Faceci uważali, że jestem słabym kierowcą. Że to za ciężka praca dla mnie, mówili. Że nie jestem za ładna na kierowcę tira. Ale ja nie odpuszczam tak łatwo. W środę dostałam prawo jazdy do ręki, a od poniedziałku już pracowałam – opowiada Kinga Kutrzuba, kierowca zawodowy z Walii w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.
Truckerka? Kierowczyni? Jak poprawnie nazwać Twój zawód?
– Chyba po prostu kierowca zawodowy. Aczkolwiek nieraz się śmieję, jak ktoś pyta, że jestem tirówką. Miny niektórych osób bezcenne!
Ale jak to? Kobieta za kierownicą tira?
– A dlaczego nie? Może kiedyś przy topornych maszynach, takim Jelczu, to byłby problem. Teraz jest automatyczna skrzynia biegów, wspomaganie kierownicy i układu hamulcowego. Gdy się coś zepsuje, to wzywa się serwis. W niektórych firmach w Wielkiej Brytanii nawet żarówki nie wolno ci wymienić, taka polityka firmy.
Wciąż to nie jest zbyt częsty widok.
– Myślę, że coraz częstszy. Aczkolwiek powodem na pewno jest czas pracy. Kierowca nie ma regularnych godzin pracy. Niby trasa zaplanowana na dziesięć godzin, a wystarczy wypadek i kilka godzin ekstra wychodzi. Ciężko pogodzić to z rodziną i wychowywaniem dzieci.
Jak ludzie reagują na Twój zawód?
– „Ale dlaczego?”, „Ale po co?”, „Jak ty dajesz radę taka mała?”. Jeden pan z Polski mówił, że wszystkim będzie o mnie opowiadał. Zwykle reakcje są pozytywne, a panowie chętni do pomocy i przy okazji do pogaduch. Jeden starszy pan Anglik stwierdził, że jestem za ładna na kierowcę.
To ja nie będę oryginalna i też zapytam: dlaczego?
– Praca jak praca. Zawód jak każdy. Lubię jeździć, już kiedyś mi się to marzyło, ale niektórzy mi wmawiali, że się nie nadaję. Faceci oczywiście uważali, że jestem słabym kierowcą. Że nie dam rady przy moich gabarytach, bo jestem niskiego wzrostu i drobnej postury. Że to za ciężka praca dla mnie, mówili. Po przyjeździe do Wielkiej Brytanii pracowałam w fabrykach i po kilku latach miałam dość. Więcej rządzących niż pracujących, każdy mówi co innego i nie możesz odejść od linii bez informowania, nawet do toalety.
Kiedy zrobiłaś prawo jazdy? Zawsze lubiłaś jeździć autem?
– Prawo jazdy na samochody osobowe zrobiłam za pierwsze zarobione pieniądze, jak miałam 20 lat, czyli już kilkanaście lat temu. A na ciężarówki w tamtym roku. W środę dostałam prawo jazdy do ręki, a od poniedziałku już pracowałam. Zawsze lubiłam jeździć. Uczył mnie mój pierwszy chłopak, jeszcze na fiacie 125p. Tym to się dopiero jeździło! Jak czołgiem! Wtedy wydawał mi się szerszy niż teraz moja ciężarówka…
Jak wygląda Twój typowy dzień w pracy?
– Zaczynam rano, między godziną 5.00 a 7.00. Przychodzę do biura, dostaję kluczyki i adres pierwszej dostawy lub załadunku i jadę na plac, gdzie stoją auta. Sprawdzam ciągnik i naczepę, czy są sprawne i ruszam w trasę. Następne miejsca, gdzie mam jechać, dostaję na bieżąco. Jeżdżę głównie w okolicach Bridgend, nie mam zbyt długich tras. Raz w tygodniu albo i rzadziej trafi się wyjazd do Birmingham. Kończę pomiędzy godz. 16.00 a 19.00. Czasem się zdarzy, że gdzieś utknę i wychodzi wtedy 15 godzin pracy i koniec nawet o 22.00. Ale bardzo rzadko.
Jakie największe wyzwania niesie ze sobą praca za kółkiem? Czy w jakiś sposób jest ona bardziej wymagająca dla kobiet?
– Trzeba umieć sobie radzić samemu. Czasem improwizować, szybko podejmować decyzje, na przykład gdy nawigacja odmawia nagle współpracy. A bardziej wymagająca dla kobiet chyba jedynie pod względem fizycznym. Ja pracuję na „kurtynie”, takim rodzaju tira z plandeką na naczepie. Przy wietrze odsunąć tę plandekę to czasem nie lada wyzwanie. Coś, co bywa czasem uciążliwe, to brak damskich toalet lub choćby pojedynczych w miejscach, gdzie pracują tylko mężczyźni. A zdarzają się takie niestety.
Jak Twój partner odnosi się do Twojej pracy? Nie obawia się o Ciebie? Nie jest zazdrosny?
– Mój obecny chłopak wiedział od początku, czym się zajmuję i wydaje mi się, że jest dumny. Czy zazdrosny? Nie wiem. Nie daje po sobie poznać. Czasem jedynie trochę zrzędzi, jak chłopaki dzwonią w weekend. Co do rodziny i znajomych, to część trzymała kciuki, część nie dowierzała, że będę jeździć. Mama stwierdziła jak zawsze, że skoro sobie coś wymyśliłam, to i tak dopnę swego, więc szkoda strzępić język. A teraz jest zadowolona, bo częściej dzwonię, jak mi się nudzi w pracy.
Mam w głowie taki stereotyp, że kobieta-kierowca musi być twardzielką. Tymczasem Ty wyglądasz bardzo kobieco i jesteś niewielkiego wzrostu. Czy rzeczywiście pozory mylą? Czy w środku mimo niepozornej aparycji kryje się prawdziwa twarda sztuka?
– Na pewno uparciuch. Nie odpuszczam tak łatwo. „Jak to? Ja nie damy rady?!”. Ale czy jestem twardzielką? Mój chłopak twierdzi, że tak. Wychowałam się na wsi, praca w polu na pewno pomogły. Nie płaczę i nie użalam się nad sobą. Zresztą wychowałam się wśród chłopaków, nie wypadało się użalać. Moja babcia nazywała mnie „chłopaczyskiem”. Teraz już chodzę czasami w sukienkach, ale charakterek pozostał.
Pochodzisz z Podkarpacia.
– Tak, z Jaźwin, niewielkiej wioski na Podkarpaciu. W Polsce skończyłam studia, dwa fakultety: licencjat z gospodarowania nieruchomościami i magisterkę ze służb bezpieczeństwa publicznego. Mam też licencję pośrednika w obrocie nieruchomościami. Ale jak to u nas, nie mogłam znaleźć pracy. Początkowo wyjechałam do Holandii na zbiory truskawek, a po trzech latach zmieniłam kraj na Wielką Brytanię. Już sześć lat będzie niedługo. Czyli jak w większości przypadków, o emigracji zdecydowały względy ekonomiczne.
Teraz mieszkasz w Walii. Dlaczego tam?
– Początkowo przyjechałam do kuzyna i stąd Walia. Później się przeprowadziłam do innego miasta, ale też w Walii, tylko jeszcze bardziej na południe, do Bridgend. A całkiem możliwe, że niedługo znowu przeprowadzka, do Londynu.
Dużo podróżujesz, nie tylko zawodowo, ale też turystycznie. Które zakątki Wielkiej Brytanii najbardziej Cię zachwyciły?
– Ostatnio to Szkocja. Pojechaliśmy na tydzień w sierpniu i Szkocja skradła moje serce. Tam choćby jadąc drogą A82, to nie wysiadając z auta, widoki zapierają dech w piersi. Kocham góry, więc muszę wspomnieć o Trzech Siostrach w Glencoe – najlepsze widoki ze wszystkich szczytów w Wielkiej Brytanii. Walia trochę już objeżdżona, więc już takiego wrażenia nie robi jak na początku, ale równie piękna. Snowdonia, Brecon Beacon, Pembrokeshire. Tu chyba zawsze jest co zwiedzać, jak ktoś lubi góry i naturę. W Anglii jestem zakochana w Devonie. Natomiast moim ulubionym miejscem za granicą jest Kreta – piękna i niedroga.
Jak na Twoje życie wpłynęła pandemia?
– Jak się zaczął lockdown, to zostałam zwolniona. Byłam miesiąc bez pracy, miesiąc pracowałam dla Hermesa, ale jak tylko pojawiła się okazja wrócić, to zrezygnowałam z tamtej pracy. Na podróże niestety też trochę wpłynęła. Miałam lecieć na Wielkanoc do Polski i trzeba było zrezygnować. Na razie nie planuję też wypadów za granicę. Jeżdżę po Wielkiej Brytanii i tu zwiedzam. Jak skończy się ten cyrk z pandemią, to polecę gdzieś dalej. Bez ryzyka, że mi w ostatniej chwili odwołają lot czy wyślą na kwarantanne po powrocie.
Jak na to wszystko wpłynie Brexit, który ma wkrótce nastąpić?
– Brexitem się nie przejmuję w ogóle. Mam settled statut, więc nie wyrzucą mnie stąd. A nawet jakby chcieli, to jeszcze jest trochę państw, w których nie byłam. Jak nie tu, to gdzie indziej.
Jakie jest Twoje największe marzenie?
– Musiałabym wygrać na loterii, żeby je zrealizować! Cały świat jest do zwiedzenia! Moja bucket list zamiast maleć po zwiedzeniu kolejnych miejsc, ciągle rośnie! Kocham góry i na pewno bym chciała odwiedzić Szwajcarię, Norwegię, Maderę, Gruzję, Chiny i wiele innych. A na razie wymarzyłam sobie kampera. Tylko nie takiego gotowego. Marzy mi się kupić vana i samemu go przerobić na miejsce, gdzie można mieszkać. Teraz czytam i oglądam wszystko na temat budowy kamperów i zamęczam mojego chłopaka coraz to nowymi pomysłami!
A czy jest coś, czego się boisz?
– Nie, chyba nie. Póki jestem zdrowa, to zawsze dam sobie radę.