To będzie zupełnie coś innego niż wcześniejsze publikacje na ten temat – zapewnia w rozmowie z Piotrem Gulbickim Wojciech Filaber. Jego książka o misiu Wojtku, który z polskimi żołnierzami przeszedł szlak bojowy podczas II wojny światowej, niebawem ukaże się na rynku.
O Wojtku pisano już wielokrotnie.
– Owszem, tyle że większość autorów przedstawia powszechnie znane fakty bądź epizody z jego życia. Sprowadza się to do powielania wcześniejszych informacji, może w nieco zmienionej formie czy kontekście, jednak w istocie nie wnosi nic nowego. Natomiast moja powieść opiera się na rzeczywistych zdarzeniach, ale bazuje na wymyślonej fabule i fikcyjnych postaciach. Te ostatnie, zarówno dobre, jak i złe, nadają akcji kolorytu, wpływając na jej bieg i wartkość. Będą nieoczekiwane zwroty wydarzeń, spiski, przyjaźnie, a wszystko na tle codziennego wojennego życia i polskiej drogi do wolności. Uzupełnieniem tekstu jest 26 wyjątkowych ilustracji, czytelnik z pewnością nie będzie się nudzić.
Książkę kierujesz do młodych ludzi?
– Myślę, że zarówno dzieci, młodzież, osoby dorosłe, jak i te w podeszłym wieku znajdą w niej coś dla siebie. Postać Wojtka, który z polskimi żołnierzami nie tylko przebył wojenną tułaczkę, ale też wspierał ich w walce, jest tak uniwersalna, że trafia do każdego, bez względu na metrykę, wykształcenie czy narodowość. Dlatego książka, nad którą pracowałem ponad pół roku, ukaże się w językach angielskim (w styczniu) oraz polskim (niedługo później). Będzie liczyć około 170 stron i nosić tytuł „War Bear”, czyli „Niedźwiedź Wojny”.
Postać Wojtka jest ci szczególnie bliska?
– Na pewno, chociażby dlatego, że to mój imiennik (śmiech). A mówiąc poważnie, o jego dokonaniach usłyszałem stosunkowo niedawno, sześć lat temu, od wujka, który oglądał film na kanale YouTube dotyczący tego tematu i mi go przesłał. Wujek jest Polakiem, mieszka w Suszu w pobliżu Iławy, ale o dzielnym niedźwiedziu wspominał mi również mój angielski kolega, wykładowca uniwersytecki z Londynu. Co ciekawe, obaj przekonywali, żebym o przygodach misia napisał scenariusz filmowy. Przyznam, że niezbyt miałem na to ochotę, tym bardziej, że to czasochłonne zajęcie, ale w końcu doszedłem do wniosku, że warto spróbować i po przeprowadzeniu kwerendy wziąłem się do roboty. Książka jest tego pokłosiem, a powstała na bazie scenariusza, który, mam nadzieję, też zostanie wykorzystany i przeniesiony na ekran filmowy.
Ale to nie jedyna pozycja jaką planujesz.
– Nie da się ukryć, że połknąłem bakcyla, gdyż ten wątek bardzo mnie wciągnął. Im mocniej się w niego zagłębiałem, tym bardziej różnorodne pomysły przychodziły mi do głowy. W efekcie powstanie kolejna książka, która ukaże się w przyszłym roku, tym razem będąca w całości wytworem mojej wyobraźni. Wojtek stanie na czele wojska, składającego się z ludzi i zwierząt, a ich celem będzie zdobycie wzgórza Monte Cassino, żeby pokonać wroga i przywrócić ład w Europie.
Sagę dopełni trzecia powieść, której akcja przeniesie się do Szkocji. Nasz niedźwiedź trafi na zasłużoną emeryturę do Edynburga, gdzie pozna swoją ukochaną, ale ustatkowane życie i dobre czasy szybko się skończą, kiedy wybuchnie konflikt zbrojny i czworonożny wojak znów będzie się musiał wcielić w rolę przywódcy. Historia pisze różne scenariusze, na które powinniśmy być gotowi.
W przyszłości powstaną kolejne części?
– Nie wykluczam, zobaczymy jak książki zostaną przyjęte przez czytelników. Jednak nie chcę się szufladkować i ograniczać tylko do jednego tematu, dlatego równocześnie pracuję nad dwiema krótkimi nowelami. Pierwsza dotyczy Sir Nicholasa Wintona, zwanego „Brytyjskim Schindlerem”. W 1939 roku zorganizował on transport 669 żydowskich dzieci z Czechosłowacji, zajętej wówczas przez Niemców, do Wielkiej Brytanii, ratując je w ten sposób przed zagładą. Znalazł im rodziny zastępcze, z którymi mogły bezpiecznie zamieszkać, a sprawa była tak tajemnicza, że wyszła na jaw dopiero pół wieku później.
Kolejna historia dotyczy kobiet i nastoletnich dziewcząt, robotnic zatrudnionych w fabryce zapałek w Londynie, które w 1888 roku na skutek wyzysku i ciężkich warunków zorganizowały strajk, domagając się lepszych warunków pracy oraz podwyżek pensji. Akcja trwała dwa tygodnie i zakończyła się ich sukcesem.
Nie jesteś pisarskim debiutantem.
– Mam już na koncie siedem książek. W latach 2003 – 2006 pracowałem jako steward na statkach pasażerskich linii Carnival Cruise Lines. Z sentymentem wspominam tamten okres – pływaliśmy po różnych zakątkach świata, między innymi dwukrotnie odwiedziliśmy Hawaje i właśnie ten amerykański stan zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Piękne krajobrazy, uczynni i skromni ludzie, bogata kultura, a przede wszystkim niezwykła energia bijąca z tego miejsca. Zacząłem zgłębiać jego historię oraz tradycję, a jako że pasjonują mnie różne dziedziny życia, w tym psychologia i medytacja, zainteresowałem się tajnikami metody Huna i Ho’oponopono, polegającej na integracji ciała, umysłu oraz ducha. Wszystko zaczyna się od słów: „Kocham cię, proszę, wybacz, dziękuję”, które – jak się okazuje – mogą zdziałać cuda. Owocem tego były trzy książki.
Piszesz też dla dzieci.
– Wydałem dwie części opowiadań skierowane do najmłodszych czytelników, których bohaterami są zwierzęta, a ściślej mówiąc przygody, jakich doświadczają. Głównym celem tych opowieści, poza ciekawostkową formą i wywołaniem uśmiechu na twarzy, jest łatwa i bezstresowa nauka angielskiego, dlatego obie pozycje są w dwóch wersjach językowych. Dodam, że asumptem do ich powstania było sprawienie urodzinowego prezentu mojemu chrześniakowi.
Dla dzieci pisze się łatwiej?
– Na pewno pochłania to mniej czasu niż w przypadku pozycji dla dorosłych, nad którymi trzeba pracować miesiącami, a bywa, że i latami. Jednak pamiętajmy, że to specyficzni odbiorcy, dlatego sposób narracji musi być dostosowany do ich oczekiwań i percepcji. Ważne, żeby nadawać na tych samych falach, mieć ciekawe pomysły i potrafić je przelać na papier.
Takie zróżnicowanie tematyczne daje większe pole manewru?
– Wychodzę z założenia, że pisarz powinien się specjalizować w jakiejś konkretnej dziedzinie, albo poszerzać swoje zainteresowania będąc otwartym na inne opcje. Ja wybrałem to drugie. Pisanie jest dla mnie spełnieniem marzeń i ambicji z okresu, kiedy byłem nastolatkiem, jednak wówczas problem polegał na tym, że nie wiedziałem jak się za to zabrać. W rodzinie nie mieliśmy literackich tradycji (mama była pracownikiem socjalnym, a tata mechanikiem) i dopiero podczas studiów z psychologii na Middlesex University w Londynie (2009 – 2012), kiedy dużo czasu poświęcałem na siedzenie przy biurku, naukę i kontemplację, narodziła się koncepcja napisania debiutanckiej książki. W ten sposób powstała pozycja pod tytułem „Przemień siebie i własne wnętrze za pomocą medytacji. Życie i dziedzictwo największych mistrzów”.
Studiowałeś, a jednocześnie pracowałeś.
– Przeszedłem długą drogę, imając się różnych rzeczy. Pochodzę z Gorynia na Mazurach, odbyłem półtoraroczną służbę wojskową w marynarce wojennej w Gdyni, po czym zacząłem studia z rachunkowości w Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku, ale musiałem je przerwać ze względu na brak pieniędzy. Potem, jak już wcześniej wspominałem, pływałem na statkach pasażerskich, a w 2009 roku zakotwiczyłem w brytyjskiej stolicy. Pracowałem tu w hotelu, pubie, restauracji, agencji nieruchomości, również jako nocny stróż, natomiast dziś jestem brokerem ubezpieczeniowym. Dodatkowo zajmuję się statystowaniem w serialach telewizyjnych, głównie brytyjskich i hinduskich, ale zdarzało się, że również hollywoodzkich.
Ciekawe zajęcie?
– Można się sporo nauczyć podpatrując aktorów, działania na planie, proces powstawania filmów. Wystąpiłem w kilkunastu produkcjach, ostatnio na przykład wcieliłem się w barmana, a moje zadanie polegało na wejściu do baru z butelką whisky, którą wręczyłem siedzącej przy stole kobiecie. W ten sposób robiliśmy tło do sceny, gdzie brylował główny bohater.
Sztuka filmowa zawsze mnie interesowała, dlatego, poza psychologią na Middlesex University, ukończyłem Camden College, gdzie szkoliłem się na wydziale aktorskim. Fajnie byłoby kiedyś zagrać poważną rolę w dużej produkcji. Myślę, że jest to marzenie realne, wierzę bowiem, że jeśli czegoś bardzo chcemy i do tego dążymy, to jesteśmy w stanie to osiągnąć, co pokazuje moje dotychczasowe życie. Mam 38 lat, więc wszystko dopiero przede mną.
A pisanie?
– Oczywiście, nie zamierzam z niego rezygnować. Jakiś czas temu usłyszałem wypowiedź Briana Tracy’ego, amerykańskiego pisarza i motywatora, który w jednym ze swoich filmów na kanale YouTube stwierdził, że spod jego pióra wychodzi 10 książek rocznie. Pomyślałem wtedy, że jeśli w moim przypadku będzie ich 10, ale w ciągu dekady, to też nie będzie źle…