O wyjątkowości grania na harmonijce, wokalnych występach oraz haftowaniu przy śpiewie papug Eva Hurt opowiada w rozmowie z Piotr Gulbickim.
Niedawno ukazał się twój podręcznik do nauki gry na harmonijce „Triola Tutor Book for Children. Level 2”.
– To kontynuacja pierwszej części z 2014 roku. Nawiązałam wtedy kontakt z producentem harmonijek, niemiecką firmą Seydel, która była bardzo zainteresowana wydaniem tej pozycji, pierwszej tego typu na rynku. Pionierski projekt okazał się sukcesem, później moim tropem poszli inni autorzy – z Niemiec i Francji.
Nie tylko piszesz, ale przede wszystkim grasz na tym instrumencie, mając na koncie szereg sukcesów.
– Trochę się ich uzbierało. Wydałam dwie płyty, jako solistka dwukrotnie wygrałam Międzynarodowy Festiwal w Bristolu, zdobyłam też wyróżnienie w kategorii gry zespołowej na Światowym Konkursie Harmonijkowym w Trossingen. Występowałam w wielu miejscach, zarówno znanych, jak i bardziej kameralnych – w Anglii, Norwegii, Niemczech i Polsce. W swoim repertuarze mam muzykę klasyczną, np. Chopina, Mozarta, Lutosławskiego, Szostakowicza, ale też rozrywkową, chociażby Joplina, Thielemansa, Kurylewicza, Dębskiego. Do tego własne kompozycje. Lubię piękne melodie, głęboko zapadające w pamięć i takie, które można zaśpiewać.
Harmonijka to specyficzny instrument.
– Powiedziałabym, że wyjątkowy i niepowtarzalny, pod każdym względem. Rozmiar – kieszonkowy, skala – taka sama jak skrzypce czy flet, a możliwości techniczne porównywalne z gitarą bądź fortepianem. Można na nim grać nie tylko melodie, ale też akordy i interwały. Co więcej, harmonijka ma ogromną przewagę nad większością instrumentów, ponieważ rozmiar dłoni nie ma tu znaczenia. Z kolei w porównaniu z fletem, obojem czy trąbką, które wymagają dużo treningu jeśli chodzi o zadęcie i wydobycie dźwięku, tu potrzebna jest tylko umiejętność oddychania. Wdech – dźwięk, wydech – dźwięk. Przeczytawszy to koledzy po fachu zapewne urwą mi głowę, ale czyż można zaprzeczyć?
Jednak jest to instrument niszowy.
– Owszem, jeśli traktujemy go indywidualnie. Natomiast w bluesie, popie czy jazzie cieszy się dużą estymą. Wystarczy wymienić takie nazwiska jak Stevie Wonder, Bob Dylan, John Lennon czy Toots Thielemans. W folku też ma się dobrze, niestety w muzyce klasycznej w Polsce i Wielkiej Brytanii wciąż jest niedoceniany. Spójrzmy wszakże na Chiny i Azję Południową, gdzie koncerty harmonijkowe odbywają się w filharmoniach, ciesząc niesłabnącym zainteresowaniem. Z kolei w Europie są one najpopularniejsze w Niemczech, gdzie znajdują się dwie największe manufaktury, Seydel oraz Hohner, i to właśnie w tym kraju w połowie XIX wieku zegarmistrz Matthias Hohner wykonał pierwszą współczesną harmonijkę.
Zapoczątkowując nowy kierunek w muzyce…
– …który zaowocował wieloma wybitnymi artystami. Dla mnie niedoścignionym wzorem pozostaje Zygmunt Zgraja, który potrafi wykorzystać możliwości tego instrumentu jak nikt inny. Jest przy tym nie tylko wirtuozem na harmonijce chromatycznej, ale potrafi też grać na innych jej rodzajach: diatonicznej, basowej i akordowej. Jego aranżacje oraz kompozycje są zawsze nietuzinkowe i dobrze przemyślane.
Podziwiam też Jamesa Hughesa, którego nazywam mistrzem roztapiania serca. Technicznie bezbłędny, a wykonując delikatne, śpiewne melodie, potrafi uwypuklić w nich słodycz i miękkość porównywalną do jedwabiu.
Graniem na harmonijce zajmujesz się od dawna.
– Zaczęłam w wieku pięciu lat dzięki dziadkowi, który miał ten instrument i pożyczał mi go, zachęcając żebym ze słuchu odnajdywała znane melodie. I trzeba przyznać, że całkiem nieźle mi szło. Pierwsze występy zaliczyłam przed rodziną, jednak później nastąpiła przerwa, gdyż w szkołach muzycznych I i II stopnia bardziej skupiałam się na akordeonie, fortepianie, kompozycji oraz śpiewie, w międzyczasie ucząc się też prywatnie gry na gitarze klasycznej i akustycznej. Jednak w myśl powiedzenia, że stara miłość nie rdzewieje, do harmonijki na poważnie wróciłam pod koniec studiów (Eva ukończyła wydział wokalno-instrumentalny na Akademii Muzycznej w Katowicach – przyp. pg), kiedy poznałam wspomnianego już Zygmunta Zgraję. Pod jego okiem intensywnie szkoliłam się przez trzy lata i to właśnie wtedy, w 2004 roku, postanowiłam, że chcę się tym zajmować zawodowo.
Twoją drugą muzyczną pasją jest śpiew.
– On również towarzyszył mi niemal od zawsze. W 1995 roku zostałam wokalistką zespołu „Miraż” i wówczas zakochałam się w utworach z ambitnymi tekstami. Wygrałam konkursy poezji śpiewanej w Raciborzu i Andrychowie, potem wystąpiłam w estradowej wersji „Bastien und Bastienne” Mozarta, a podczas studiów zostałam wybrana do obsady w operach „Cosi fan tutte”, „Le nozze di Figaro” oraz „La Boheme”, które były wystawiane w Operze Śląskiej w Bytomiu oraz Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach.
Mieszkając już w Anglii zagrałam w operze „Eneasz i Dydo” w Rochester, jednak w 2012 roku zdecydowałam się na karierę typowo solową, gdyż miałam bardzo konkretną wizję artystyczną tego, co chcę robić, a świat operowy nie był w stanie mi jej urzeczywistnić. Obecnie specjalizuję się w pieśniach oraz muzyce baroku i klasycyzmu, śpiewałam m.in. w Victoria & Albert Museum w Londynie, The Stables Theatre w Milton Keynes, Folk House w Bristolu, Hillscourt w Birmingham, a także w polonijnych świątyniach sztuki: POSK-u, Ognisku Polskim i Klubie Orła Białego. Sześć lat temu powstał mój zespół Eva Hurt Ensemble, w którym jestem wokalistką i gram na harmonijce.
W swojej karierze współpracowałaś ze znanymi artystami.
– Było ich wielu. Chociażby legendarny gitarzysta zespołu Kajagoogoo, Steve Askew, który dbał o dźwięk na koncertach w The Stables Theatre. Z kolei realizacją nagrań na mojej pierwszej płycie zajął się Tim Sanders (saksofonista Erica Claptona i Davida Gilmoura), a masterował ją Denis Blackham (znany z koprodukcji krążków Led Zeppelin czy Jimiego Hendrixa). Miałam też przyjemność pracować z wybitną brytyjską kompozytorką Sarą Watts, której utwory prezentowałam na koncertach „Cztery pory roku” w Londynie. Poza tym Sara zaprosiła mnie do swojego projektu „Summer Camp with Music”, gdzie uczyłam gry na harmonijce chromatycznej.
Natomiast z polskiego podwórka warto wymienić takie nazwiska jak Jerzy Głybin, Anna Pietrzak, Gabriel Chmura, Janusz Kohut czy koleżanka z zespołu „Miraż” Ania Wyszkoni.
Realizujesz się w brytyjskiej stolicy, ale pochodzisz z małego polskiego miasteczka.
– Dokładnie z liczącego niespełna trzy tysiące mieszkańców Baborowa na Opolszczyźnie. Tam spędziłam wczesne dzieciństwo, natomiast w wieku 10 lat razem z rodzicami przeniosłam się do Raciborza.
Historia mojej rodziny jest bardzo barwna. Tata, z zawodu trener karate, jest Szkotem i pochodzi z Edynburga, natomiast korzenie mamy, będącej artystą-plastykiem, sięgają Stanisławowa na Kresach. Rodziców połączyła pasja do gór – poznali się podczas wycieczki na Śnieżkę, zakochali w sobie i wówczas ojciec postanowił na stałe zamieszkać w Polsce.
Jako że Kresy były prawdziwym tyglem kulturowym, w domu mówiło się różnymi językami – niemieckim, rosyjskim, angielskim, węgierskim. Bywali u nas krewni o bardzo różnych poglądach i wyznaniach, a spotkania zawsze wieńczono wspólnym śpiewaniem oraz graniem na instrumentach. Jako mała dziewczynka lubiłam biegać po ogrodzie dziadka, odtwarzając zasłyszane piosenki i w ten sposób zaczęła się moja przygoda z muzyką.
Ale nie tylko nią żyjesz.
– Od czterech lat działam w organizacji Toastmasters International, której częścią jest klub Polish Your Polish. Wstąpiłam do niego żeby podszlifować tzw. umiejętności miękkie, w tym przywództwa i przemówień publicznych, bo wcześniej w takich sytuacjach trema mnie zjadała. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Jako że współpracujemy z klubami anglojęzycznymi, zaczęłam uczestniczyć w konkursach, wygrywając we wszystkich kategoriach – mowy improwizowane, mowy przygotowane, ewaluacje – a z czasem zaproponowano mi sędziowanie w tego typu imprezach.
Londyn daje wiele możliwości.
– Dlatego w 2007 roku zdecydowałam się tu zamieszkać. Cztery lata wcześniej byłam w nim turystycznie, przez pół miesiąca i na tyle spodobał mi się klimat tego miasta, że postanowiłam tu wrócić. Na początku nie było kolorowo. Zaczynałam od sprzątania, później znalazłam pracę w sklepie, a następnie w sądzie w charakterze pomocy radcy prawnego. Średnio ciekawe zajęcia, ale krok po kroku dochodziłam do miejsca, w którym jestem obecnie. Dziś robię to, co kocham i co daje mi satysfakcję. Koncertuję, piszę książki, prowadzę własną Szkołę Muzyczną „My Fav Music School”. A dla relaksu haftuję.
Koronkowe zajęcie.
– Będące dobrym treningiem manualnym. Robię serwetki, obrusy, koszyczki, ale też ozdobniki do moich sukni koncertowych. Pasją do szydełkowania zaraziła mnie nauczycielka plastyki w szkole podstawowej, kiedy miałam siedem lat i to mi pozostało do dziś. Lubię haftować przy śpiewie papug – dwóch nimf i aleksandretty. Mam słabość do ptaków, wspomnianej trójce uratowałam życie, a wcześniej udało mi się też ocalić kilka kontuzjowanych gołębi, wronę oraz kruka, które okazały się niezwykle towarzyskie i łatwo oswajalne. Dostały swój kącik w moim domu, gdzie mogły nabierać sił, by potem wrócić na łono natury…