Parę lat temu w kulturze popularnej furorę zrobiła koncepcja hygge. To duńskie słowo oznacza komfort, wygodę, przytulność, wewnętrzną równowagę, bezpieczeństwo i szeroko pojęte poczucie szczęścia. Koncept narodził się w Danii w XIX wieku i jest uważany za skandynawski odpowiednik francuskiego joie de vivre. Hygge nie jest kojarzone z wartościami materialnymi i konsumpcjonizmem, stoi w opozycji do kapitalizmu. Dotyczy bardziej stanów, nastrojów i emocji, a także umiejętności cieszenia się drobnych przyjemności, których nie powinno się sobie odmawiać.
Ta idea okazała się marketingowym strzałem w dziesiątkę. Turyści podróżujący do krajów skandynawskich zapragnęli doświadczyć hygge w pełnym wydaniu: pod kocykiem grzejąc ręce kubkiem gorącej czekolady w blasku świec przy oknie, za którym rozciąga się śnieżny krajobraz. Czyż to nie brzmi urzekająco?
Szkoci, jak już parę razy pisałam, nie od dziś mają głowę do interesów. Jako północny kraj, znany z długich, ciemnych zimowych miesięcy, Szkocja także chciała skorzystać na tym trendzie. Tak narodził się còsagach.
Ten termin swój źródłosłów ma języku gaelickim. Definicja còsagach podana w słowniku Edwarda Dwelly’ego w 1911 roku brzmi „przytulny, ciepły, przytulny, osłonięty”. Jak wyjaśnia Mark Wringe, starszy wykładowca w Sabhal Mòr Ostaig, Skye’s Gaelic language college: „Słowo còsagach dla mnie jest przymiotnikiem pochodzącym od còsag, małego zakątka lub dziury, takiej, w jakiej mogą żyć bardzo małe stworzenia. Można to rozumieć jako przytulny, ale myślę, że wybór słowa był powodowany podobieństwem w brzmieniu między tym a angielskim słowem cosy”.
Ale Szkocja promuje się także przez inną modę, która szczególnego znaczenia nabrała w dobie pandemii koronawirusa. O ile hygge i còsagach to trendy zbliżone do siebie w swojej koncepcji i skupione na pozostawaniu w minimalistycznych, acz ciepłych skandynawskich wnętrzach, coorie koncentruje się na spędzaniu czasu na łonie natury w celu ponownego nawiązania z nią kontaktu. Trochę mniej pastelowego kaszmiru na pluszowej kanapie, a trochę więcej tartanu na pokrytych wrzosami wzgórzach.
W przeszłości słowo to oznaczało przytulanie. „Coorie to sposób na życie oparty na empatii, na małych, cichych, powolnych działania, które angażują nasze otoczenie, aby czuć się szczęśliwym” – mówi Gabriella Bennett, pochodząca ze Szkocji i autorka nowej książki „The Art of Coorie”. „Chodzi o czerpanie radości z najstarszych tradycji Szkocji i dostosowanie ich do współczesnych czasów” – mówi. Coorie czerpie również z zasad zrównoważonego i świadomego życia, przyglądając się temu, w jaki sposób ludzie kupują i konsumują, a następnie starając się to uprościć.
Co jest najlepsze w coorie? Nie musisz kupować dodatkowych świec czy puchatych skarpetek, aby tę filozofię praktykować. „Coorie to nauka lepszego życia z wykorzystaniem tego, co masz wokół siebie” – mówi Bennett.
Coorie opiera się na kilku zasadach. Po pierwsze: Ciesz się tym, co na zewnątrz (i tym, że jest trochę zimno). W tę zasadę wpisują się piesze wędrówki, biwakowanie, pływanie w jeziorach i strumieniach, zbieranie grzybów i owoców lasu czy obserwowanie gwiazd. A chłodny klimat ma na celu sprawić, że tym bardziej docenisz ciepło ogniska.
Po drugie: Postaw na kreatywność i rękodzieło. „Wybierz się do lasu po zioła czy świeże pędy sosnowe do aromatyzowania potraw i napojów. Możesz też zająć ręce ucząc się dziergania swetra w stylu Fair Isle” – zachęca Bennett. Badania pokazują, że ludzie, którzy często pracują nad małymi kreatywnymi projektami, czują się bardziej zrelaksowani i szczęśliwsi w życiu codziennym niż ci, którzy tego nie robią.
Po trzecie: Dziel się z innymi. Bennett proponuje zorganizowanie posiłku z przyjaciółmi, którego tematem przewodnim będzie jakieś szczególne wspomnienie lub pora roku. Gotowanie dla innych jest aktem altruizmu, który, jak pokazują badania, może zwiększyć odczuwany poziom szczęścia.
I co najważniejsze: do tego nie potrzebujesz rezerwacji w wykwintnej restauracji ani egzotycznych wycieczek, utrudnionych obecnie przez sytuację epidemiczną, jak również zaleca się, aby te wszystkie małe akty coorie odbywały się na świeżym powietrzu, gdzie jest mniejsze ryzyko transmisji wirusa. Co także pozwala w pełni nacieszyć się krótkim, ale pięknym szkockim latem.
Magdalena Grzymkowska