Osiedle polskie Penrhos jest jak rozległy park. Na półwyspie walijskim Llyn, niewiele ponad kilometr od morza, otoczone polami, na których pasą się owce i krowy. Jest piękna wiosna. Nigdy dotąd nie mieszkałam na wsi. Jestem dzieckiem dwóch miast: w dzieciństwie Warszawa, przez większość życia Londyn. Nie była to jednak typowa Warszawa. Od 1941 roku do Powstania mieszkałyśmy z matką u wuja w Szpitalu Ujazdowskim. Był to teren w środku miasta, ale oddzielony od niego murem . Jedyne przejście było przez stróżówkę, gdzie trzeba było okazać pozwolenie na wejście do szpitala. Nas, dzieci, chyba nigdy nie legitymowano, ale też wychodziliśmy rzadko, ze względu na bezpieczeństwo. Za murami szpitala był wróg, widoczny od momentu wyjścia, gdyż znajdujący się tuż za bramą budynek Sejmu był siedzibą niemieckich władz.
Rozległy teren, kilometr długi i pół kilometra szeroki, był właściwie parkiem, w którym mieściły się pawilony szpitalne i domki zamieszkałe przez pracowników szpitala. W najbardziej odległym punkcie stał Zamek Ujazdowski. Był to najstarszy teren Warszawy, miejsce sięgające jeszcze czasów Księstwa Mazowieckiego z trzynastego wieku. Wielokrotnie przebudowywany, za naszych czasów był to budynek dwupiętrowy, na podstawie kwadratu, mający wieżę na każdym rogu. Potężne, metrowej grubości mury dawały poczucie bezpieczeństwa. Sklepione piwnice, będące najstarszą częścią Zamku, stanowiły chyba najlepszy schron od bomb w całej Warszawie. Ale w tym czasie bombardowań nie było. Niemcy panowali niepodzielnie nad miastem.
W tym właśnie budynku za czasów Stanisława Augusta oryginalnie powstał szpital wojskowy. Został rozbudowany już w czasach porozbiorowych. Pawilony z czerwonej cegły, rozciągające się równolegle do muru, który odgradzał Szpital od Parku Ujazdowskiego, były w stylu epoki carskiej, z dziewiętnastego wieku. Mieściły się w nich przychodnie, rentgen, pawilon położniczy, w którym i ja się urodziłam. W ogródku przy tym pawilonie znajdowałam wonne fiołki i robiłam z nich bukieciki dla mojej matki. W centrum Szpitala, przy głównej alei, stał wielki, szary budynek, w którym mieściły się sale szpitalne. Był tam też sklepik i duża biblioteka, w której znajdowały się również książki dla młodzieży. Stamtąd pożyczałam Anię z Zielonego Wzgórza, powieści Londona i różne fascynujące westerny, np. „Jeździec bez głowy”. Sam tytuł wywoływał dreszcze.
Dom, w którym mieszkaliśmy, był kiedyś również pawilonem szpitalnym. W tamtym czasie wzdłuż frontu domu biegł szeroki korytarz, z którego prowadziły drzwi do sal, obecnie dużych pokoi. Po przerobieniu go na budynek mieszkalny zawierał pięć czy sześć mieszkań. Każde miało osobne wejście, korytarz został podzielony na przedpokój, kuchnię i łazienkę, a trzy pokoje w amfiladzie stanowiły resztę mieszkania.
A więc, pomimo wojny, część mojego dzieciństwa upłynęła jasno i pogodnie. Szpital Ujazdowski był bezpiecznym miejscem, tu jakby rządziły inne prawa niż w reszcie miasta. Stąd powstała nazwa, o której dowiedziałam się dopiero później, oddająca ówczesny stan rzeczy – jego względną niezależność – to była Rzeczpospolita Ujazdowska.
Teraz, u schyłku życia, jakimś dziwnym trafem znalazłam się w miejscu, które mi przypomina tamto miejsce i tamte czasy. Osiedle polskie Penrhos ma swoje początki od czasów wojny, 1939-45 gdzie na tym odległym od świata terenie mieściło się wówczas lotnisko. Trenowali tu lotnicy różnych narodowości, w tym także Polacy. Jeszcze dziś poza jego obrębem widać płaski teren, na którym był kiedyś pas startowy.
Po wojnie zarząd PKPR [1] w Wielkiej Brytanii zaczął szukać obiektu, który mógłby się nadawać na osiedle dla ludzi nie mogących już pracować, gdzie mieliby opiekę i spokój. Wybór padł na Penrhos. Były tu już mieszkalne baraki, urządzenia kuchenne i sanitarne. Powoli, na przestrzeni lat, wojenne baraki zastąpiono nowoczesnymi domkami, przeważnie parterowymi. Wszystkie są pomalowane na biało. Każde mieszkanie, jedno lub kilko-pokojowe pokojowe ma własną kuchenką, łazienkę i choćby mały skrawek ogródka. Obecnie obszar Osiedla jest mniej więcej o połowę mniejszy, niż Szpital Ujazdowski, gdyż część terenu sprzedano i jest tam teraz „caravan park”, do którego ludzie przyjeżdżają na wakacje. My, starzy, mamy wakacje przez cały rok. Dawniej, gdy nasze dzieci były małe, często przyjeżdżaliśmy do Walii. Dla nas były to też dla nas wspaniałe wakacje; objechaliśmy ją wiele razy, rozkoszując się górami i morzem. Teraz, od półtora roku, jestem tu już na stałe
Osiedle Polskie Penrhos znajduje się w najbardziej walijskiej części kraju i gdyby to było Osiedle Angielskie Penrhos, stosunki z miejscową ludnością mogły by być trudniejsze, gdyż Walijczycy bronią się przed wpływem angielskiej kultury. Ale mała wyspa polskości na terenie Walii, naznaczona nawet na mapach jako Polish Home, nie przeszkadza nikomu. Pisarka, Maria Danilewiczowa, która mieszkała tu w latach pięćdziesiątych , nadała mu nazwę „Walijskie Soplicowo” – tytuł podkreślający odrębność od otaczającego go terenu, podobnie jak Rzeczpospolita Ujazdowska. I znów, w 2020 roku, jesteśmy zamknięci, dla bezpieczeństwa. Tym razem wróg, choć może równie groźny jak ten z czasów wojny, jest niewidoczny, ale mówią nam, że czyha naokoło poza obrębem Osiedla. Czyha w pierwszym rzędzie na nas starych. Może w ten sposób natura próbuje się pozbyć balastu ludzi niewydajnych, który zakłóca równowagę społeczną? Kto tu wygra? Natura, czy ludzka inteligencja?
Jest cudowna wiosna, jedna z najpiękniejszych jakie pamiętam, a ludzie mieszkający w miastach muszą siedzieć w czterech ścianach, chyba, że mają własny ogród. Dzieci nie mają gdzie biegać. Pamiętam dobrze własne dzieciństwo i dzieciństwo naszych córek. Biegało się stale, dla samej przyjemności.
My mamy jednak szczęście. Otoczeni niebezpieczną zarazą, pandemią Covid-19, w granicach Osiedla jesteśmy stosunkowo bezpieczni, chociaż wirus może przecież być przyniesiony przez kogoś z zewnątrz. Ze względu na pandemię nie wolno nam wychodzić poza teren osiedla. W przeciwieństwie do wojennej Warszawy wróg, choć niewidoczny, jest nie mniej groźny.
Mieszkamy w rozległym parku i mamy duży teren do spacerów – niestety już nie do biegania. Jak się ma osiemdziesiąt siedem lat, z bieganiem jest raczej krucho. Za to, chodząc powoli, znamy tu prawie każdy krzak, każdy kwiatek. Obserwujemy powolne zmiany Wcześniej kwitły różowe kamelie i białe magnolie, po nich nastąpiły wonne, liliowe i białe bzy – teraz już się kończą. W bardziej dzikich i odległych zakątkach Osiedla przekwitają kobierce fioletowych dzwonków. To pozostałość po naturalnej roślinności tutejszych lasów. Są to rośliny cebulkowe, rosnące jedynie na pobrzeżach oceanu atlantyckiego i podlegają ścisłej ochronie. Zresztą nawet nie warto by ich zrywać, zerwane od razu więdną. Wcześniej dotrzymywały im towarzystwa złociste pierwiosnki, ale już przekwitły. Buki rosnące przy alejach mają delikatne, seledynowe listki, przez które prześwieca słońce. Róże w małych, przydomowych ogródkach są już w pąkach, albo nawet zaczynają kwitnąć.
A ptaki? Wielu rezydentów je karmi, my także. Pełno tu wrzaskliwych mew i gawronów. Te ostanie gnieżdżą się w wysokich klonach na granicy Osiedla i skrzeczą prawie bez przerwy. Staram się sobie wytłumaczyć, że mają do tego pełne prawo, ale jednak wolę śpiew licznych kosów. Niektóre kosy są tak oswojone, że wchodzą do domów. Wtórują im zięby, strzyżyki i cudowny drozd śpiewak. A niedawno wróciły jaskółki.
Jest tu pięknie, ale pomimo tego tęsknię za szerszą przestrzenią. Jak się wyjdzie (nieoficjalnie) tylną furtką i pójdzie trochę pod górę ścieżką wzdłuż pola, widać morze. Nie wychodzimy dalej. Tymi ścieżkami prawie nikt nie chodzi, więc jest bezpiecznie.
Polskie Osiedle Penrhos i Szpital Ujazdowski… W Szpitalu domki i pawilony szpitalne były rozrzucone na rozległym, parkowym terenie, aleje obsadzone drzewami – najwięcej rosło kasztanów i lip -a ogródki przy domach były pełne kwiatów. W Ujazdowie miałam od ośmiu do jedenastu lat. Wuj, u którego mieszkałyśmy, z pasją pracował w ogrodzie. Chyba to tam właśnie zaczęłam i ja kochać ogród. Do tej pory pamiętam zapach morelowego koloru róży, całkiem inny od zapachu białych, czerwonych czy różowych róż. Teraz wiem, że żółte pochodzą z Azji, a do Europy dotarły dość późno. Koło domu, w cieniu, zajmowały swoją własną grządkę konwalie. Przynosiłam ich bukieciki do domu, który cały zapełniał się ich zapachem. Tu też, przy starym, niezamieszkałym baraku. kwitną konwalie. Takie same i tak samo pachną. Drzewa są trochę inne niż w Ujazdowie, dużo jest drzew iglastych. Rosną tu ogromne wonne jodły, sosny i świerki, jak również różnego rodzaju cisy i tuje. Buki, lipy i brzozy są również, ale jest ich mniej. To wszystko musiało zostać posadzone od czasów wojny i tak już wyrosło. Nic dziwnego, tyle lat. Penrhos niedawno obchodził siedemdziesięciolecie powstania Osiedla.
W Ujazdowie, przed naszym domem rósł nieduży jeszcze krzak ciemnofioletowego bzu, a u sąsiadów trzy ogromne, białe bzy, tak wielkie, że można było na nie wchodzić jak na drzewa.
Umawiałam się z przyjaciółką, Grażyną, i w piękne, wiosenne poranki, zaraz po wschodzie słońca, wychodziłyśmy przez okno – to nam bardziej odpowiadało niż drzwi frontowe, które trzeba by otwierać z klucza i z łańcucha – i spotykałyśmy się w ogrodzie. O tej porze zwykle nie było nikogo i do nas należał świat. Raz tylko zdarzyło się, że złapałyśmy żołnierza niemieckiego na tym, jak zrywał gałęzie z naszego ukochanego, fioletowego bzu. Byłam wściekła, ale co miałam robić? Na dodatek on nie zmieszał się wcale, tylko mile się do nas uśmiechnął i dalej łamał gałęzie. Niestety on też myślał, że do niego należy świat, dosłownie, i postępował według tego przekonania. Odwróciłam się tyłem i odeszłam. Ten jeden ranek został mi zepsuty.
Pod wrażeniem piękna ówczesnej wiosny próbowałam pisać wiersze. Pamiętam parę urywków:
Sypie się kwiat kasztanów z drzew,
Śpiewa skrzydlata rzesza.
A później;
Prysł czar. Lecz trudno. Jutro znów
Przybiegnę tutaj rano
Bo w domu latem bardzo nudno…
Mało się jeszcze znałam na ptakach, ale widać śpiewały, jeżeli znalazły się w moim wierszu.
Do naszej ujazdowskiej idylli coraz bardziej wkraczały wojenne realia. Wiosną ’44 roku zaczęły się nocne bombardowania Warszawy przez Sowietów. Teoretycznie poprzedzał je alarm, w praktyce syreny wyły dopiero po pierwszych bombach, a więc były zupełnie zbyteczne. Na trawniku naprzeciw naszego domu wykopano ziemny schron, ale taki schron chroni jedynie od odłamków. W Ujazdowie był jedyny, rzeczywiście bezpieczny schron – piwnice Zamku – ale to było dobre dla ludzi mieszkających blisko niego, a nas dzieliła przestrzeń około pół kilometra. Babcia i wujek wyruszali więc zawczasu do Zamku i siedzieli w piwnicy. Inni liczyli na ziemny schron, do którego można było łatwo wskoczyć. Zaczęło się pamiętne dla mnie „czekanie na alarm”. Siadaliśmy na schodkach naszego domku, przyłączali się do nas sąsiedzi i razem spędzaliśmy piękne, majowe wieczory na ciekawych rozmowach. To znaczy, rozmawiali dorośli, ja słuchałam. Dostałam kiedyś od ciotecznego dziadka tomik poezji, należący kiedyś do jego żony. Był bardzo sentymentalny, z pewnością wydany jeszcze w dziewiętnastym wieku. Teksty wierszy mieszały się na kartkach z pięknymi ilustracjami kwiatów i różnych romantycznych scen, księżycowych nocy itp. Pamiętam z niego jeden wiersz nieznanego mi autora, bo bardzo mi pasował do tych bezsennych ,wonnych, majowych wieczorów i powtarzałam go sobie wiele razy:
I znów cicha noc majowa
Czar rozlewa swój.
Harmonijne niesie słowa
Niebo ziemi, co się chowa
W mgły przezroczy zwój…
I znów kwitnie woniejąca
Modra gałąź bzu…
Srebrzystego łza miesiąca
O zielony listek trąca
I blask daje mu…
I znów słowik w krzakach nuci
Nierozwitych róż.
Noc majowa co rok wróci,
Lecz maj duszy nie powróci
Gdy przekwitnął już…
Dobrze już po północy wszystkim tak się chciało spać, że dawaliśmy sobie spokój z alarmem i szliśmy do domu. Po godzinie czy dwóch zaczynały się bombardowania.
Nie wiedzieliśmy tego wówczas, ale dni Szpitala, naszej Rzeczypospolitej Ujazdowskiej, były już policzone. Wkrótce po wybuchu Powstania Niemcy oznajmili, że wszystkie budynki oprócz Zamku zostaną spalone. Jeżeli ktoś chce, może ratować swój dobytek przenosząc go do Zamku. Zrobili to prawie wszyscy, próbując uratować to, co uważali za najcenniejsze. Następnego dnia mieliśmy wszyscy opuścić teren Szpitala. A więc długi korowód niosąc chorych na noszach ruszył w nieznane, idąc Górnośląską w kierunku Czerniakowa. Zatrzymaliśmy się po wielu godzinach uciążliwego marszu w klasztorze Sióstr Rodziny Marii na ul. Chełmskiej, gdzie Szpital pozostał przez następne trzy tygodnie, po których został zbombardowany. Nie będę opisywać jego dalszych losów, byłaby to już długa i zawiła relacja o ludziach, nie o miejscu. Szpital nigdy nie wrócił do Ujazdowa, a wkrótce po wojnie przestał istnieć.
Wyjechałam z matką za granicę, do ojca. Upłynęło wiele lat. Po raz pierwszy wróciłam do Warszawy z mężem i dziećmi w 1969 roku. Teren Ujazdowa bardzo się zmienił. Niemcy, zgodnie ze swoją perfidną tradycją, nie spalili wszystkich domów, tylko właśnie Zamek, który obiecywali oszczędzić, z pewnością ograbiwszy go najpierw ze zdeponowanych w nim rzeczy. Potężne mury stały jeszcze i nadawały się do odbudowy. Pomimo tego w latach pięćdziesiątych został doszczętnie zburzony z rozkazu Rokossowskiego, którego Stalin mianował marszałkiem Polski. Musiano się dobrze namęczyć burząc te potężne mury. A więc jeden wróg spalił, a drugi dokończył zniszczenia. To dobra ilustracja do historii Polski. Z Zamku pozostał tylko murek wysokości metra, zbudowany na starych fundamentach. Nadawał się świetnie do tego, by się na nim położyć i opalać na słońcu
Od tej pory nastąpiły dalsze zmiany. Zamek odbudowano, ale według wcześniejszego planu, jest o piętro niższy i otrzymał kopuły na wieżach. Nie robi już tego wrażenia potęgi co dawniej, jest to raczej pałac. Zajmuje go Muzeum Sztuki Współczesnej! W 1992 roku powstało Stowarzyszenie Twórców Muzeum Zamku i Szpitala Wojskowego na Ujazdowie. Muzeum to zajmowało salę na parterze Zamku, ale później zabrakło na nią miejsca. W Zamku Ujazdowskim go zabrakło! Eksponaty leżały w piwnicy, a na ich miejscu rozpanoszyła się „nowoczesna sztuka”. W końcu w 2019 roku otwarto wystawę Ujazdowa w Łazienkach, z mniejszą ilością eksponatów. Jaki będzie los tej wystawy, jak długo przetrwa?
Jest jednak jeden plus. Nie ma już muru, który odcinał zamek od ulicy Łazienkowskiej. Obecnie Zamek jest widoczny z daleka, aż od Łazienek, a z tarasu koło Zamku widać Wisłę. Szerokie schody spadają w dół po skarpie wiślanej. Jest tu pięknie.
Dziwnym trafem dom w którym mieszkałyśmy, ocalał. Cały budynek zajmuje obecnie przedszkole, podobno bardzo dobre. Dawny ogród, w którym kiedyś kwitły róże i bzy, jest placem zabaw dla dzieci.
Największa zmiana nastąpiła tam, gdzie dawniej był główny gmach Szpitala. Teraz jest tam przepaść, na dnie której biegnie Trasa Łazienkowska. Przechodzi się nad nią mostkiem dla pieszych tak wysoko, że nawet słabo słychać jadące nią samochody. Zamek znalazł się więc na cyplu – z jednej strony naturalna skarpa, z drugiej sztuczny, głęboki wąwóz.
Próbując zachować ;pamięć o Ujazdowie, członkowie Stowarzyszenia postawili pomnik niedaleko Zamku i ulicy Agrykola, Jest to duży głaz z różowego granitu z napisem:
UJAZDÓW
NAJSTARSZY TEREN WARSZAWY
PRAWEM CHRONIONY
1262-1526 GRÓD KSIĄŻĄT MAZOWIECKICH
1526-1792 REZYDENCJA KRÓLÓW POLSKICH
1792-1944 SZPITAL UJAZDOWSKI
Z LOSAMI OJCZYZNY ZWIĄZANY
UFUNDOWALI W ROKU 2000
UJAZDOWIACY
Są również tablice pamiątkowe ku czci Profesora Lotha który był wykładowcą na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i dr. Strehla, dyrektora Szpitala od roku 1940, pracowników szpitala zasłużonych w wojnie i konspiracji. Jest też Aleja Szpitala Ujazdowskiego. Istnieje jednak jeden, wielki zgrzyt. Wzdłuż muru oddzielającego dawny teren szpitala od Parku Ujazdowskiego był za naszych czasów cmentarz żołnierzy z 1939 roku, zmarłych w szpitalu z odniesionych ran. Po wojnie ekshumowano zwłoki i przeniesiono je na Powązki Wojskowe, pozostał tylko pomnik, przy którym jednak odbywają się uroczystości. Pomimo tego ta aleja cmentarna została nazwana imieniem Johna Lennona. Trudno sobie wyobrazić kto i dlaczego to wymyślił, właśnie tu. Dowiedziałam się od zarządu miasta, że trzeba by wielkiej akcji wśród okolicznej ludności, żeby tę nazwę zmienić i nie byłoby to łatwe. A kogo to dziś obchodzi?
A więc dawny Ujazdów jest teraz nie ogrodzonym terenem, pełnym bujnej roślinności i starych drzew. Stoi jeszcze kilka budynków pozostałych z dawnych lat, i parę drewnianych t.zw. Domków Fińskich, postawionych zaraz po wojnie, jako, że teren Ujazdowa był jednym z niewielu miejsc w Warszawie nie pokrytych gruzami. Teraz i one odgrywają rolę zabytków historycznych. Nas, pamiętających Szpital Ujazdowski, czy też Rzeczpospolitą Ujazdowską, już niewielu zostało.
A jaki będzie koniec Penrhos i kiedy on nastąpi? Na pewno nie będzie to tak brutalny koniec jaki spotkał Szpital Ujazdowski, ale z pewnością Osiedle się zmieni. Polskie Soplicowo ma być przejęte przez miejscową organizację charytatywną, zajmującą się prowadzeniem licznych Domów Opieki w Północnej Walii. Polaków jest tu coraz mniej. Dopóki jesteśmy, będziemy się starali utrzymać polskie cechy Osiedla. Będziemy się dalej cieszyć pięknem Walii i wspominać cudowną wiosnę 2020 roku, kiedy żyliśmy w zamknięciu. Może potem Walijczycy zapamiętają przez jakiś czas, że była tu taka Mała Polska. Przypomni im to cmentarz w najbliższym miasteczku Pwllheli, gdzie jest tak wiele polskich grobów. A dziś cieszą się, że Polacy umieją poprawnie wymówić nazwę Pwllheli [2] w ich trudnym języku. Podobno Anglicy nie potrafią. To nas też łączy.
[1] „Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia” powstały w G.B. po wojnie.
[2] Puuheli
Maria Owsianka