Kiedy przyjechałam do Anglii (w czasach zamierzchłej przeszłości), list do Polski szedł długo i boleśnie (i zawsze był ocenzurowany). „Zagraniczny” telefon zamawiało się na poczcie: „Londyn, kabina trzecia” (i był on podsłuchiwany), a jechało się tu „Tazabem” przez Hook van Holland, lub pociągiem przez Berlin. Długo. Jako młoda żona, wiozłam kolejową kuszetką moje ślubne wiano, czyli puchową kołdrę i cukiernicę z rodzinnym monogramem (nie sprawdzili, nie zabrali!) Jak się już tu przyjechało, to klamka zapadła. Mowy nie było o wiecznych wyskokach do mamusi na weekend (ze Stansted Ryanairem, czy z Luton Wizz Airem). Och, rodacy moi współcześni! Nawet nie wiecie, jak się kiedyś żyło, i jaką wyprawą było ruszenie się z tej wyspy… do domu. Bo dom stale jednak był tam. No i ile to wtedy kosztowało! Pocovidowe czasy mogą nam tę sytuację przywrócić, więc przygotujmy się na to, że lot samolotem znów stanie się luksusem, i w byle portkach się na pokład nie będzie wsiadało! Zaczniemy się stroić „na samolot” i nabożnie doceniać ten luksus.
Kiedy się już tu przyjechało, najbardziej dotkliwa okazywała się tęsknota. Nie tylko za rodziną, ale i za przyjaciółmi. Oni zostali tam, my znaleźliśmy się tu. Życia nam się rozeszły w szwach, że tak powiem. Poluzowały się więzi, niektóre zerwały całkowicie, nie przetrwały próby czasu, odległość zrobiła swoje. Ale te najprawdziwsze, te szkolne, młodzieńcze – zostały! Jest trafne porzekadło, że „przyjaźń to nie tylko wspaniały prezent, lecz także ustawiczna praca”. Jest i inne, że „przyjaźń jest jak doniczkowy kwiat – nie podlewasz, zwiędnie”. Cieszę się, że kilka moich polskich przyjaźni, tych najdawniejszych, tych najpiękniejszych, trwa do dzisiaj. To są mocne więzi i wiem, że nic ich nie zerwie. „Podlewanie” trwa, mają się dobrze! Ale cieszę się, że i tutaj znalazłam serdecznych przyjaciół. I gdy tak podliczyć minione lata, to się okaże, że te „emigracyjne” więzi dojrzały już jak dobre wino, i szlachetnie się „zestarzały”. I dobrze smakują.
Jest nas tu spora gromada, ale w ścisłym peletonie od lat jedzie mniej więcej piętnastka. Łączy nas wiele. Wyjazd z Polski, małżeństwa (polsko-polskie, polsko-angielskie) rosnące tu dzieci, utrzymywanie tych dzieci w polskości, szkoły, zespoły, chóry. Teraz już patrzymy na rosnące nam wnuki. To już tyle lat! W „Przedcovidziu” żyliśmy przyjaźnią przewidywalną, można by rzec, konwencjonalną. Kolacyjka, grill w ogrodzie, wypad nad morze, „opłatek”, „jajeczko”, gęś na 11 listopada, piknik na 3 maja, Sylwester, teatr w POSK-u, Ognisko… Co poniektórym trafiały się piękne „wyjścia do Ambasady” – wisienka na torcie! Czas Covidu zdmuchnął to wszystko jak domek z kart. Zrobiło się smutno. Niepewnie. Nijako i samotnie. Winko sączone „do lustra”, nie smakuje tak jak z przyjaciółmi, samotnicze grille we własnym ogrodzie, to żadna przyjemność, pstrykanie w telefon i wysyłanie krótkich SMS-ów, to nie „nocne rodaków rozmowy”. Beznadzieja! Z beznadziei zaś, trzeba się koniecznie ratować! I tylko… ratownik jakiś musi się znaleźć. Przewodnik zgromadzenia, „Drużynowy jest wśród nas…”. Wiadomo, pociąg, żeby jechać, musi mieć lokomotywę, chór-dyrygenta, a Walne Zebranie – swojego Prezesa.
Naszym Głównodowodzącym, stał się nasz wieloletni przyjaciel, Zdzisław. Mający ku temu naturalne predyspozycje, o czym może i wiedzieliśmy, ale… że przydadzą się one aż tak?! To właśnie on, dyskretnie, z uporem i konsekwencją, od lat tworzył dla naszej gromadki fotograficzno-filmową dokumentację. Tu coś pstryknął, tam coś nakręcił, podpatrzył, opatrzył datami, ułożył chronologicznie. Teraz jak magik z kapelusza, wyciąga dla nas te cuda i pokazuje na Zoom’owych spotkaniach. O Boże!… to ja? Jaka ja byłam śliczna (zawoła niejedna z nas!) I o dziesięć kilo młodsza (doda inna). Panowie, z westchnieniem patrzą na swoje bujne niegdyś fryzury. Zero zakoli, żadne tam „kółka świętego Antoniego”! Włosy jak grzywy lwów (no i płaskie jak tarka do prania brzuszki). Ach, piękne to były czasy! Jak już sobie te stare zdjęcia i filmy pooglądamy, następuje Zebranie Zasadnicze. Nasz Dowódca nie pozwala nam osłabnąć intelektualnie. Zoom’owe spotkanie ma mieć strukturę i temat. To nie jakaś bezładna paplanina! Mamy się sprężyć. Przygotować, poczytać, przemyśleć, potem – zaprezentować. Każdy będzie miał swoje pięć minut. Dosłownie. Nie ma co spraw rozciągać! Jak wiadomo, najlepsze kazanie, to krótkie kazanie: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Na innych się śpi.
A więc przygotowujemy, przedstawiamy, argumentujemy, bronimy tezy, powołujemy się „na źródła”. Jeśli z głównego toru zjeżdżamy na bocznicę, nasz Kierownik Składu umiejętnie przestawia nam zwrotnicę. I znów jest porządek. Urokowi tych spotkań trudno się oprzeć i choć może czasem poględziłoby się o czymś przyziemnym, to jednak wiemy, że warto się od ziemi oderwać i rozwinąć skrzydła. Lepiej być Lepiej być orłem-sokołem, niż… kurą. Uśmiechamy się więc serdecznie do przypomnień „w sieci”, że oto zbliża się kolejne spotkanie „Skylarkowców”. Co oznacza: bierzcie się przyjaciele do roboty i uruchamiajcie szare komórki.
Przyjaźń w czasie Covidu jest jak papierek lakmusowy. To doświadczenie, nowe i niełatwe, wszystko nam w końcu pokaże. Zobaczymy, czy nasze związki rozejdą się w szwach, czy wzmocnią? Czy zgubimy się na tej drodze, czy może odnajdziemy na nowo? Czy będziemy się jeszcze kochać? Czy będziemy się stale lubić? Jaki będzie ten nasz nowy świat? Z całą pewnością pogalopuje w coś, czego nie znamy. To, co już odkryliśmy, to łatwość porozumiewania się dzięki współczesnej technologii. Korzystamy z niej. Może niekoniecznie wszyscy i nie zawsze chętnie (wszak stare nawyki trudno nagle zmienić na nowe, ale staramy się przecież !). Wiemy jedno, nawet najlepsze, wyszukane technologie, nie zastąpią nam… BYCIA RAZEM. A na to z utęsknieniem czekamy. W najpiękniejszej książce świata mówiącej o przyjaźni, w moim ukochanym „Misiu Puchatku” A. A. Milnego, jest zdanie, które zawsze i nieodmiennie wzrusza mnie do łez. Oto ono :
„Puchatku!
– Tak Prosiaczku.
– Nic, tylko chciałem się upewnić, że jesteś!”
I takiego spokojnego trwania, takiej przyjaźni i takiej pewności, życzę Czytelnikom z całego serca!
Ewa Kwaśniewska