Kiedy w 1348 roku połowę populacji Wielkiej Brytanii zdziesiątkowała zaraza (Great Plague), pojawił się problem nie lada. Skąd tu brać żywe… strachy na wróble?! W średniowiecznych czasach bowiem to młodzi chłopcy patrolowali pola z żytem, pszenicą czy kukurydzą, biegając po nich w tę i we w tę i machając groźnie rękami. Na plecach dźwigali kamienie, którymi rzucali w szpaki i wrony. Na tym zajęciu schodziło im całe dzieciństwo, nobilitowane nadaniem im zacnego tytułu „Odstraszacze Ptaków” lub „Bird Shooers” (czego się inaczej nie da przetłumaczyć jak „A, sio! Ptaszyska”)
Zdesperowani brakiem działających na polach dzieci, farmerzy zaczęli wypychać swoje stare portki i kurtki sianem, wyrzynać głowy z rzepy czy dyni, nadziewać to wszystko na kije i ustawiać w polu. Potrzeba jest, jak wiadomo, matką wynalazków. Ptaki nabierały się na te dziwadła, ale tylko trochę. Wbrew obrażającego je epitetu o ptasich móżdżkach, są niezwykle inteligentne i szybko się orientują, że ktoś chce je nabić w butelkę. Wyżerały więc, na co tam miały ochotę, a ze strachów i tak niewiele sobie robiły. Dlatego, kiedy brytyjska populacja nieco się po zarazie odrodziła, znów po polach zaczęły biegać z kamieniami małolaty. I było tak aż do początków dziewiętnastego wieku. Rewolucja przemysłowa dała wówczas dzieciom (och, niestety tak!) pracę w powstających fabrykach i kopalniach. Zarabiały tam więcej i tym sposobem na zawsze zniknęły z pól.
Dzisiaj poczciwe strachy na wróble stawia się już tylko z sentymentu, choć kto wie, może tu i ówdzie jakiś szpak czy wrona pod Łowiczem, czy Sieradzem, jeszcze się na nie nabiorą? W Anglii, pomimo swojej wielowiekowej ciężkiej „pracy”, dopiero jakieś 30 lat temu doczekały się uznania, a nawet swojego Festiwalu (Scarecrow Festival). No, ale jak już Anglicy coś postanowią, to idą na całość! Czegóż to nie wymyślą?! Strachy przybierają postacie z bajek, filmów, seriali, śmieszą i straszą. Inwencja ludzi nie zna granic! A w ogóle, to Strachy są bardzo sławne! Kto z nas nie zna tego z opowieści L. Franka Bauma „Czarownik z Krainy – Oz” albo tego z piosenki Pink Floydów, z ich pierwszego debiutanckiego albumu? Nawet tytuł piosence dali po prostu „The Scarecrow”. Byli i inni, którym przyniósł sławę. Utwór „Scarecrow People” z albumu XTC „Oranges and Lemons” to przestroga przed szaleństwem współczesnej cywilizacji i zamieniania człowieka, w stracha właśnie, który „ain’t got no brains” i „ain’t got no heart” (bo stracił i jedno i drugie zabijając świat wojnami i zatruciem środowiska). Strach na wróble występuje w słynnej książce Christophera Nolana „The Dark Night Trilogy” i można rzec, gra tam „pierwsze skrzypce”. Jak widać, spełnia też rolę edukacyjną! A jakże!
Ten wypchany poczciwiec zrobił światową karierę. W Kanadzie chociażby ludziska ciągną do Joe’s Scarecrow Village, aby tam wzdłuż drogi, podziwiać ustawione w wielkich ilościach kukły. A japońska wioska Nagoro, na wyspie Shokoku, choć sama liczy tylko 35 mieszkańców, „zamieszkała jest” przez 350 strachów na wróble! Chyba … strach tam mieszkać?! Współczesne Festiwale odbywają się zwykle w maju lub czerwcu, ale bywają i te jesienne, w pięknej scenerii kolorowych liści. Bardzo słynny jest Festiwal w Urchfont. Przyjeżdża tam wtedy 10,000 ludzi! Celem jest, jak to u Anglików, wsparcie jakiejś charytatywnej akcji, co trzeba im przyznać, robią z oddaniem i niezwykle skutecznie. Muszę powiedzieć, że pod tym względem, Anglicy naprawdę mi imponują (w Polsce chylę czoła przed Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy i piękną akcją — Świąteczna Paczka). W moim poczciwym Shirley, od dwóch tygodni chodzimy z mapką, w poszukiwaniu „stracha”. I muszę powiedzieć, że bawimy się tym jak dzieci. Wystawiono ich 38! Chyba w przyszłym roku i my zgłosimy się „do udziału”, czyli w naszym frontowym ogródku zainstalujemy jakąś kukłę. Już mamy nawet parę pomysłów. A może by tak Pana Twardowskiego w kontuszu usadzić na kogucie? Albo „Pyzę na polskich dróżkach” w łowickiej zapasce przyczepić do płota? To by się sąsiedzi dopiero dziwowali! Od polityków byśmy stronili… choć znalazłoby się paru wartych „obśmiania”…
Tymczasem chodząc po naszych uliczkach, wybraliśmy sobie strachy na wróble, które nam się najbardziej podobały. Zwyciężył chór przed lokalnym kościołem Św. Jana! Przypomniał nam nasze własne chóralne próby i występy (ach, jak bardzo za nimi tęsknimy!) Scarecrow Festival w Shirley (zbieramy na dziecięce Hospicjum Demelza), uzmysłowił nam, jak bardzo potrzebna jest człowiekowi działalność społeczna. Jak wiele dobrego wynika ze wspólnej pracy i niemyślenia tylko o swoim własnym czubku nosa. Ilu ludzi zaczęło nagle rozmawiać ze sobą, choć dotąd mijali się w milczeniu. Sąsiedzi uśmiechają się do siebie, zagadują, dzielą wiadomościami, przekazują sobie telefony (pożyczę ci starą kapotę na twojego „stracha”). A nawet ciasteczko tu i ówdzie ktoś wyłożył dla odwiedzających. Ileż dzieci przyprowadzono pod te „strachy” i jaka z tego była radość. To są doprawdy bezcenne inicjatywy! Bo koniecznie trzeba być RAZEM. Szczególnie teraz. Choć akurat teraz, jest to bardzo trudne!
Ewa Kwaśniewska