04 lipca 2020, 09:00
Z pierwszej linii wyborczego frontu
Gdy w zeszłym roku o godzinie 7 rano wracałam do domu po całonocnym liczeniu głosów w wyborach parlamentarnych, mówiłam sobie: „Nigdy więcej”. Dlaczego znowu dałam się powołać do komisji? Powodów było kilka, ale myślę, że najważniejszy to ciekawość. Wiele osób twierdziło bowiem, że wybory korespondencyjne nie zapewniają tajności i stwarzają możliwości do manipulacji. Dobrze, pomyślałam, sprawdźmy.

To może być zaskoczeniem dla wielu zwolenników teorii spiskowych, ale nawet jeśli byłaby możliwość sprawdzenia, kto jak głosował, to naprawdę nikogo to nie obchodzi. Przy tej liczbie głosów, jaką mieliśmy w Szkocji i przy założeniu, że wszystkie osoby w komisji pracują bez przerw, to na jeden pakiet mamy 104 sekundy, czyli niecałe 2 minuty.

Wydaje się dużo? W „obsługę” jednego pakietu wchodzi: sprawdzenie ważności pakietu (czy jest w nim podpisane oświadczenie o głosowaniu i zaklejona karta do głosowania), znalezienie nazwiska na liście wyborców (wśród 7 tysięcy innych nazwisk), sprawdzenie, czy zgadza się PESEL danej osoby (szczególnie ważne przy nazwiskach takich jak Nowak i Kowalski), zaznaczenie na liście, że ta osoba oddała głos, a następnie wrzucenie głosu do urny. Tak, nawet w przypadku głosowania korespondencyjnego, wciąż mamy zaplombowaną urnę, której zgodnie z prawem nie możemy otworzyć przed godziną 21.00. Takie są przepisy.

Ale co najważniejsze, nierealnym jest założenie, że pracujemy NON STOP przez 14 godzin. To jest po prostu niemożliwe. I mówimy tylko o sprawdzaniu pakietów wyborczych. O samym liczeniu głosów będzie za chwilę.

Zaczynamy o 7.00 rano, choć w konsulacie w Edynburgu jesteśmy od godz. 6.30. Przez pierwsze parę godzin wypracowujemy najlepszą metodę pracy, podział obowiązków, uczymy się na nowo alfabetu oraz pod jakim kątem najlepiej podważyć papier w kopercie, aby rozciąć ją jednym cięciem. Czy można to opracować wcześniej? Nie bardzo. Niektórzy lepiej sprawdzają się w szukaniu nazwisk w spisie, inni lepiej radzą sobie w otwieraniu pakietów. To po prostu wychodzi „w praniu”. Nie da się także robić cały dzień, tylko tej jednej narzuconej z góry rzeczy, bo w pewnym momencie troi się w oczach albo mdleją ręce.

Potem nadchodzi kilka godzin najbardziej wydajnej pracy. Pracujemy w ciszy, w skupieniu, efektywnie. Jednak żmudna, powtarzalna praca w pewnym momencie zaczyna się nużyć. Demotywujący jest także widok kilkunastu kartonów z kopertami przygotowanymi do rozcięcia i powolnie zapełniającej się urny.

Są momenty rozluźnienia, rozmowy, żarty. Nie jesteśmy robotami, nie da się inaczej. „Bingo!” krzyczę, gdy uda mi się odznaczyć wszystkie nazwiska na jednej kartce. W nagrodę mogę iść na kawę. „A ja mam najmłodszego”, woła ktoś inny. Jakub skończył 18 lat 20 czerwca 2020. Gdyby wybory odbyły się w pierwszym terminie, nie mógłby głosować.

Z nadzieją i optymizmem patrzymy na zegarki. Zdążymy, myślimy.

Potem przychodzi zmęczenie fizyczne i psychiczne wywołane presją czasu. To powoduje, że łatwo o pomyłki, np. jak odznaczy się na liście Annę Iksińską z Aberdeen, a nie Annę Iksińską z Glasgow. A gdy do tego dojdzie, trzeba szukać błędu i w tym czasie praca nie posuwa się naprzód.

Około godziny 18.00 zaczyna się panika. Za trzy godziny moglibyśmy otworzyć urnę, ale aby to zrobić wszystkie pakiety muszą być rozpakowane i odznaczone na listach. Zwijamy się jak w ukropie. Już nie ma czasu na pogaduszki czy kawę.

Kilka minut po 21 jest pierwszy sukces. Ostatnia karta do głosowania ląduje w urnie. Ale nie otwieramy jej jeszcze, zgodnie z protokołem liczmy, najpierw ile osób oddało ważny głos. Ta informacja będzie nam później potrzebna, aby sprawdzić, czy liczba wyborców zgadza się z liczbą głosów.

Godzina 22.00. Otwieramy plomby i wyjmujemy głosy. Bierzemy się za otwieranie kopert z głosami i układanie ich na 12 kupkach na podłodze – po jednej przy nazwisku każdego kandydata oraz jedna kupka z głosami nieważnymi.

Około godziny 1.00 w nocy jesteśmy już bardzo zmęczeni i senni. Rozkładamy głosy na kupki. Całe szczęście to wybory prezydenckie, a nie parlamentarne, więc głosy składają się tylko z pojedynczej kartki, a nie z „książeczki” z listami partyjnymi. Od schylania się boli już kręgosłup, od kucania kolana. Koleżance puchnie dłoń od rozcinania kopert. Aby nie zasnąć, rozmawiamy o ulubionych filmach i książkach, cichutko leci muzyka z radia. Nie słuchamy wiadomości. Znamy już tzw. exit polls, nikt nie jest zaskoczony.

Około godziny 2.00 w nocy zaczynamy liczenie. Cicho jak makiem zasiał. Słychać tylko łopotanie flag za oknem i szemranie „siedem, osiem, dziewięć…” Karty liczymy po dziesięć i układamy na krzyż. Potem po sto, po dwieście, po tysiąc. Wyniki zgłaszamy przewodniczącemu, który to wszystko sumuje.

Nie zgadza się. Głosów jest mniej niż osób, które zagłosowały. Liczmy wszystko jeszcze raz, od początku. Kilka kart się skleiło, ktoś wrzucił Trzaskowskiego do Bosaka, a Hołownię do Dudy. Przewodniczący stuka w kalkulator. Czekamy w napięciu.

O godz. 3.04 przewodniczący potwierdza, że liczba głosów się zgadza. Cała komisja klaszcze i wiwatuje. Jednocześnie ktoś mówi o przeciekach z komisji w Londynie. Tam mieli ponad dwa razy więcej wyborców niż my i jeszcze nawet nie otworzyli urny. I raczej nie zapowiada się, żeby to się miało stać wcześniej niż za parę godzin.

U nas przewodniczący znika, aby napisać protokół. W tym czasie pakujemy w pudła i worki karty do głosowania z podziałem na kandydatów, wszystkie oświadczenia, listy wyborców, pakiety wyborcze nieważne, a nawet puste koperty. Tak, Państwowa Komisja Wyborcza życzy sobie, żeby to wszystko wróciło do Warszawy. Co z tym zrobi, nie mamy siły się zastanawiać.

Przed godziną 4.00 rano protokół jest gotowy, a następnie jest wysyłany w formie elektronicznej do Warszawy. Transfer jest powolny, bo do PKW spływają teraz raporty z całego świata. W tym czasie nikt z członków komisji nie może opuścić lokalu wyborczego. Czekamy.

O 5.20 dobra wiadomość. Warszawa przyjęła protokół, nie ma do niego uwag, możemy iść do domu. Niektórzy, zanim się położą, muszą jeszcze godzinę jechać do domu samochodem. Po 24 godzinach ciężkiej fizycznej i intelektualnej pracy prawie bez odpoczynku i snu.

Mieliśmy szczęście, bo w Edynburgu do policzenia było trochę ponad sześć tysięcy głosów na komisję. W Manchesterze na każdą z dwóch komisji było piętnaście i pół tysiąca głosów. W Londynie – po niecałe trzynaście, bo tam komisji udało się wykroić aż pięć. Przy tej samej liczbie osób w komisji – ustawowo może być maksymalnie trzynastu członków. W Manchesterze głosy liczono do godz. 6.00 rano we wtorek. 48 godzin od momentu, kiedy komisja zaczęła pracę.

Ludzie zwłaszcza w Londynie pracowali także w nieludzkich warunkach lokalowych. Zdarzało się, że pomieszczenia były tak małe, że obserwatorzy społeczni i mężowie zaufania mogli obserwować, co się dzieje w środku przez otwarte drzwi. W środku nie było miejsca. W poniedziałek zaczęło też brakować jedzenia. A przecież nikt nie może wyjść ani wejść do lokalu wyborczego w czasie liczenia głosów. Dzięki pomocy polonijnych aktywistów udało się dostarczyć członkom komisji pizzę.

I to wszystko w ramach pracy społecznej. Za nasze poświęcenie otrzymaliśmy dietę w wysokości 71 funtów. Niektórym nie starczyłoby nawet na taksówkę do domu.

Taka forma zliczania głosów to średniowiecze, która w sposób realny zagraża życiu członkom komisji. Naprawę nie trzeba do tego koronawirusa. To kwestia czasu, gdy wydarzy się jakaś tragedia, chociażby w wyniku zaśnięcia za kierownicą. Przy takiej ilości i tempie pracy to aż dziwne, że do tej pory nie odnotowano przypadków zasłabnięć.

Czy w takich warunkach jest miejsce do manipulacji i nadużyć? Nie sądzę. Każdy z członków w duchu modli się o to, aby wszystko się zgadzało, żeby mógł iść do domu. Zatem swoją pracę wykonuje tak skrupulatnie, jak to tylko możliwe.

Czy w takich warunkach jest miejsce na błędy ludzkie? Tak, jak najbardziej, ale trudno się dziwić i winić o nie komisję. Ten system musi się zmienić. Pomysłów jest wiele. Na przykład możliwość powołania większych komisji albo wprowadzenie systemu pracy zmianowej, tak, aby nikt nie musiał pracować 24 godziny lub więcej. Albo po prostu stworzenie większej liczby obwodów wyborczych. Tych było w szczególności w Anglii zdecydowanie za mało (było to spowodowane faktem, że rząd brytyjski nie wyraził zgody na przeprowadzenie wyborów w innych miejscach niż placówki dyplomatyczne). Warto też rozważyć przyszłościowe rozwiązanie, jakim jest głosowanie elektroniczne.

Co do samego głosowania korespondencyjnego, rekordowa liczba osób zarejestrowanych pokazała, że jest to ważna i potrzeba forma. Jednak na przygotowanie takich wyborów od strony formalnej i logistycznej potrzeba więcej czasu i przemyślenia pewnych rozwiązań. Część pakietów wyborczych doszła do konsulatu dopiero po wyborach, część osób zrezygnowała z głosowania ze względu na koszt, brak chęci lub czasu, aby iść na pocztę. Fakt, że na czas wróciło ponad 80% pakietów, to dobry wynik, co pokazuję determinację Polaków do tego, aby zabrać głos. W porównaniu z poprzednimi tradycyjnymi wyborami frekwencja wyborcza pozostaje na podobnym poziomie.

Druga tura już za tydzień. Od środy w konsulatach trwa szaleńczy wyścig z czasem: stemplowanie kart wyborczych, pakowanie pakietów, wysyłka. Bo warto wspomnieć o tym, że praca komisji nie zaczyna się o godz. 6.30 w niedzielę wyborczą. Pieczątki na kartach może stawiać tylko członek komisji. Bez pieczątki karty są nieważne, a pieczątka zgodnie z prawem jest tylko jedna, co ma zapobiegać możliwości nadużyć i fałszerstw. Tymczasem karty powinny trafić do wyborców możliwie jak najszybciej, bo inaczej podniesie się słuszny lament, że pakiety nie dotarły na czas i obywatele zostali pozbawieni głosu w wyborach. Albo gdy w wyniku błędu pieczątki na karcie nie ma. Jednak niech pierwszy rzuci kamień, kto kiedykolwiek stemplował kilkanaście godzin bez przerwy i nigdy mu się dwie kartki ze sobą nie skleiły.

A to wszystko w czasie, gdy Wielka Brytania jest wciąż w drugiej fazie wychodzenia z lockdown’u po pandemii. Małe lokalne blokady są wznawiane w niektórych brytyjskich miastach, gdzie liczba zachorowań zaczęła ponownie rosnąć.

Do drugiej tury do komisji w Edynburgu zarejestrowało się ponad dwa tysiące więcej osób niż do pierwszej. Do pozostałych komisji pewnie jeszcze więcej. Dokładne dane poznamy wkrótce, bo wciąż trwa dopisywanie do spisu osób, które nie miały szansy zrobić tego online – na parę godzin przed północą w poniedziałek padła strona ewybory.gov.pl. To wszystko sprawia, że 12 lipca Państwowa Komisja Wyborcza będzie czekała na wyniki z Wielkiej Brytanii jeszcze dłużej.

Niektórzy członkowie komisji zrezygnowali. Naprawdę trudno im się dziwić.

 

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_