Oto Magdalena i Konrad oraz ich dzieci, Maya i Olivier – polska rodzina w Yorkshire. Ich podróże i inne przygody można śledzić na Instagramie na profilu LittleCraftsBees. –W dobie smartfonów, gier i innych gadżetów fajnie jest pokazywać dzieciom ważniejsze strony życia. Na przykład, że warto spędzić ze sobą czas, wspinając się na szczyt góry i tworząc piękne wspomnienia. Bardzo ważna jest dla nas także tradycja. Nie wyobrażam sobie, udawać kogoś innego niżeli jestem – mówi Magdalena Misior w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Kiedy przeprowadziliście się do Wielkiej Brytanii?
– Byliśmy młodzi, pełni wrażeń. Jesteśmy ze Świętokrzyskiego, poznaliśmy się na studiach i gnamy od tego czasu przez życie razem. Pewnego dnia mój ówczesny chłopak stwierdził, że jedzie do pracy. Jego koledzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii, więc pojechał do nich, a ja po licencjacie dołączyłam do niego. Tak się zaczęła nasza przygoda w dorosłe życie.
Dlaczego zdecydowaliście się na ten krok?
– Wówczas w Polsce było ciężko o pracę, to był rok 2005. Nigdy nie myślałam, że będę mieszkać za granicą, mieliśmy wyjechać na chwilę, a zostaliśmy na dłuższą. Tutaj urodziły się nasze dzieci. W Polsce studiowaliśmy, mąż szukał bezskutecznie pracy. Wyjechaliśmy bardziej z przymusu. Mieszkamy w południowym hrabstwie Yorkshire, przyjechaliśmy do znajomych i tak zostało. Anglicy traktują obcokrajowców w zależności od nastawienia politycznego. Są oczywiście i tacy, którzy oddaliby Ci ostatnią koszulę. Mamy różnych znajomych, ale głównie trzymamy się ze swoimi.
Czy widzicie jakieś różnice w wychowaniu dzieci w Wielkiej Brytanii i Polsce?
– Ciężko mi się wypowiedzieć na ten temat. Myślę, że wszystko zależy od rodziców i tego, jak wychowują dzieci. W Wielkiej Brytanii cała odpowiedzialność wychowawcza spada na rodzica, nie ma babci, która rozpieszcza czy cioci, która pozwala na więcej, niż można. Plusem na pewno zakładania rodziny na Wyspach są pracodawcy, którzy niejednokrotnie zmieniają godziny pracy, dostosowując grafik tak, aby rodzice się wymieniali w opiece nad dziećmi. Minus to brak osób nam bliskich, wyręczenia w potrzebie. Ja np. mogę policzyć na palcach u jednej reki, ile razy wyszliśmy na randkę, czy do kina z mężem przez 9 lat.
Prowadzisz konto na Instagramie, gdzie wrzucasz zdjęcia z Waszych podróży i innych przygód. Skąd ten pomysł?
– Ten kanał to bardziej pamiętnik, będę się bardzo cieszyła, jeśli będzie się rozwijał. Fotografia jest moim hobby od kilku lat. Nauka to praktyka, im więcej robisz zdjęć, tym więcej się uczysz. Instagram skłonił mnie do pracy i systematyczności. Dużo tez nauczyłam się od mojej koleżanki Asi. Nie mam natomiast parcia na ekspansywny rozwój konta. Często wyjeżdżamy w fajne miejsca, chętnie będę się nimi dzielić z naszymi czytelnikami, może kogoś zainspirują.
Jakie wyzwania stoją rodzicami podróżującymi z dziećmi?
– Wydaje mi się, że wszystko zależy, od kiedy zaczyna się podróżować z dzieckiem. My z racji naszego miejsca zamieszkania podróżujemy dużo, choćby do samej Polski. Pierwszy lot samolotem dzieci to 3-4 miesiąc życia. Weszło nam to w krew. Wyzwań jest dużo w podróży, zwłaszcza im mniejsze dzieci, tym ekwipunek pokaźniejszy, z czasem jest łatwiej. W dobie smartfonów, gier i innych gadżetów fajnie jest pokazywać dzieciom ważniejsze strony życia. Na przykład, że warto spędzić ze sobą czas, wspinając się na szczyt góry i tworząc piękne wspomnienia. Ostatnio odkryliśmy Llandudno, w Conwy, w północnej Walii. Zauroczyło nas totalnie. Przepiękne, wakacyjne miejsce dla rodzin z dziećmi.
Lubicie też aktywnie spędzać czas. Jakie są Wasze ulubione sporty?
– Z Mayą próbowaliśmy zumby, fitnessu. Chodziła też na boks, balet, street dance i akrobatykę. Oliver w tym roku podjął decyzję o zapisaniu się na piłkę nożną. Zobaczymy, co z tego wyjdzie! Nie naciskamy na dzieci odnośnie zajęć dodatkowych, a umożliwiamy próbowania różnych dyscyplin sportowych w zależności od aktualnych zainteresowań. Razem najczęściej zwiedzamy, chodzimy po górach i na basen. Ja od półtora roku praktykuję jogę. Skłoniły mnie do tego plecy, mam duże problemy. Jeśli ktoś trafił do fizjoterapeuty w tym kraju, ten wie, że trzeba się samemu ratować… albo cierpieć. Wcześniej próbowałam wielu innych aktywności fizycznych, musiałam się do nich zmuszać. Totalnie nie dawały mi radości ani satysfakcji. Jogini mówią, że to joga odnajduje człowieka. Dzieci czasem ćwiczą ze mną, ale to dla nich za nudne, wolą trampolinę (śmiech).
Czy Wasze dzieci mówią po polsku? Czują się Polakami?
– Pierwszym językiem dzieci był język polski, przez to na początku mieli trudniej w szkole, bo znali po angielsku tylko podstawowe słowa. Ale dzięki temu teraz mówią płynnie po polsku i ang. Nie chodzą do polskiej szkoły, może, gdyby zajęcia odbywały się popołudniami, a nie w wolny dzień dzieci, byśmy się nad nią zastanowili. Mamy za to polską telewizję, chodzimy do polskiego kościoła. Tradycja jest u nas bardzo ważna, podtrzymujemy wszystkie święta kościelne, staramy się żyć zgodnie z tym, jak sami zostaliśmy wychowani. Myślę, że jest to naturalna kolej rzeczy. Nie wyobrażam sobie, udawać kogoś innego niżeli jestem. Czy nasze dzieci czują się bardziej Polakami, czy Anglikami? Trudno powiedzieć. Chyba są jeszcze za mali, bardziej utożsamiają się z domem niż z krajem.
Jak radziliście sobie w czasie pandemii? Jak w tym szaleństwie odnalazły się Wasze dzieci?
– Pandemia pokrzyżowała nam potwornie plany, Maya miała przyjąć Komunie Święta, mieli przyjechać bliscy z Polski. Zaplanowane mieliśmy wakacje w Portugalii. Dzieci ciężko zniosły rozczarowanie, które przyniosła nam pandemia. Na szczęście mamy siebie. Pozytywna strona zamknięcia to odnowiony ogródek. Dzieci nauczyły się też jeździć na rowerach.
Czy planujecie zostać w Wielkiej Brytanii na stale? Czy może rozważacie powrót do Polski?
– Nie mam pojęcia, co przyniesie przyszłość, czy tęsknota za bliskimi nie zwycięży. Tymczasem żyjemy tu, mamy status rezydenta. A co musiałoby się stać, żebyśmy wrócili? Chyba musielibyśmy za dobrą cenę sprzedać dom (śmiech)!