W mojej książce chcę pokazać prawdę o Wołyniu, ale też zainspirować Polaków, żeby poszukiwali własnych korzeni. To ostatni dzwonek, dopóki nasi krewni, naoczni świadkowie historii, jeszcze żyją – mówi Kasia Krawiecka w rozmowie z Piotrem Gulbickim.
„Janka. Opowieść (nie tylko) o Wołyniu” opowiada o losach twojej babci.
– Powstała na podstawie jej wspomnień, które przez lata spisywała na kartkach. Kiedy wybuchła II wojna światowa była 10-letnią dziewczynką i razem z rodzicami oraz siedmiorgiem rodzeństwa mieszkała we wsi Marynka koło Szumska. Wśród ich sąsiadów oprócz Polaków byli Rosjanie, Ormianie, Żydzi, Czesi, Ukraińcy – wszyscy żyli ze sobą w zgodzie i nic nie zapowiadało przyszłej tragedii. Jednak nadszedł luty 1943 roku i nagle sytuacja się zmieniła, kiedy część Ukraińców, głównie związanych z UPA, zaczęło napadać na Polaków. Najczęściej nocami, wycinając w pień całe rodziny. Wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą rzezi wołyńskiej, zapisały się krwawymi zgłoskami, a bestialskie okrucieństwo, ukazane chociażby w głośnym filmie „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego, zebrało tragiczne żniwo. Szacuje się, że w ciągu dwóch lat zginęło 50 – 60 tysięcy Polaków, a w odwecie śmierć poniosło 2-3 tysiące Ukraińców.
Babcia była naocznym świadkiem tamtych wydarzeń, o czym opowiada w swoich wspomnieniach, ale są one też przesiąknięte opisami sielskich krajobrazów, kresowych tradycji, historiami wielu ludzi mieszkających na tamtych terenach. Ona miała szczęście – przeżyła, a w maju 1943 roku razem ze swoimi bliskimi została wywieziona na roboty do Niemiec, gdzie pracowała w majątku w Heiligengrabe, około 120 kilometrów od Berlina. Wykonywała tam różne prace związane z rolnictwem, by dwa lata później, po wyzwoleniu przez armię radziecką, wrócić do Polski. Osiedliła się w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie mieszkała przez 20 lat, jednak przywiązanie do ziemi sprawiło, że ponownie osiadła na wsi.
Pomysł na przedstawienie jej losów zrodził się spontanicznie?
– Wszystko zaczęło się od dociekliwości mojego syna, który w 2015 roku zapytał, co to znaczy, że jestem Polką. Miał wówczas cztery lata, od urodzenia wychowywał się w Anglii i przesiąkł tutejszą kulturą. Nie bardzo wiedziałam w jaki sposób mu to wytłumaczyć, dlatego pomyślałam, że najlepszą odpowiedzią będą wspomnienia babci Janki. Kiedy byłam dzieckiem wiele mówiła mi o wojnie, czytała wiersze, ale ja nic z tego nie rozumiałam i niewiele mnie to interesowało.
Później, już jako nastolatka, miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości, zmagałam się z depresją, co przekładało się również na moje podejście do polskości. Nasz kraj uważałam za gorszy od innych, zaściankowy i zacofany, niemający nic ciekawego do zaoferowania. Nigdy nie zgłębiałam jego historii, bo uważałam, że brakuje w niej pierwiastka ludzkiego, a pojęcie patriotyzmu uważałam za sztuczne i zakłamane. No bo jak można cierpieć czy umierać za ojczyznę? Przecież nie na tym polega normalne życie. Nie zmieniły tego poglądu nawet studia polonistyczne i pewnie gdybym nie wyemigrowała za granicę nie uległby on większej zmianie.
Ale uległ.
– Mieszkając w Anglii tak bardzo tęskniłam za rodziną, że zaczęło do mnie docierać jak ważną wartością jest wiedza o tym, skąd pochodzimy i jakie są nasze korzenie. Przychodzi mi tu skojarzenie z kręgosłupem, który pozwala z dumą, ale i pokorą iść przez życie. Pod wpływem tych przemyśleń oraz wspomnianej już rozmowy z synem w 2015 roku pojechałam do Chwałowic, gdzie mieszka babcia Janka, mówiąc jej, że chciałabym posegregować wszystko, co do tej pory napisała. Zapiski znajdowały się na ponad stu pożółkłych kartkach krążących po rodzinie, a oprócz wspomnień były też wiersze i zdjęcia. Babcia zgodziła się mi je pożyczyć, natomiast ja spisując te historie w swoim zeszycie oniemiałam z wrażenia, gdyż okazały się bezcennymi perełkami – zarówno dla naszej rodziny, jak i wielu Polaków, w tym emigrantów. Zawierają bowiem informacje z pierwszej ręki na temat dziejów naszego narodu, a wisienką na torcie jest fakt, że zostały zapisane kresowym dialektem. Babcia, mimo że dziś ma już 92 lata, cały czas pozostaje w bardzo dobrej formie – ma świetną pamięć, chętnie rozmawia, dzieląc się swoją wiedzą oraz przeżyciami, a dodatkowym smaczkiem jest to, że potrafi porozumiewać się po polsku, rosyjsku i ukraińsku.
Minęło jednak sporo czasu zanim wydałaś książkę drukiem.
– Z dwóch powodów. Najbardziej zaskoczyło mnie milczenie i obojętność części członków naszej rodziny, gdyż chciałam, żeby byli włączeni w ten proces. Każdy z nich zna przecież babcię z innej strony, mógłby o niej wiele powiedzieć i w ten sposób powstałaby wspaniała rodzinna pamiątka. Niestety, ich niechęć zniweczyła te plany. Niektórzy uważali, i wcale nie były to osoby starsze, że chcę się wybić na tragedii babci, inni patrzyli na mnie z politowaniem oraz sarkastycznym uśmiechem, ale byli też tacy, dla których wojenne traumy i doświadczenia nawet po tylu latach są zbyt trudne do udźwignięcia.
Przyznam, że takie podejście podcięło mi trochę skrzydła, a z drugiej strony nie byłam pewna czy merytorycznie sobie z tym wszystkim poradzę. Przełom nastąpił w 2019 roku, kiedy wzięłam udział w konkursie literackim sygnowanym przez polonijną organizację Lokomotywa z Northampton, którego tematem było opisanie tęsknoty za ojczystym krajem. Nadesłane prace oceniało siedmiu jurorów i jednogłośnie wygrałam, co bardzo mnie podbudowało. Równocześnie znajoma z polskiej szkoły sobotniej, której opowiadałam o wspomnieniach babci, zasugerowała, żebym skontaktowała się w tej sprawie ze znanym pisarzem Stanisławem Srokowskim, poruszającym w swojej twórczości tematykę kresową, a on stwierdził, że zdecydowanie powinnam wydać książkę. Ba, napisał jej recenzję, która znalazła się na okładce.
W ten sposób, w grudniu 2019 roku, dzięki pomocy i wsparciu wielu osób „Janka” ukazała się w Anglii. Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak dużego odzewu, tymczasem skontaktowało się ze mną wiele osób dziękując, że pobudziłam je do działania, dzięki czemu zaczęły szukać własnych korzeni, a nawet budować drzewa genealogiczne. Byłam z tego bardzo dumna, gdyż to ostatni dzwonek, by dotrzeć do naszych krewnych, będących niecenioną skarbnicą wiedzy o przeszłości. To ludzie wiekowi, niejednokrotnie schorowani, a czas jest nieubłagany…
Tak entuzjastyczne przyjęcie książki sprawiło, że postanowiłam pójść o krok dalej i dopisać do wcześniejszej wersji swoją emigracyjną cegiełkę. Nieprzypadkowo, gdyż życie w Anglii przypomina mi trochę przedwojenne Kresy. Teraz publikacja jest ponad dwukrotnie dłuższa, ma 150 stron, a jej premiera odbędzie się już niebawem, bo w październiku, w Polsce. Mam nadzieję, że dzięki temu zyska spory rozgłos – słyszałam, że jest okazja na jej zekranizowanie w formie filmu fabularnego, marzę też, by stała się lekturą dla młodych ludzi, chociaż nie tylko dla nich, żeby wykorzystywali świadomie swój czas, nie skupiając się jedynie na smartfonach, internecie i wirtualnej rzeczywistości. Tym bardziej, że prawda jest obecnie tak często zakłamywana bądź nawet zupełnie wymazywana.
Wcześniej miałaś styczność z piórem?
– Jako nastolatka pisałam wiersze, ale lądowały w szufladzie, gdyż obawiałam się je upublicznić, natomiast od dwóch lat prowadzę bloga Kasia Tłumaczy. Są tam moje teksty poetyckie oraz przemyślenia dotyczące postrzegania świata i szacunku do ludzi. Bywają też kontrowersyjne tematy – zdrada, zazdrość, szeroko rozumiana hipokryzja. Sporo się już tego nazbierało, więc myślę, że w przyszłości na tej podstawie powstanie książka, która da nadzieję wszystkim tym, którym jej brakuje. Będzie w formie pamiętnika bądź kalendarza inspirującego do bycia dobrym człowiekiem – dla innych, ale przede wszystkim dla samego siebie. Znajdą się w niej też wiersze pełne cynamonu, rumianych jabłek i wiele innych cudowności, z którymi każdy będzie mógł się utożsamić.
Z wykształcenia jesteś polonistką.
– Ukończyłam filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim, po czym w 2006 roku wyjechałam do Northampton. W Polsce ciężko było związać koniec z końcem, perspektywy na przyszłość nie rysowały się różowo, co dodatkowo pogłębiało moją depresję, z którą zmagałam się niemal dekadę. W Anglii imałam się różnych zajęć – pracowałam w magazynie z kwiatami, drukarni, piekarni, komisie, centrum telefonicznym; byłam przedszkolanką, lektorem języka angielskiego, tłumaczką. Uff, trudno to nawet zliczyć, ale wreszcie ustabilizowałam się w wydawnictwie Oxford University Press, gdzie wspieram publikujących u nas swoje badania naukowców. Jestem pomostem pomiędzy produkcją, edytorami, agentami, informatykami oraz dystrybucją, pomagam też subskrybentom na całym świecie w dostępie do publikacji. Ciekawe zajęcie, dużo się dzieje, a ja codziennie uczę się czegoś nowego.
Myślisz o powrocie do Polski?
– Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza, chociaż na razie w dość mglistej formie. Może przyjmie to bardziej realne kształty, kiedy moje dzieci (Jamie ma 11, a Annika 7 lat) same zdecydują, gdzie chcą mieszkać…