DOKĄD? KTÓRĘDY? PO CO?
Po gorączce poszukiwań i przeżywaniu całej dialektyki sprzecznych uczuć, Człowiek się wyciszył i poddał naturalnemu procesowi oświecania. Czas bez wątpienia zatrzymał się, nawet, jeśli przyczyny tego nie są zbyt jasne. Stał się nauczycielem Człowieka i jego Mistrzem. A jako jeden z architektów tego świata, dobrze wiedział, że wewnętrzna podbudowa jest podstawa każdej solidnej konstrukcji.
– Nie przyszedłeś na ten świat żeby dokładać do jego chaosu i szaleństwa! – krótko oznajmił Człowiekowi Czas. Masz być wolny. Stwórca nie przysłał cię z pustymi rękami, masz górę darów do rozdania, więc zacznij dawać. Nie komplikuj sobie życia i odstaw ciążące konieczności. Jeśli odrzucisz co niepotrzebne, to może wreszcie dasz głos temu, co jest ważne. W pewnym sensie żyjemy w czasach prohibicji…
I tu Czas otworzył swoją Wielką Księgę na stronach, które szeleściły pieniędzmi i taplały się w złocie. Bogaty amerykański turysta, w zrelaksowanym wakacyjnym nastroju spacerował brzegiem morza, fale leniwie odsypiały niedawny sztorm, a lazur nieba mieszał się ze szmaragdową wodą w iskrzące światło. Z przymrużonymi oczami obserwował małą rybacką łódkę, która właśnie przybyła z połowu i zacumowała nieopodal nadmorskiej wioski. Rybak żywo wyskoczył na brzeg i zaczął wyładowywać ciężką skrzynię żółtopłetwego tuńczyka.
– To imponujący połów – powiedział Amerykanin. – Ile ci to zajęło?
– Wcale nie tak długo – odparł wesoło Meksykanin.
– A czemu nie pływałeś dłużej żeby złowić więcej ryb?
– Taka ilość zupełnie mi wystarczy, aby utrzymać moją rodzinę.
– A co robisz z resztą czasu, jeśli mogę spytać?
– Śpię dłużej, wypływam na mały połów, bawię się z dziećmi, jem lunch z rodziną i potem odbywam sjestę ze swoją żoną Marią. Każdego wieczoru idę do wsi, gramy w karty, popijamy wino, gramy na gitarze i śpiewamy piosenki z moimi amigos – pełne i bogate życie, Señor, nie sądzisz? Amerykanin zapałał wielką sympatią do przyjaźnie usposobionego rybaka.
– Młody człowieku – zaczął Amerykanin – zdradzę ci sekret sukcesu, jeśli mnie tylko uważnie posłuchasz. Jestem biznesmenem po studiach w Harwardzie, przekażę ci wyższe szczeble finansowego wtajemniczenia, zasady inwestycji i pomnażania. Rybak niby słuchał, ale z większym zainteresowaniem obserwował małego raka zakopującego się w piasku.
– Pierwsza rzecz – ciągnął dalej, choć trochę go irytowała nonszalancka postawa Meksykanina – to musisz spędzić dużo więcej czasu na łowieniu, podwoić ceny za ryby, kupić większą łódź, potem następną i następną, aż będziesz w posiadaniu floty rybackich trawlerów. Nie sprzedawaj pośrednikom, ale prostu do przetwórni, aż w końcu będziesz miał własną fabrykę. Tym sposobem kontrolujesz produkt, przetwórstwo i dystrybucję. Wtedy będziesz mógł się stąd wyrwać, przenieść się do Mexico City, potem do Los Angeles, a może i Nowego Jorku i stamtąd kierować swoim ekspansywnym biznesem.
– Señor, a ile to zajmie? – spytał zdziwiony Meksykanin.
– Ze dwadzieścia lat.
– Po co miałbym to robić, Señor?
– A, teraz nadchodzi najlepsza część – z zadowoleniem roześmiał się bogaty Amerykanin – kiedy nadejdzie odpowiedni ekonomiczny moment, sprzedasz na giełdzie swoje przedsiębiorstwa i zarobisz miliony dolarów!
– Hm, miliony mówisz? I co potem?
– Jak to co? Będziesz mógł przejść na emeryturę i powrócić do swojej wioski nad morzem, spać długo, trochę się lenic, bawić się z dziećmi, odbywać sjestę z żoną Marią, iść wieczorem do baru, pic wino, grać w karty, grać na gitarze i śpiewać ze swoimi amigos!
– To brzmi naprawdę cudownie!
Nagły powiew wiatru przegonił strzępiaste chmury i rozwiał długie lśniące włosy młodego rybaka, które zaplatały się w amorficzny znak zapytania.
Co z tego, że świat stoi na pieniądzu? Nie musisz ich ani czcić, ani nimi pogardzać. Żeby zrobić majątek człowiek niekoniecznie musi paktować z diabłem. Są milionerzy szkodliwi i nieszkodliwi. Nie potrzeba drapieżnych analiz, żeby zrozumieć odwieczną zależność pieniądza i ludzkich uczuć. Staraj się tylko nie zapominać, na czym polega istota prostego, szczęśliwego życia. Bogatego i pełnego.
Grażyna Wasiak-Maxwell