Dzięki brytyjskiej babci Dorothy poznałam piosenki Gracie Fields i George’a Formby, a polska babcia Joanna śpiewała pieśni ludowe i te z repertuaru międzywojennego – pewno stąd moja słabość do Ordonki. Mam romantyczną wizję Polski, ona we mnie jest, to taki polsko-angielski ślub muzyczny… – mówi Katy Carr w rozmowie z Jarosławem Koźmińskim.
Co robi artysta, aktor, piosenkarz w czasie pandemii, wszak nie może występować przed publicznością?
– To jest czas refleksji. Artystom pora dogłębnie skoncentrować się na własnej sztuce. Pora na przewartościowania, samookreślenie: Who you are as an artist?
A świat przynosi ciągłe inspiracje.
Piosenkarka Katy Carr to już instytucja… Twoje zauroczenie Polską zyskało powszechną sympatię i to nie tylko miłośników Twego muzycznego talentu, stałaś się „ambasadorem polskości”. A przed nami kolejna odsłona w tej roli, bo na rynek wchodzi najnowsza płyta, o której mówi się, że to następna część trylogii polskiej. Twoje polskie korzenie zdają się mieć potrójną głębokość.
Ale ja pamiętam naszą pierwszą rozmowę, przed wielu laty, kiedy przedstawialiśmy Cię na łamach gazety – brytyjską artystkę urodzoną i wychowaną w Nottingham, której rodzice poznali się …we Włocławku, gdzie szkocki ojciec inżynier z gronem specjalistów z Wysp budował rafinerię.
I w tej pierwszej rozmowie okazało się, że kariera wokalistki nie była Twoim życiowym marzeniem – na pierwszym planie przez lata były samoloty i latanie. W wieku 13 lat wstąpiłaś do Air Cadets, sześć lat później z licencją pilota latałaś na Cesnach, Tomahawkach i szybowcach…
– Wbrew pozorom latanie i śpiewanie mają bardzo wiele wspólnego (śmiech). To niesamowite uczucie móc wzbijać się w górę. Z lotu ptaka świat wygląda inaczej. Człowiek ma wówczas szersze horyzonty… I jak komponuję piosenki to też mam takie uczucie. Nagle dostaję skrzydeł. Coś, co mnie inspiruje, nabiera szerokiego wymiaru, staje się wartością uniwersalną.
Nawet Polska, o której powstała moja „muzyczna trylogia”, stać się może czymś więcej – taką szeroką metaforą losu narodów czy losu ludzkiego. Każdy naród, który ma w swej historii czasy cierpienia, nawet nie znając dokładnie polskich losów, może się z dziejami Polski utożsamiać. Rozumie czym jest polska specyfika.
Mnie „drzwi do polskości” otworzył Kazimierz „Kazik” Piechowski. On mnie po prostu zainspirował. I to tak w życiu codziennym, jak i twórczości artystycznej. Kiedy go poznałam, miał prawie 90 lat, spotkałam się z nim osobiście i poświęciłam mu swoją piosenkę, żeby w ten sposób oddać hołd. A przypomnieć trzeba, że Kazik – więzień obozu koncentracyjnego w Auschwitz – zorganizował stamtąd ucieczkę. Włamał się do magazynu mundurów, wykradł esesmański samochód i wraz z trzema innymi więźniami wyjechał przez obozową bramę. To była brawurowa, bohaterska akcja… Kazik w 1945 roku został aresztowany i spędził siedem lat w komunistycznym więzieniu, bo był w Armii Krajowej.
Ja dziesięć lat temu nie znałam dobrze historii Polski, oczywiście wiedziałam podstawowe rzeczy, których uczono mnie w szkole, ale nie rozumiałam czym jest dla Polaka Syberia albo czym jest Armia Krajowa.
A do śpiewania o polskiej duszy tędy właśnie droga… Piosenka „Kommander’s Car” była pięknym podarunkiem dla pana Kazimierza, który przyjął ją ze wzruszeniem.
– Kazik nie tylko nauczył mnie naszej historii, ale także przekazał mi swój optymizm i życiową energię. On wstrzyknął we mnie zastrzyk polskości. Ja zawsze uważałam się za pół-Polkę, pół-Angielkę. Teraz wydaje mi się, że wszyscy żyjemy w pętli czasu. I nie jest ważne kim jesteśmy z nazwy czy imienia – tylko, jak żyjemy.
Pan Kazik… ja potrzebowałam taką osobę na swojej drodze. To był dla mnie znak, taki kamień milowy.
Jak nie jesteś urodzona w polskiej społeczności, jak nie chodziłaś do polskiego przedszkola, szkoły czy kościoła, jak za młodu nie nasiąkłaś tą polskością , to potem jako dorosłemu jest ci trudno. A co dopiero szukać środków artystycznego wyrazu i ogarnąć, zrozumieć złożoność polskiej kultury.
Wracam do postaci Kazika Piechowskiego… on – urodzony w roku 1919, z tak wielkim bagażem doświadczeń życiowych – on tłumaczył mi, co znaczy być Polakiem. I to dzięki niemu ja mam swoją wizję. Myślę, że ona jest nam wspólna, a na pewno bardzo podobna. A wiesz dlaczego? Bo romantyczna.
Polacy to romantycy.
– Taka jest nasza dusza. Ale jak jesteś piosenkarzem, to możesz brać różne inspiracje czy tematy. Światowa pandemia, głód w Afryce albo motyw folkowy sprzed 400 lat… Rolą piosenkarza, kompozytora czy każdego innego artysty jest, by brać wszelkie inspiracje, ale potem odnosić je do współczesności i do własnego życia.
Ja na przykład lubię Hankę Ordonównę. Jej piosenki są wspaniałe i uwielbiam je śpiewać. Ale nie śpiewam ich tak jak ona. Robię to po swojemu. Dla mnie tamte czasy to „research area”. Szukam w nich inspiracji dla siebie i dla swojej twórczości, mamy przecież XXI wiek i tamte piosenki sprzed stu lat śpiewane przeze mnie dziś powinny być odbierane jako moja wizja, współczesna refleksja…
Z tym zastrzeżeniem czy nastawieniem, swobodnie mogę sięgać po tamte melodie i odnajdywać czy szukać w nich tego wszystkiego, co w nich uniwersalne.
Z przekonaniem, że będzie to ważne także dziś.
– Tak właśnie. A patrząc na trzy „polskie” płyty wydaje mi się, że rozumiem dziś (po ostatnich dziesięciu latach obcowania z Polską) co znaczy zdanie: naród, który nie zna swojej historii, jest jak drzewo bez korzeni.
Z drugiej strony patrząc, dobrze wiem, że sztuka (także piosenki) jest inspirowana przez życie, więc tak naprawdę to zawsze się powtarza w coraz to nowym wydaniu.
Tyle że ja sama, jak każdy artysta, mam swoja paletę barw, ulubione kolory – tematykę wokół której się poruszam. Dla mnie ważna jest historia. Dobrze czuję się podróżując w czasie…
Tytuł albumu to „Providence”, czyli „opatrzność”…
– Każde wydarzenie w moim życiu w ostatnich latach ma swoją specyfikę. Tak to czuję. Wydaje mi się, że czuwa nade mną ręka opatrznościowa. Nie jestem sama. Gdy komponuję piosenki nastrojowo związane z okresem Międzywojnia, to czuję energię Hanki Ordonówny.
Przyszło to do mnie szczególnie mocno po niedawnej śmierci mojej mamy. Poczułam potrzebę otwarcia się na energię płynącą od innych ludzi. Szukałam inspiracji w biografiach wielkich postaci. Czasem czerpałam tę energię będąc w tych samych miejscach co oni. Na przykład w areszcie warszawskim na ulicy Rakowieckiej, gdzie więziono rotmistrza Witolda Pileckiego. Byłam w Auschwitz, by zobaczyć ten straszny obóz zagłady i drogę ucieczki Kazika Piechowskiego (mój dziadek też był więźniem Auschwitz – numer 22661). To trzeba było przeżyć, tam być…
Czytam na obwolucie płyty, że to jest ostatnia część trylogii polskiej. Robisz to z przekorą artystyczną czy definitywnie jest to koniec „polskich tematów”?
– Moja trylogia była czymś w rodzaju listu napisanego do Polaków. Odkryłam w sobie pokłady polskości i okazało się to dla mnie bardzo ważne i inspirujące. Chciałam więc wyrazić muzycznie swą wdzięczność wszystkim, którzy mi w tym dochodzeniu do polskości pomogli. Napisałam prawie pięćdziesiąt „polskich” piosenek.
Jednak ze śmiercią pana Kazika, a potem mojej mamy, przyszedł czas na zakończenie pewnego etapu. Teraz pora na nowe otwarcie.
Oczywiście polskie DNA we mnie zostanie na zawsze… Nie będzie więc zaskoczeniem, że myślę o Fryderyku Chopinie.
Mam romantyczną wizję Polski, ona we mnie jest, to taki polsko-angielski ślub muzyczny…