tym, co dzieje się w polskiej polityce – ludzie dużo dyskutują, od kilku lat istnieje ruch Dziewuchy Szwajcaria, którego członkinie (w tym ja) brały czynny udział w Czarnym Proteście. Aktywizację Polonii można było zaobserwować w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych, gdzie frekwencja była rekordowa. Do udziału w wyborach prezydenckich 2020 zarejestrowało się blisko 7 tys. osób.
Uważam, że przy zachowaniu reguł tajności, równości i powszechności tegoroczne wybory prezydenckie mogą być jednymi z najważniejszych w naszych czasach. Od ich wyniku zależy przyszłość Polski, nie tylko w rozumieniu narodowym, ale także na arenie międzynarodowej. Od nas zależy, w jakiej Polsce będą wychowywać się nasze dzieci, jaką Polskę poznają nasze rodziny i przyjaciele za granicą. To jest moment iście przełomowy i spełnienie obowiązku obywatelskiego, jakim jest wzięcie udziału w wyborach, powinno każdemu obywatelowi Polski, czy to w kraju czy poza nim, leżeć na sercu.
Polonia powinna mieć prawo głosu. Wielu z nas łączą z krajem bardzo silne więzy – mamy tam rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, których los nie jest nam obojętny i zależy nam, aby im się dobrze, spokojnie i godziwie żyło. Kiedy przyjeżdżamy do Polski w odwiedziny, wydajemy pieniądze zarobione za granicą, wspierając tym samym gospodarkę. Reprezentujemy nasz kraj poza jego granicami i chcemy być z niego dumni, dlatego możliwość oddania głosu powinna być tak ważnym przywilejem i obowiązkiem.
Halina Zagórska
Była redaktor programów historycznych Radia Lwów, obecnie działaczka towarzystwa “Zabytek”, ratującego od zapomnienia polskie groby. W Ukrainie od urodzenia.
Polacy na Ukrainie mogą głosować korespondencyjnie lub osobiście na terytorium konsulatów. Lwowski jest największym spośród wszystkich. Głosujemy w niedzielę 28 czerwca od godziny 7.00 do 20.00. Żadnych utrudnień nie ma.
W tym roku, ze względu na kwarantannę, głosujących będzie mało, sądzę, że nie więcej niż 100-150 osób. A to dlatego, że zupełnie nie ma polskich turystów we Lwowie, a to rzecz niebywała. Tak piękne miasto jest puste, a przewodnicy, zabytki i restauracje czekają…
Nie sądzę, że ilość zachorowań, którą podaje się oficjalnie jest prawdziwa. Medycyna na Ukrainie jest na bardzo niskim poziomie, ale mimo to ludzie dają radę. Maseczki obowiązują w supermarketach i transporcie publicznym. Gorsze jest to, że ludzie byli przez ponad dwa miesiące bez pracy. Teraz masowo jadą do Polski, aby zarobić. Uważam, że jeszcze nie koniec i można się spodziewać przedłużenia restrykcji…
Należy podkreślić, że nie jesteśmy Polonią, a właśnie Polakami na Ukrainie. Byliśmy tu od zawsze. Ale co do wyborów, weźmie w nich udział niewielka liczba, bo tylko tylu z nich posiada obywatelstwo polskie, co nie znaczy, że pozostali też by nie chcieli głosować. Mimo że Ukraina to rozległy kraj i można by się spodziewać, że wybory korespondencyjne mogą być pewnym ułatwienie, nie sądzę aby w praktyce tak było. Wynika to z faktu, że Polacy mieszkający na peryferiach, poza dużymi ośrodkami – Lwowem i Kijowem – nie posiadają właśnie polskiego obywatelstwa.
Marta Dubik
Dziennikarka, relacjonowała m.in. zeszłoroczne pożary w Australii, wcześniej pisała także dla „Tygodnia Polskiego”. Na Antypodach od 6 miesięcy.
W Australii mieszkam wraz z mężem od 6 miesięcy i zdążyłam zauważyć pewne kulturalne różnice. Dla Polaków wybory prezydenckie to bardzo ważne wydarzenie, każdy się zastanawia czy coś się zmieni, sondaże zasypują Internet. Natomiast Australijczycy mają bardzo luźne podejście do wszystkiego również do wyborów, pytałam kilku znajomych, lecz nie byli mi w stanie powiedzieć, kiedy u nich będzie głosowanie i jak to wygląda, bo po prostu się tym nie interesują.
O rejestracji na wybory prezydenckie dowiedzieliśmy się z grupy na Facebooku „Polacy w Sydney”. Uważam, że post z linkiem do rejestracji wzbudził ogromne zainteresowanie, ponieważ wielu Polaków pragnie zmian.
Ze względu na pandemię, która w Australii w porównaniu do innych krajów przebiegła całkiem łagodnie, wybory odbędą się korespondencyjnie. Kilka dni po rejestracji przyszły do nas pocztą koperty z kartami wyborczymi. Po postawieniu „X” przy swoim faworycie musimy zakleić koperty i albo nadać je pocztą, albo zanieść do konsulatu w dniu wyborów.
Wraz z mężem zdecydowaliśmy się głosować za granicą, ponieważ mamy nadzieję na zmiany. Opuszczając Polskę, planowaliśmy krótki wyjazd za granicę w celach edukacyjnych oraz przy okazji turystycznych, natomiast życie tutaj okazało się dużo prostsze, dlatego przedłużamy naszą przygodę z Australią. Niemniej jednak tęsknimy za naszym krajem i nie możemy doczekać się powrotu.