09 stycznia 2021, 09:26
Aleksandra Kowalik: Na ringu i w prawniczej todze
Jest utytułowaną prawniczką, a jednocześnie pasjonatką tajskiego boksu. – Po treningach bywały sytuacje, że wyglądałam jak ofiara rozboju – śmieje się Aleksandra Kowalik w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Ring to raczej nietypowe miejsce dla prawniczki.

– W moim przypadku jak najbardziej, walka jest dla mnie zawodową codziennością. Natomiast tajski boks, czyli muay thai, to sposób na życie poza pracą, dający możliwość upustu nagromadzonych emocji. Ale pamiętajmy, że sztuki walki to coś więcej, od wieków są one rodzajem medytacji.

Kiedy się o tym przekonałaś?

– Na salę treningową trafiłam w 2018 roku dzięki mojemu mentorowi, obrońcy karnemu, który kiedyś sam uprawiał amatorsko boks. To on polecił mi spróbować sił w tej dyscyplinie, jako sposób na znalezienie balansu. I rzeczywiście, miał rację. Trening porządnie daje w kość – to 60 minut techniki połączonej z sesją kondycyjną na padach i raz na jakiś czas sparingi. Rundy trwają od trzech do pięciu minut, z 60-sekundową przerwą, podczas której mogę napić się wody i muszę zrobić 20 przysiadów, 20 kopnięć jedną nogą, a także 10 pompek. Ćwiczę 3 – 4 razy w tygodniu, plus dodatkowo zajęcia z cardio, dotleniające organizm, poprawiające pracę układu krążenia oraz ogólną kondycję.

Dobra zaprawa przed starciami na sali sądowej.

– Niewątpliwie. Jestem obrońcą w sprawach karnych i ekstradycyjnych, a gra z systemem pełnym niedoskonałości, mogąca doprowadzić do korzystnego wyniku dla klienta, jest spełnieniem moich ambicji, dając solidną dawkę adrenaliny, podobnie jak na ringu.

Nasza Kancelaria Adwokacka Aleksandry i Andrzeja Kowalika, swoimi korzeniami sięgająca 1992 roku, specjalizuje się w sprawach karnych oraz prawie kontraktowym i bankowym. Ponadto, od siedmiu lat, praktyka obejmuje również międzynarodowe sprawy karne, w tym karuzele VAT-owskie, pranie brudnych pieniędzy, narkotyki, papierosy, alkohol, a także kwestie ekstradycyjne, związane z poszukiwaniami listami gończymi oraz odzyskiwaniem pojazdów zatrzymanych w związku z różnymi rodzajami przemytów. Zajmujemy się też branżą paliwową i prawami człowieka, a konkretnie deportacjami osób, które już poniosły karę, jednak pomimo tego system dąży do wymierzenia kolejnej, nie zwracając uwagi na niszczenie struktury rodzinnej.

Waszymi klientami są tylko Polacy?

– Nie tylko, na terenie Anglii, Walii i Polski świadczymy pomoc prawną każdemu, kto jej potrzebuje, chociaż większość osób, które się do nas zgłaszają, to Polacy, obywatele Europy Wschodniej oraz Brytyjczycy mający sprawy do rozwiązania nad Wisłą. Ponadto, z uwagi na długoletnie członkostwo w międzynarodowych stowarzyszeniach prawników karnych, oraz reputacją, jaką posiadamy, stworzyliśmy międzynarodową sieć kancelarii, z którymi współpracujemy na terenie Rosji i Ukrainy.

Na koncie masz szereg nagród.

– To długa lista, zarówno jeśli chodzi o kancelarię, jak i mnie osobiście. Z najważniejszych, indywidualnych, warto wymienić te przyznawane przez Acquisition International The Voice of Corporate Finance, gdzie dwukrotnie wygrałam w kategorii „Najbardziej Wpływowa Kobieta w Prawie Karnym w Polsce” (2017 i 2018) oraz w klasyfikacji „Najbardziej Indywidualne Podejście do Klienta” (2017).

Jestem członkiem kilku organizacji prawniczych, między innymi European Criminal Bar Association (Europejskie Stowarzyszenie Adwokatów Karnych), Defence Extradition Lawyer Forum (Stowarzyszenie Prawników Ekstradycyjnych) czy Fair Trials Organisation (Organizacja Uczciwy Proces).

Swoją aktywność zawodową dzielisz między Polskę i Wielką Brytanię.

– W dzisiejszych czasach to żaden problem, tym bardziej, że wiele spraw się ze sobą łączy. Po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu przez niemal dekadę pracowałam jako adwokat w kraju, natomiast w 2004 roku wyemigrowałam na Wyspy – najpierw do Nottingham, a trzy lata temu zakotwiczyłam w Londynie. Ta ostatnia przeprowadzka w zasadzie była formalnością, gdyż wcześniej większość mojej pracy i tak ogniskowała się na procesach toczonych w brytyjskiej stolicy.

Natomiast sam wyjazd do Anglii wiązał się z chęcią rozwoju zawodowego – wyzwania, przeszkody i walka z nimi to moje naturalne środowisko. Nie jestem stworzona do stabilnego życia w strukturze i rutynie, dlatego sama nazywam siebie daughter of anarchy.

Zawsze tak było?

– Od kiedy pamiętam. Pochodzę ze Świecia, małej miejscowości w województwie kujawsko-pomorskim. Mój tato, Andrzej, jest adwokatem i założycielem naszej kancelarii, natomiast mama, Ewa, to osoba bardziej wszechstronna niż my oboje razem wzięci, gdyż ukończyła cztery kierunki – język polski, filozofię, naukę o kulturze oraz etykę, których potem uczyła w szkole średniej.

Jestem jedynaczką, a ponieważ rodzice zawsze dużo pracowali, nauczyłam się sama sobie szukać zajęcia i organizować czas. Zanim zdecydowałam się, że pójdę w ślady ojca i zostanę prawnikiem, przez chwilę miałam pomysł posiadania własnej platformy wiertniczej. Tyle, że było to kiedy miałam… cztery lata.

Moje dzieciństwo było wypełnione robieniem wszystkiego, czego kazano mi unikać – chodzeniem po drzewach, dachach, zbieraniem niedopałków po sąsiedzie, żeby sprawdzić, co to w ogóle jest, kolekcjonowaniem starych zardzewiałych narzędzi, gwoździ i budowaniem z nich „statków kosmicznych”, a także zabawą ogniem w pobliżu stogów ze słomą. Wychodziłam z założenia, że empiryzm jest ważniejszy od dobrych rad.

Było w tym miejsce na sport?

– Obowiązkowo. Trenowałam bieganie, pływanie, windsurfing, jeździłam na nartach i konno. Oczywiście, na własnej skórze doświadczając blasków i cieni. 10 lat temu, szusując po stokach Alp, miałam kraksę zakończoną wstrząśnieniem mózgu, z kolei innym razem, żeglując po Zatoce Puckiej, stanęłam oko w oko ze szkwałem połączonym z piorunami. Było trochę strachu, na szczęście wszystko dobrze się skończyło.

Muay thai łączy te wszystkie aktywności jedną klamrą?

– To zupełnie innym wymiar, boks tajski traktuję jako sposób na utrzymanie formy fizycznej, samoobronę i całkowite wyciszenie umysłu. Świetna sprawa.

Jednak, zważywszy na fakt, że w tej dyscyplinie duży nacisk kładzie się na rywalizację w klinczu, z wykorzystaniem uderzeń łokciami i kolanami, trudno uniknąć kontuzji, zadrapań, siniaków…

– Nie mam z tym problemu. Ba, powiem więcej, wszystko to jest świadectwem tego, że walka, sparing czy trening były dobre. Zdarzały się sytuacje, że do sądu szłam z podbitym okiem, ale używam świetnych kosmetyków, a poza tym większość szacownych kolegów wie o mojej pasji, więc z czasem przestali się dziwić. Chociaż na początku bywało różnie. Kiedy zaczęłam ćwiczyć bez ochraniaczy na piszczele, żeby przyzwyczaić się do bólu oraz pozbawić czucia, całe nogi miałam posiniaczone. Pewnego razu poszłam na przesłuchanie w sprawie zabójstwa, oczywiście w formalnym stroju, czyli ołówkowej spódnicy za kolana, a detektyw prowadzący śledztwo przypatruje się moim fioletowym łydkom i w końcu pyta czy padłam ofiarą przemocy domowej. Było trochę śmiechu.

Treningi doprowadziły cię do udziału w zawodach.

– W grudniu 2019 roku, jako 38-latka, stoczyłam swój pierwszy oficjalny pojedynek (trzy rundy, po dwie minuty), przed trzytysięczną publicznością, na popularnej wśród profesjonalistów, reprezentujących różne zawody, imprezie z cyklu The White Collar Fight Club. Zawody rozgrywane są w hali The Troxy, a dochód z nich jest przeznaczany na cele charytatywne.

Walczyłam w wadze piórkowej (Ola przy wzroście 167 cm waży 55 kg – przyp. pg), emocji nie brakowało i chociaż przegrałam na punkty, to jeszcze bardziej zmotywowało mnie to do pracy i chęci rewanżu. Kolejna walka była zaplanowana na marzec ubiegłego roku, ale została przełożona z powodu epidemii koronawirusa i według obecnych prognoz ma się odbyć w czerwcu.

Co jest twoją silną stroną w ringu?

– Doskonałe rozeznanie tego, w czym jestem słaba. A niedociągnięć, muszę przyznać, jest całkiem sporo. Natomiast, podobnie jak w pracy zawodowej, do muay thay podchodzę z pełnym zaangażowaniem, gdyż nie znoszę wszechobecnej w dzisiejszych czasach fuszerki i bylejakości. Oglądam walki czołowych zawodników w celach szkoleniowych (głównie na YouTube), a moją ulubioną techniką są kopnięcia w głowę prawą nogą, jakkolwiek to brzmi.

Miałam też przyjemność obserwowania na żywo imprezy z cyklu Grand Prix, która odbyła się w słynnej O2 Arena w Londynie, ale niestety prawnicze obowiązki nie pozwalają mi na regularne śledzenie wszystkich ważnych wydarzeń. Z tego względu skupiam się głównie na własnym treningu.

Marząc o sportowych sukcesach?

– Bardziej o hartowaniu siebie i pokonywaniu kolejnych barier. Wygrane w zawodach, które mam nadzieję w końcu nadejdą, będą tego słodkim dodatkiem. Pięknie byłoby również pojechać do Tajlandii, ojczyzny muay thai i potrenować pod okiem tamtejszych mistrzów. Siła zawsze zależy od naszej wewnętrznej decyzji i realizowaniu jej – krok po kroku, bez względu na przeciwności…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_