Przy różnych okazjach Boris Johnson lubi mówić, że jego rząd realizuje ideę „one-nation conservatism”. Zapewne wiele osób słuchając premiera, nie wie co się za tym hasłem kryje. A historia tego pojęcia jest bardzo długa.
Benjamin Disraeli na początku swej długiej kariery politycznej, gdy zasiadał w tylnych ławach Izby Gmin dla poprawy swojej złej sytuacji finansowej, pisał powieści. W jednej z nich zatytułowanej „Sybil” opisywał społeczeństwo angielskie jako podzielone na dwa narody – bogatych i biednych. Każdy z tych „narodów” żyje osobno, ignorując istnienie tego drugiego, stwierdził. Bogaci nienawidzą biednych, którzy odpłacają się tym samym. Disraeli uważał, że bogaci powinni otaczać opieką tych, którzy mają w życiu gorzej nie z własnej winy, a jedynie z racji urodzenia. W jego koncepcji bogaci powinni pełnić funkcję dobrego ojca, wspierającego przede wszystkim mniej udane dzieci.
Na takim podejściu do społeczeństwa oparta jest koncepcja państwa opiekuńczego. Przeciwstawiała się temu Margaret Thatcher, która twierdziła, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, a są jedynie jednostki. Uważała, że każdy powinien dbać o siebie i nie liczyć na innych. Społeczeństwo brytyjskie za jej czasów zostało mocniej podzielone. Finansowe błyskawiczne kariery robili młodzi przedsiębiorczy absolwenci najlepszych uniwersytetów zatrudnieni w City. Północ kraju chyliła się ku upadkowi, zwłaszcza po likwidacji przemysłu ciężkiego. Różnice próbowała wyrównać ekipa Tony’ego Blaira, rozbudowując państwo opiekuńcze, co skończyło się pustką w kasie państwowej.
David Cameron wyraźnie powracał do koncepcji Disraelego, kiedy formułował swój program pod hasłem „Big Society”. Pojęcie to zniknęło wraz końcem kariery Davida Camerona. Theresa May, gdy została premierem, zwracała się do tych, którzy z trudem wiążą koniec z końcem: „Jeśli rodzisz się biedny, umierasz średnio dziewięć lat wcześniej niż pozostali. Jeśli rodzisz się czarny, jesteś gorzej traktowany przez wymiar sprawiedliwości niż gdybyś był biały. Jeśli jesteś białym chłopcem z klasy robotniczej, masz dużo mniejsze szanse na zdobycie wyższego wykształcenia niż ktokolwiek inny. Jeśli uczysz się w szkole państwowej, z mniejszym prawdopodobieństwem otrzymasz dobrą pracę niż ci, którzy kończyli szkoły prywatne. Kiedy będziemy podejmować kluczowe decyzje, będziemy myśleć o was, rodzinach z trudem wiążących koniec z końcem, a nie o zamożnych. Kiedy będziemy uchwalać nowe prawa, nie będziemy słuchać elit, lecz was. Jeśli chodzi o podatki, priorytetem nie będzie interes bogatych, lecz wasz”.
Boris Johnson jako burmistrz Londynu mówił, że bogaci mają obowiązek wobec biednych, ale zaraz dodawał, że nie należy tym pierwszym zabierać pieniędzy w postaci wysokich podatków. Wtedy też zapewniał, że jest przedstawicielem „one-nation Tory”. Po wygranej w 2019 r. z podobnym oświadczeniem zwracał się do tych, którzy głosowali na konserwatystów po raz pierwszy i zapewniał, że nie zawiedzie ich zaufania. Zdanie o „one-nation conservative” Johnson powtórzył ostatnio w Izbie Gmin podczas debaty nad mową tronową, przedstawiającą plany rządu na najbliższy rok.
Benjamin Disraeli uważał, że życie robotników można zmienić poprzez lepsze warunki pracy i zamieszkania. To za jego premierostwa uchwalono pierwsze ustawy regulujące bezpieczeństwo w miejscach pracy, a także zapewniające prawo do strajków. Disraeli miał nadzieję, że robotnicy będą głosować na Partię Konserwatywną. Jednak bardzo szybko partia ta odeszła od ideologii opiekuńczej i przyjęła jako swoją ideę gospodarki wolno rynkowej. Na początku XX wieku dalsze zmiany w prawie, mające na celu polepszenie położenia robotników wprowadzali liberałowie.
One Nation Conservatives to jedna z grup parlamentarnych, stworzona w marcu 2019 r. przez m.in. Amber Ruud, Nicky Morgan, Damiana Greena. Spora liczba należących do tej grupy parlamentarzystów nie zawsze zgadza się z poglądami Borisa Johnsona, choć podziela jego zdanie, że największym wyzwaniem postpandemicznej Wielkiej Brytanii jest wyrównywanie różnic społecznych.
„One-nation”, jeśli nie zna się historii tego pojęcia i stojącej za nim ideologii wydaje się wskazywać na chęć dominacji Anglii pod rządami konserwatystów nad resztą Zjednoczonego Królestwa. Jeden naród, jedna partia. Takie hasło zapewne brzmi obco zwolennikom SNP czy odnoszącym sukcesy laburzystom walijskim.
Boris Johnson nauczył się od swego niedawnego sojusznika i doradcy Dominicka Cummingsa, że do wyborców przemawiają proste hasła. Aby były skuteczne, należy powtarzać je często – twierdził Cummings. Take Back Control, Get Brexit Done – mówił przy każdej okazji Boris Johnson. Tegoroczny slogan Unleash Britain’s Potential nie brzmiał już tak dobrze i z pewnością nie utrwalił się w pamięci wyborców, którzy nie zapomnieli obietnic referendalnych o 350 mln funtów tygodniowo na służbę zdrowia.
Wyrównywanie różnic między północą kraju i (zwłaszcza) południowym wschodem wyspy to jedno z tych haseł, które co jakiś czas powracają. Najczęściej głosili je laburzyści. Konserwatyści szybko o tym zapominali, opierając swoje rządy na bogatych przedsiębiorcach i wspierających ich magnatach prasowych. Jak wygląda w praktyce konserwatywne podejście do tych, którzy zapewnili im sprawowanie władzy, najlepiej było widać, gdy przed komisją badającą upadek firmy Greensil zeznawał David Cameron. Z rozbrajającą szczerością stwierdził, że jednym z problemów brytyjskiego systemu politycznego jest to, że nie przewiduje, jak ma wyglądać ich życie po zakończeniu kariery na najwyższym szczeblu. Słuchając go, można było dojść do wniosku, że jest to jedno z najważniejszych zadań, jakim powinien zająć się rząd i parlament.
Julita Kin