17 kwietnia 2021, 08:30
Polski kandydat w wyborach lokalnych: Trzeba myśleć o przyszłości
Ze Sławomirem Adamem Fejferem, polskim kandydatem w brytyjskich wyborach lokalnych z ramienia Liberalnych Demokratów, rozmawia Joanna Gos.

Joanna Gos: Jak to się stało, że zaangażowałeś się w wybory w Wielkiej Brytanii?

– Polityką się zawsze interesowałem, jeszcze w czasie pobytu w Polsce. Potem wyemigrowałem do Wielkiej Brytanii, przez pewien czas nie mogłem znaleźć miejsca dla siebie, nie byłem pewien, po jakiej stronie politycznej stałem. Biorąc pod uwagę scenę polityczną w Polsce i Wielkiej Brytanii, to są dwa różne światy, chociaż można znaleźć podobieństwa. W którymś momencie po prostu postanowiłem dołączyć do dużej, ogólnokrajowej partii i to mnie wciągnęło. Zacząłem pomagać, zacząłem kandydować. W tym roku będę trzeci raz kandydował w wyborach lokalnych.

Powiedziałeś o dużej partii – zdradzisz, której?

– Jestem członkiem Liberalnych Demokratów, z różnych względów. Nie tylko dlatego, że jest bardzo proeuropejska, ale także po prostu podoba mi się jej pomysł na gospodarkę, na życie społeczne, a także duże skupienie na edukacji. Akurat uważam, że edukacja jest bardzo, bardzo ważna. Bo trzeba myśleć o przyszłości, a nie tylko skupiać się na przeszłości.

Będziesz kandydował; jaka właściwie kryje się za tym praca?

– Cztery lata temu to wyglądało zupełnie inaczej, bo mieliśmy możliwość bezpośrednio pukać do drzwi, rozmawiać z ludźmi, wysyłać do nich ulotki… No niestety, na obecną chwilę jest bardzo wiele ograniczeń i zakazów. Nie możemy pukać do drzwi, możemy się tylko kontaktować telefonicznie lub przez internet. Wiadomo, że jako kandydat musisz stworzyć swój profil: co chcesz osiągnąć, jakim typem kandydata jesteś, kim jesteś, kim chcesz być jako radny, co jest twoim celem. To są takie podstawy, które każdy kandydat stara się sobie nakreślić. Ja już od pewnego czasu tutaj na miejscu pracuję, żeby być twarzą lokalnej społeczności. Mam nadzieję, że się uda i w maju to da jakieś owoce.

Mówisz o najbliższej społeczności, a czy są wokół Ciebie Polacy? I czy Twoim zdaniem Polacy angażują się brytyjską politykę?

– To jest akurat jedna z naszych bolączek ogólnonarodowych. Jako dosyć liczna mniejszość narodowa zamieszkała na Wyspach, nie wiem dlaczego, ale nie mamy ani ochoty się angażować aktywnie, ani biernie. Ciężko jest przekonać polskich wyborców, że warto iść zagłosować, że wręcz trzeba to zrobić. A już nie mówię o tym, żeby być kandydatem, nawet w takich dużych ośrodkach jak Wolverhampton czy Birmingham. Jeżeli dobrze pamiętam, to w wyborach w 2017 roku było około 27 polskich kandydatów na cały teren Wielkiej Brytanii. Na milion Polaków to jest garstka.

Jak myślisz, dlaczego się tak dzieje?

– Na pewno to ma duży związek z faktem, że nawet w Polsce duża grupa Polaków nie ma ochoty brać udziału w wyborach, ani się aktywnie angażować. Jesteśmy zniechęceni do polityki, zniesmaczeni. To też jest kwestia tego, że brytyjscy politycy tak naprawdę nawet za bardzo nie widzą w nas potencjalnych wyborców. Brytyjscy kandydaci nie mają pojęcia, co można zaoferować Polonii, bo tej Polonii nie znają, niestety. Według mnie to jest jeden z podstawowych czynników.

Czy jako polski kandydat oferujesz coś szczególnego Polakom?

– Nie, ale zawsze powtarzam, że chciałbym być radnym w lokalnym władzach, nie tylko reprezentować konkretną dzielnicę (ward), ale także chciałbym też, żeby Polacy wiedzieli, że w razie potrzeby jest Polak, z którym mogą się skontaktować, który albo im pomoże, albo przynajmniej udzieli porady, z kim należy rozmawiać, żeby otrzymać konkretną pomoc. Bo mi się wydaje, że to też jest duży problem: często Polacy, nie tylko zresztą Polacy, mają problem z tym, żeby dotrzeć do osoby, która będzie fachowo potrafiła udzielić odpowiedzi na to, w jaki sposób można coś załatwić, w czymś pomóc.

Czy dla Polaków przeszkodą jest niewiedza na temat systemu politycznego UK, czy może chodzi o barierę językową?

– Akurat bariera językowa nie jest według mnie dużym problemem. Pójść na wybory to przepraszam, ale każdy głupi potrafi, tak? Pójść, powiedzieć, jak ma na nazwisko, wypełnić kartę, wrzucić głos do urny. Więc raczej właśnie brak znajomości realiów życia politycznego Wielkiej Brytanii to jest według mnie duży problem. Nawet jak rozmawiam czasem z Polakami, to niektórzy nie widzą dużej różnicy pomiędzy, powiedzmy, laburzystami i konserwatystami a liberalnymi demokratami. Zieloni to już jest trochę inna sprawa, bo Zieloni, wiadomo, mają już w nazwie swój główny motor napędowy. Wydaje mi się więc, że to nieznajomość systemu politycznego jest głównym powodem, dla którego Polacy nie chcą się angażować.

Gdybyś miał wytłumaczyć komuś, kto dopiero przyjechał, na czym mają polegać najbliższe wybory, od czego byś zaczął?

– To będą wybory tylko i wyłącznie do lokalnych władz – gmin, miast czy, nazwijmy to, województw. I to właśnie my jako mieszkańcy będziemy mieli prawo decydowania o tym, kto będzie nas reprezentować we władzach lokalnych. Że to władze lokalne tak naprawdę decydują o wielu rzeczach, między innymi jak duże są fundusze na lokalną policję i straż pożarną, kto będzie nam łatać lokalne drogi, walczyć o fundusze dla lokalnych szkół czy nawet zajmować się lokalnymi parkami i terenami zielonymi. Jest wiele takich kwestii, które podlegają pod władze lokalne, nawet takie jak sprawa odśnieżania ulic i chodników.

Mimo tego, że jesteśmy taką dużą mniejszością, żadna głównych partii jakoś nas sobie nie „zagospodarowała”? Potencjalny milion głosów, a żadne ugrupowanie nie zdecydowało się dodać czegoś dla nas do programu i zawalczyć o ten elektorat. Jak to się stało? Jesteśmy naprawdę aż tak mało ważni?

– Wydaje mi się, że to jest trochę głębsze. My tak naprawdę jesteśmy imigrantami od kilkunastu lat. To jest bardzo krótko, żeby móc zrozumieć mniejszość, która zamieszkuje tereny Wielkiej Brytanii. Do tego obywatele Europy Wschodniej są bardzo specyficzną i hermetyczną grupą. Nawet jako społeczności nie bardzo mamy ochotę się angażować w wiele lokalnych inicjatyw i brytyjskiemu politykowi jest ciężko tak naprawdę zrozumieć, w jaki sposób może wyciągnąć tego Polaka, Bułgara, Rumuna z domu, by poszli zagłosować. Wydaje mi się, że jest im ciężko dotrzeć do tego wyborcy.

Zastanawiam się, jak to działa w drugą stronę: czy jako Polak kandydat zabiegasz szczególnie o głosy Polaków, czy bardziej ogółu?

– W tej części Shropshire – Monkmoor, gdzie mieszkam, jest może pięć, sześć polskich rodzin. Oczywiście mam ogromną nadzieję, że ci Polacy pójdą i zagłosują właśnie na Polaka, niezależnie od tego, czy się zgadzają z moim światopoglądem. Mam nadzieję, że mimo wszystko ten motyw narodowościowy odegra dla nich jakąś rolę. Akurat mieszkam w miejscu, gdzie nie ma zbyt wielu Polaków, ale naprawdę chciałbym widzieć to, że brytyjscy politycy, kandydaci na radnych, zaczną dostrzegać polską, rumuńską czy bułgarską mniejszość, i zaczną starać się dotrzeć właśnie do tych grup migrantów z Europy Wschodniej. Ostatnie protesty w Polsce pokazały, że potrafimy być bardzo aktywni w działaniach. Gdyby znalazła się odpowiednia osoba, która by potrafiła mówić nawet dziesięć słów po polsku, mogłaby podbić nasze serce, że tak powiem. Wydaje mi się, że do tego dojdzie. Wydaje mi się, że kampania na burmistrzów, na merów West Midlands czy Manchesteru może być bardzo, bardzo ciekawa, tym bardziej że w Birmingham i Manchesterze mamy przecież duże polskie społeczności. To byłaby naprawdę wielka, wielka szkoda, gdyby te mniejszości zostały pominięte. Pamiętam, że w 2017 roku właśnie à propos wyborów na mera West Midland, było organizowane spotkanie właśnie tylko i wyłącznie dla polskiej mniejszości, gdzie kandydaci różnych partii politycznych mogli się zaprezentować, mogli powiedzieć, dlaczego warto, żeby Polonia głosowała właśnie na te osoby. Ale z tego, co pamiętam, tylko 30% zarejestrowanych Polaków wtedy poszło do wyborów.

Wspomniałeś, że od wstąpienia Polski do UE minął dość krótki okres. Jak myślisz, ile musi minąć czasu, żebyśmy poczuli się jak u siebie i zaangażowali się w politykę?

– Ja na przykład czuję się u siebie, w Anglii jestem w domu. Kiedy jadę do Polski na wakacje, to wielu miejsc nie poznaję, nawet z mojego rodzinnego miejsca. I nie to, że nie czuję się tam dobrze, ale po prostu nie czuję się, jak u siebie. To indywidualne podejście każdego, jak ktoś się czuje i jak kto ma zamiar pożyć. Niektórzy Polacy cały czas mówią: „jeszcze tylko do końca roku jestem i zjeżdżam do Polski”. Ten koniec roku nadchodzi, a oni dalej siedzą i zarabiają. Podejrzewam, że ci, którzy nie zjadą do Polski w ciągu najbliższych pięciu lat, będą mogli powiedzieć, że są u siebie, że czas, by więcej myśleć o swojej lokalnej społeczności, że warto się zainteresować, co się dzieje.

Czyli myślisz, że w przyszłych wyborach nasz udział powinien być już znacząco większy?

– Mam taką nadzieję.

Czy chcesz dodać jeszcze coś od siebie?

– Warto, żebyśmy zdali sobie sprawę z tego, że lokalni radni są także po to, żeby reprezentować mnie i ciebie w tych władzach, tym bardziej że wielu z nas to młodzi rodzice, którzy chcą jak najlepiej dla naszych dzieci i chcą, żeby ich szkoła była jak najlepsza. To tu możesz pytać kandydatów, „co macie zamiar zrobić, żeby moje dziecko miało lepszy plac zabaw, żeby miało lepsze szkoły, lepszy dostęp do edukacji i bezpieczne dojście”. Angielskie drogi wcale nie są takie super bezpieczne, jak niektórzy uważają. Jednym z moich punktów jest to, że mamy tutaj w okolicy taki trochę niebezpieczny mostek, z córką chodzimy nim dwa razy dziennie do szkoły. Żeby coś z tym zrobić, leży właśnie w mocy władz lokalnych, trzeba rozmawiać ze swoim radnym. Zdecydowana większość Polaków na Wyspach nie ma zielonego pojęcia, kto jest ich lokalnym radnym, a od tego trzeba zacząć.

Wywiad ukazał się po raz pierwszy na amillion.org.uk

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_