North Coast 500 (w skrócie NC500) to licząca dokładnie 516 mil trasa wiodąca przez północne wybrzeże oraz najbardziej dzikie i nieodkryte zakątki Wielkiej Brytanii. Reklamuje się ją jako szkocką odpowiedź na słynną Route 66, jednak uważam, że ta amerykańska wersja w porównaniu do NC500 może się wydawać… trochę nudna. NC500 to również świetna alternatywa dla tych, którzy ze względu na pandemię koronawirusa musieli zrezygnować z zagranicznych wyjazdów, gdyż można się tu poczuć czasem jak w Nowej Zelandii, a czasem jak na Karaibach.
Przed wyjazdem
NC500 można pokonać na kilka sposobów. Najbardziej popularnych jest podróżowanie samochodem, ale są także śmiałkowie, którzy decydują się pokonać trasę rowerem. Jest to jednak nie lada wyczyn, nie tylko ze względu na długość trasy, ale także na długie i strome podjazdy. Więc jeśli nie macie kondycji Iron Mana, proponuję pozostanie przy czterech kółkach. Ciekawym pomysłem jest podróżowanie kamperem lub z przyczepą kempingową (aczkolwiek to wymaga z kolei doskonałych umiejętności prowadzenia samochodu, gdyż drogi na trasie NC500 są bardzo kręte i wąskie). Wersja luksusowa podróży to nocowanie w wynajętych na trasie domkach, guesthouse’ach, B&B lub kempingach. Trzeba jednak z dużym wyprzedzeniem rezerwować nocleg, jak również takie rozwiązanie ogranicza podróżników czasowo – nie ma wtedy czasu na spontaniczne zboczenie z utartego szlaku, ponieważ trzeba zdążyć przemieścić się z punktu A do B. Polecam za to spanie pod namiotem na dziko – niemal w całej Szkocji obowiązuje zasada jednej nocy, w ramach której można biwakować praktycznie wszędzie, zarówno na szczycie góry, jak i nad brzegiem morza, pod warunkiem, że zostawicie to miejsce w stanie takim, jakim go zastaliście (zasada leave no trace). Przed wyjazdem warto zaopatrzyć się w mapy offline, ponieważ w wielu miejscach nie ma zasięgu sieci komórkowej, a GPS potrafi płatać figle, dlatego zaleca się tradycyjne mapy papierowe. Ja korzystałam ze ściągniętej na smartfona mapy Google oraz z aplikacji North Coast 500, gdzie oprócz mapy można było znaleźć warte odwiedzenia miejsca na trasie, stacje benzynowe (bardzo ważne), restauracje, toalety i inne niezbędne punkty podróży.
Dzień pierwszy
Nasza podróż rozpoczęła się w Plockton, urokliwym miasteczku nad jeziorem Loch Carron nazywanym „klejnotem Szkocji”. Przeznaczyliśmy na nią siedem dni, jak nam się wydało wystarczająco dużo, aby pokonać całą trasę i zobaczyć wszystkie najważniejsze atrakcje. Jednak jak się okazało, NC500 ma tak dużo do zaoferowania, że nie pogardzilibyśmy dodatkowymi kilkoma dniami. Z Plockton ruszyliśmy na półwysep Applecross, na który prowadzi najbardziej stroma droga w Wielkiej Brytanii. Wiedzie ona przez kotlinę Bealach na ba, a widoki mogą przyprawić o zawrót głowy niejednego kierowcę. Samo Applecross to mekka dla surferów i miłośników sportów wodnych z szeroką malowniczą plażą i widokiem na szczyty Isle of Skye. Objechawszy półwysep, dotarliśmy do Torridon, gdzie pełen dramaturgii krajobraz strzelistych gór najbardziej przypomina widoki w Nowej Zelandii. Na drugim końcu doliny Glen Torridon nad brzegiem jeziora Loch Maree zaczyna się obszar Beinn Eighe National Nature Reserve, pierwszego brytyjskiego rezerwatu przyrody. Z morzem łączy się z rzeką River Ewe, która jest popularnym miejscem na połów pstrągów. Tam też się zatrzymaliśmy na pierwszą noc, tam też spędziliśmy dużą część następnego dnia na łowieniu ryb, pływaniu w jeziorze i podziwianiu widoków.
Dzień drugi
Po południu ruszyliśmy dalej przez Wester Ross na północ. Po drodze godnym zatrzymania się na chwilę były dwie plaże: Gairloch oraz Gruinard Beach. Ale już za chwilę krajobraz ponownie nam się zmienia na bardziej górzysty. Obowiązkowym przystankiem jest Corrieshalloch Gorge, wąwóz, który powstał w epoce lodowcowej 2,6 miliona lat temu, nad którym biegnie wiktoriański wiszący most. Stąd można podziwiać wysoki na 100 metrów wodospad Falls of Measach. Ullapool to z kolei ostatnia większa miejscowość na trasie NC500, stąd można się dostać promem na Isle of Harris i Hebrydy Zewnętrzne. Jednak my skierowaliśmy się do North West Highlands Geopark, gdzie nocowaliśmy u podnóża góry Stac Pollaidh, na który planowaliśmy się wspiąć następnego dnia.
Dzień trzeci
Stac Polly, jak pieszczotliwie nazywa się tę górę, to niewysoki zaledwie 612-metrowy szczyt, na który stosunkowo łatwo się wejść (zajmuje to ok. 1-1,5 godziny w jedną stronę), a widok z niego zapiera dech w piersiach. Sam wierzchołek jest bardzo skalisty i poszarpany, więc osoby żądne wrażeń mogą tam spróbować swoich sił we wspinaczce. Kolejnym punktem na naszej trasie było jezioro Loch Assynt, gdzie zachwycające pejzaże sprawiają, że jest to popularne miejsce na biwak. My zatrzymaliśmy się nieco dalej nad rzeką Inver.
Dzień czwarty
Po krótkim przystanku na słynne ciastko (ang. pie) w Lochinver, pojechaliśmy drogą B869, której przemierzenie jest doświadczeniem samym w sobie. Krajobraz zmienił się ponownie, z lesiście górskiego na bardziej surowy skalno-morski, upstrzony malutkimi jeziorkami. Normalnym zjawiskiem jest tu, że pierwszeństwa na drodze należy ustąpić stadzie owiec lub krów, a drogi są tak wąskie, że gdyby nie tzw. passing places ruch w dwóch kierunkach byłby niemożliwy. Po drodze mijamy też malownicze szkockie wioski, piaszczyste plaże i strome klify. Sygnał GPS jest tu bardzo słaby, w wyniku czego pogubiliśmy się nieco w poszukiwaniu drogi na Old Man of Stoer, spiczastą skałę wyrastającą wprost z morza. Tym razem noc spędziliśmy na szczycie klifu z widokiem na ocean.
Dzień piąty i szósty
Minęło pięć dni, a my wciąż nie opuściliśmy zachodniego wybrzeża! Ale przecież tyle jest tu do zobaczenia: wodospady Clashnessie Falls, plaże Achmelvich i Clachtoll, Kylesku Bridge, Loch a’Mhuilinn National Nature Reserve… W końcu postanawiamy zboczyć z trasy, co jak się później okazało, było najlepszą decyzją w czasie tej podróży. Początkowo chcieliśmy zatrzymać się w okolicach Oldshoremore Beach, jednak docierając tam, trochę się zawiedliśmy. To bardzo popularne miejsce (i nie tak urokliwe, jak się spodziewaliśmy), a nam zależało na ciszy i spokoju. Pojechaliśmy więc kawałek dalej, na mniejszą plażę w miejscowości Pollin. Tam to dopiero można się poczuć jak w raju! Albo na karaibskiej bezludnej wyspie… Odosobniona, trochę ukryta plaża, chroniona od wiatru klifami i pagórkami, biały piasek, turkusowa woda. Czego chcieć więcej?! Do tego szkockie lato było dla nas tak łaskawe, zapewniając słoneczną pogodę, że postanowiliśmy zostać tu na kolejną noc, poświęcając cały dzień na opalanie się i nurkowanie w krystalicznie przejrzystej wodzie.
Dzień siódmy
Ostatniego dnia dokonaliśmy rzeczy niemożliwej, czyli objechaliśmy całe północne i wschodnie wybrzeże! Jak to zrobiliśmy? Po prostu rozpieszczeni fantastycznymi widokami na zachodnim wybrzeżu już nie zatrzymywaliśmy się co chwilę na zdjęcia i podziwianie cudów natury. Również droga zrobiła się znacznie szersza i można było jechać szybciej. Tego dnia zwiedziliśmy największą w kraju jaskinię Smoo Cave, postawiliśmy stopę na najbardziej wysuniętym na północ krańcu Wielkiej Brytanii w John o‘Groats oraz zobaczyliśmy bajkowy Dunrobin Castle, aby na koniec dnia zjechać do Inverness, a potem do Edynburga. Jeśli miałabym dać jedną radę chcącym wybrać się na podobną wyprawę, to powiedziałabym: bądźcie otwarci i spontaniczni. Nie bójcie się odbić w bok, pojechać w nieznane, odkryć swoje własne sekretne miejsce. To właśnie w ten sposób trafiliśmy do Pollin, którego nie było na żadnej mapie, w żadnym przewodniku. Dlatego właśnie myślę też, że na trasę NC500 jeszcze kiedyś wrócę.
Magdalena Grzymkowska