26 grudnia 2020, 08:49
Pandemiczne Boże Narodzenie
Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia z pewnością nie będą normalne. Czy oznacza to, że jesteśmy skazani na „cyfrowe obchody”? A może te wyjątkowe, pandemiczne święta są okazją, by przypomnieć o ich znaczeniu, odróżnić to, co ważne, od tego, co ulotne, to co potrzebne, od tego, co zbędne.

 

Właściwie wszystko jest tak, jak co roku. Oświetlone ulice, choinki w oknach, świąteczne wystawy w sklepach i stosy niezbędnych i zbędnych przedmiotów, które kuszą, by kupić je najbliższym. A jednak tegoroczny grudzień różnił się od tych z lat poprzednich, od tych pamiętanych sprzed lat. Gorączka zakupów została opóźniona, bo dopiero grudnia otwarte zostały sklepy. Częściej niż zwykle podjeżdżają pod domy samochody przywożące jedzenie potrzebne na co dzień i to świąteczne. Choć z tym drugim nie było to takie proste – już przed miesiącem wszystkie przedświąteczne terminy były wyczerpane i tradycyjnych świątecznych produktów nie można było zamówić. Osoby odpowiedzialne za zakupy hurtowe nie przewidziały, że nastąpi taki wzrost zapotrzebowania na dostawę do domów. Ograniczania w poruszaniu się po kraju sprawiły, że wiele osób zrezygnowało z podróży do mieszkających w odległej miejscowości rodziny i zdecydowało się na pozostanie w domu. Tym samym zwiększyła się liczba gospodarstw domowych obchodzących święta.

Dwa tygodnie przed świętami zawitała do Wielkiej Brytanii szczepionka przeciwko wirusowi COVID19. Narodziła się nadzieja, że z wirusem da się jakoś żyć. Nadzieja to najważniejsze przesłanie Świąt Bożego Narodzenia.

W Ewangelii św. Mateusza czytamy „Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby zbawić to, co zginęło. Zginął człowiek pogrążony w grzechu i śmierci”. Kiedy narodził się Zbawiciel, w Betlejem, chociaż w skromnych warunkach to ci, którzy zrozumieli, co się stało, cieszyli się. Przybyli z daleka mędrcy z darami, a pasterze zeszli z pastwisk, oddając nowo narodzonemu pokłon. Zapanowała wielka radość. Na początku, tylko w nielicznych odżyła nadzieja.

Kiedy mówimy o nadziei, często odwołujemy się do tego, co nie jest materialne. Przez ostatnie miesiące czekaliśmy, z nadzieją, na zatrzymanie zarazy, na powrót do normalnego życia, nadzieja na przezwyciężenie choroby. Narodziny Chrystusa mówią nam o innej nadziei – to nadzieja na życie po życiu, tym ziemskim, często trudnym, znojnym naznaczonym niepowodzeniami i porażkami, ale też radościami. Dla chrześcijanina pokładanie nadziei oznacza, że wraz z Chrystusem podąża do Ojca, który nas oczekuje.

W świątecznych orędziach Urbi et Orbi zarówno św. Jan Paweł II jak papież Franciszek zwracali się do polityków, by podjęli działania zmierzające do porozumienia między ludźmi różnego pochodzenia, rasy i religii, do otwarcia się na tych, którzy – jak święta rodzina z Nazaretu – muszą uciekać przed prześladowaniami, szukają miejsca na wybrzeżach obcych krajów, wiedzeni wątłą nadzieją, że będą tam mogli żyć spokojniej i bezpieczniej, w lepszych warunkach, które mogą dać sobie i swoim najbliższym. Niestety, te wołania pozostają bez odpowiedzi. Politycy wolą w obronie własnych interesów czynić ze swych państw zamknięte fortece, niedostępne dla obcych, których krzyk i błaganie pozostają bez odpowiedzi.

Co roku powtarzamy „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. I na tym się kończy. Nie zastanawiamy się, co słowa te znaczą, jakim są przesłaniem dla każdego z nas i dla tych, którzy pełniąc ważne funkcje publiczne, także te słowa powtarzają, by po kilku dniach o nich zapominać, odwołując się chętniej do nienawiści niż wzajemnego zrozumienia, co jest pierwszym krokiem do pojednania.

Przed 35 laty ksiądz Józef Tischner w czasie bożonarodzeniowej mszy świętej zastanawiał się, co znaczą te słowa i mówił: „Odnoszą się do tych, którzy pomimo przeszkód, pomimo słabości, wybierają – na każdy dzień, na każdą chwilę – to, aby być dobrym. […] Człowiek może zajmować się rozmaitymi sprawami. Może pracować w fabryce, może pracować na roli, może pracować w domu, może wykonywać najbardziej banalne, prozaiczne prace – a przecież z tego człowieka będzie promieniowało dobro. Niezależnie od tego, co robi, w tym człowieku będzie ognisko promieniującego dobra. I takiego człowieka zauważy się wszędzie. Może to być salowa w szpitalu, może to być służąca, pielęgniarka. Będzie promieniować na wszystkich, niezależnie od tego, czym się będzie zajmować. Bo tajemnica dobra na tym polega, że człowiek, który ogląda dobro drugiego człowieka, sam staje się dobry. Na tym właśnie rzecz polega, że dobro rozprzestrzenia się samo. Ono nie potrzebuje przykazań, nakazów, nie potrzebuje napędzania, żeby przechodziło z człowieka do człowieka, z serca do serca. Mówi się: przykłady pociągają. Tak jak czasem człowiek potrafi się zarazić chorobą, tak potrafi się również ‘zarazić zdrowiem’ – ale zaraża się nie tym zdrowiem fizycznym, lecz zaraża się zdrowiem duchowym. Dobro ma bowiem to do siebie, że wystarczy je raz zobaczyć, ażeby samemu chcieć być dobrym”.

Jakże współcześnie brzmią te słowa, jakby napisane zostały na czas pandemii, która uświadomiła, że pomimo wielu różnic jesteśmy na świecie jedną ludzką rodziną, że nasz los jest wspólny. W tym trudnym czasie okazywane wzajemnie dobro jest tak ważne.

Niech właśnie dobro i nadzieja zagoszczą w naszych domach. Niech zło, wszelkie zło, w tym także nieprzyjazne nam wirusy niech zostaną za drzwiami.

Tego Czytelnikom (i sobie) życzę na te pandemiczne święta.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_