Jest jednym z najbardziej perspektywicznych polskich pięściarzy zawodowych. W rozmowie z Piotrem Gulbickim Paweł Augustynik opowiada o szkolnych bójkach, sportowej karierze i prababci, która… pobiła milicjantów.

Fot. Maciek Woś. Na zdjęciu: Paweł (z lewej) niedawno odniósł najważniejsze zwycięstwo w swojej zawodowej karierze pokonując Dariusza Sęka
Niedawno wygrałeś ze znacznie bardziej doświadczonym od siebie Darkiem Sękiem.
– I był to największy sukces w mojej profesjonalnej karierze. Po raz pierwszy walczyłem na dystansie 10 rund, miałem rywala na deskach, ale ostatecznie zwyciężyłem na punkty. Dobra nauka, która, mam nadzieję, zaprocentuje w przyszłości. A dodatkowo w stawce tego pojedynku był Srebrny Pas WBC. Oczywiście, moje ambicje są znacznie większe, ale nie od razu Kraków zbudowano.
To starcie było możliwe dzięki temu, że dołączyłeś do grupy Queensberry Polska, będącej nowym, a zarazem jednym z najsilniejszych graczy na rodzimym rynku.
– Ta polsko-angielska stajnia, prowadzona przez Francisa Warrena i Mariusza Krawczyńskiego, ma bardzo ambitne plany. Pozyskano kilku dobrych zawodników, podpisano umowę z telewizją Polsat, planowane są ciekawe gale – w Polsce i na Wyspach. Ja, póki co, mam kontrakt na pięć walk, które powinienem stoczyć w ciągu 18 miesięcy. Nie pozostaje nic innego jak tylko podnosić poprzeczkę w górę i wygrywać.
Twoim menedżerem pozostał Chris Sanigar.
– Współpracuję z nim od czasu, kiedy przeszedłem na zawodowstwo w 2016 roku. To bardzo charyzmatyczny człowiek, były bokser, a potem promotor i menedżer, pod którego skrzydłami walczyli między innymi mistrzowie świata: Glenn Catley, Lee Haskins czy Lee Selby. Ja reprezentując barwy Sanigar Events stoczyłem 11 walk i wszystkie wygrałem.
Zmiana grupy oznacza nowy sztab szkoleniowy?
– W tym aspekcie zostaje po staremu. Dalej mieszkam w Taunton, w hrabstwie Somerset, gdzie trenuję pod okiem Davida Entwistle’a. Korzystam też z siłowni Activate Fitness, gdzie wzmacniam się fizycznie, współpracując z Łukaszem Klebanem. Mam możliwość sparowania z bardzo dobrymi i doświadczonymi zawodnikami z Anglii oraz Walii, a dzięki sponsorom nie muszę pracować zawodowo na pełnym etacie. Przygotowując się do walk w pełni mogę poświęcić się treningom, natomiast kiedy mam więcej wolnego to dorabiam u kolegi na budowie.
Zanim zostałeś zawodowcem walczyłeś w boksie olimpijskim.
– Urodziłem się w Wałbrzychu, gdzie mieszkałem do 11 roku życia, kiedy rodzice, którzy kilka miesięcy wcześniej wyjechali za chlebem do Anglii, zabrali mnie do siebie. Na początku miałem problemy z językiem angielskim i porozumiewaniem się z innymi uczniami, ale na szczęście nie byłem sam, bo w szkole uczyło się kilku Polaków i trzymaliśmy się razem. Czasami dochodziło do sprzeczek, a nawet bójek z Anglikami. Jednemu z nich, który wyzwał mnie od polskich cip, jednym ciosem złamałam nos, co skończyło się rozprawą sądową, ale w szkole miałem spokój.
Jako że byłem żywym chłopakiem, po przyjeździe na Wyspy rodzice zapisali mnie do klubu piłkarskiego Blackbrook FC. Piłkę nożną trenowałem już z Polsce, więc wiedziałem z czym to się je, ale szybko doszedłem do wniosku, że powinienem spróbować sił w boksie, który może mi się przydać również w codziennym życiu. I był to strzał w dziesiątkę – już po jednym treningu wiedziałem, że to jest to. Na sali nie oszczędzałem się i po dwóch latach, w 2011 roku, świętowałem pierwsze sukcesy. Zdobyłem tytuł mistrza Anglii juniorów w wadze do 75 kg, w drodze po złoto tocząc pięć walk, z których najtrudniejsza okazała się półfinałowa, gdzie zmierzyłem się George’m Crothem, broniącym tytułu sprzed roku. Ostatecznie wygrałem na punkty, wywalczyłem złoty medal, a cztery miesiące później powtórzyłem ten wynik w championacie Wielkiej Brytanii. Zaliczyłem tam dwa pojedynki, w decydującym starciu nokautując Lee Clarka w pierwszej rundzie ciosem na wątrobę. Te sukcesy zaowocowały powołaniem do angielskiej kadry narodowej.
Wymarzony początek.
– Niestety, później nie było już tak kolorowo. Owszem, na następnych mistrzostwach Anglii juniorów zdobyłem brązowy medal, ale szybko zostałem rzucony na głęboką wodę i musiałem się potykać z seniorami, zawodnikami dużo starszymi i bardziej doświadczonymi ode mnie. Krzyżowałem rękawice z takimi asami jak Lyndon Arthur, który ostatnio pokonał znakomitego Anthony’ego Yarde i niedługo może walczyć o mistrzostwo świata zawodowców, boksowałem z mocno bijącym, prawie dwumetrowym Brycem Goodridge’m, no i przede wszystkim z Irlandczykiem Michaelem O’Reilly’m, zwycięzcą Igrzysk Europejskich w Baku.
Wszystkie te pojedynki przegrałem na punkty, ale krzywdy nie dałem sobie zrobić. W sumie w boksie olimpijskim na około 50 walk wygrałem 40. Natomiast jako zawodowiec idę bez porażki, mając w rekordzie 12 wiktorii, w tym 5 przed czasem.
Rodzina wspiera cię w tej drodze?
– I to bardzo, zawsze mogę na nią liczyć. Rodzice są niemal na każdej walce, a czasami robią mi niespodzianki. Nie zapomnę swojego zdziwienia, kiedy wchodząc do ringu podczas gali, która odbywała się na wyspie Guernsey, nieoczekiwanie na trybunach zobaczyłem mamę i tatę. Okazało się, że przypłynęli promem nic mi o tym wcześniej nie mówiąc. Tato pojawił się też na imprezie w Zaklikowie w pobliżu Stalowej Woli, a drogę wynoszącą niemal 2 tysiące kilometrów przemierzył samochodem.
Mam też duże oparcie w mojej dziewczynie Wiktorii, z którą jesteśmy razem od pięciu lat. Ona świetnie rozumie, że boks jest dla mnie pasją, ale też szansą na lepsze życie w przyszłości.
Smykałkę do tego sportu wyniosłeś z domu?
– Nikt nie trenował u nas pięściarstwa na poziomie wyczynowym, natomiast z tego co słyszałem dziadek i ojciec byli niezłymi rozrabiakami. Przebiła ich jednak prababcia, która ma na koncie pobicie milicjantów.
Pobicie milicjantów?
– To była bardzo odważna i silna kobieta, która podczas II wojny światowej, jako 12-latka, nosiła jedzenie do lasu partyzantom z oddziału majora Henryka Dobrzańskiego, czyli legendarnego „Hubala”. W latach 60. ubiegłego wieku, a więc w rozkwicie komunizmu, pewnego razu wybrała się na wiejską zabawę, gdzie doszło do bójki, w której uczestniczył jej mąż. Podobno nie on był prowodyrem, ale milicjanci, którzy przyjechali na miejsce, chcieli go aresztować. Wtedy prababcia stanęła w obronie małżonka, rzucając się na mundurowych z pięściami. Oskarżono ją o napaść i pobicie funkcjonariuszy podczas służby, a także znieważenie godła, jako że czapki spadły im z głów, i skazano na dwa lata więzienia.
Ciekawa historia…
– …która przeszła już do rodzinnej tradycji. Fajnie powspominać, porozmawiać o przeszłości. Dla mnie obecnie priorytetem jest boks, nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale jak już trochę go znajdę, to lubię czytać książki. Najbardziej te o tematyce międzywojennej, a także dotyczące II wojny światowej. Odzyskanie przez Polskę niepodległości, rozwój państwa, wyczyny naszych pilotów, bitwa pod Monte Cassino, dokonania kryptologów… Pasjonujących wątków i wydarzeń nie brakuje.
Pochłaniam też biografie znanych bokserów. Bardzo wciągnęła mnie historia Tysona Fury’ego, który potrafił się podnieść po silnej depresji, wrócił do sportowej rywalizacji i zdobył tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. I to w jakim stylu.
To twój pięściarski wzór?
– Jeden z kilku. Porusza się niby niezgrabnie, a jednak jest w tym jakiś plan i swoista maestria. No i przede wszystkim ta niesamowita skuteczność, dzięki której znokautował największego punchera ostatnich lat Deontaya Wildera.
Bardzo cenię też kunszt Saula „Canelo” Alvareza – spokój w ringu, umiejętność unikania ciosów rywali, precyzja oraz uderzenia na wątrobę sprawiają, że jest zawodnikiem kompletnym, a większość swoich przeciwników przewyższa o klasę.
Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o nieśmiertelnym Muhammadzie Alim i nie do końca spełnionym talencie polskiego boksu Andrzeju Gołocie, który w swojej najlepszej formie należał do światowej czołówki wszechwag. Niestety, zawodziła go psychika, dlatego nie wykorzystał w pełni swojego potencjału.
Na boxrecu figurujesz jako Anglik, Paweł Augustyn.
– Mieszkam tu większość życia, już 14 lat, mam obywatelstwo brytyjskie, prawie wszyscy moi sponsorzy są Anglikami, więc nic dziwnego, że tak mnie sklasyfikowano. Natomiast ja czuję się Polakiem, jestem dumny ze swojego pochodzenia i nigdy się tego nie wstydziłem. Kocham naszą ojczyznę, mam polskie serce, niemniej do ringu chciałbym wchodzić z dwoma flagami – biało-czerwoną i brytyjską. To z szacunku do ludzi i kraju, który stał się moim drugim domem i daje mi możliwości życia oraz samorealizacji.
Oceniając realnie masz szansę na mistrzostwo świata?
– Mocno w to wierzę i ta myśl mobilizuje mnie do codziennych treningów. Przy wzroście 183 cm występuję w wadze półciężkiej, a moją silną stroną w ringu jest ambicja oraz konsekwencja. Są też elementy, które wymagają poprawy, szczególnie praca nóg, precyzja ciosów oraz obrona. To ciężki sport, zdaję sobie sprawę jak dużo pracy przede mną, ale jestem na to gotowy. „Let’s get ready to rumble” – cytując słynnego Michaela Buffera…