We wtorek 7 września przyjechałem z Bath do Londynu by wziąć udział w odsłonięciu specjalnej zielonej plakiety na budynku 5 Porchester Place, Marble Arch, w miejscu, gdzie przez ponad czterdzieści lat mieściła się Drian Gallery, prywatna galeria sztuki prowadzona przez polską artystkę Halimę Nałęcz. Spotkał mnie przywilej zaproszenia na tę uroczystość przez Marylę Żuławską, która przez wiele lat pomagała Halimie w prowadzeniu galerii, by później opiekować się nią samą, a wreszcie i spuścizną po artystce i jej działalności jako marszanda. Dom Maryli z wielką pracownią jej nieżyjącego już od lat męża Marka Żuławskiego, nestora polskiego malarstwa w Wielkiej Brytanii, jest prawdziwą skarbnicą sztuki, książek i pamiątek. Choć wiele z tych skarbów powędrowało już stąd do polskich kolekcji (od Muzeum Narodowego w Gdańsku i w Warszawie, po zbiory polskiej sztuki tworzonej na emigracji od lat gromadzone przez Muzeum Uniwersyteckie UMK w Toruniu) nadal sporo tu ich jeszcze. Obok dokumentów i książek są i obrazy związane z galerią Halimy. Dwa dni jakie tu spędziłem dały mi okazję zobaczenia nie tylko szeregu nieznanych prac Marka Żuławskiego, który wystawiał w Drian Gallery w roku 1970, kilku obrazów samej Halimy Nałęcz, ale i pięknego abstrakcyjnego obrazu Douglasa Portwaya, jednego z artystów, promowanych przez galerię od samego początku jej istnienia i prezentowanego tu w latach 1958-1983 aż osiem razy. Wypatrzyłem też dwie rzeźby Jerzego Stockiego, który wystawiał tam dwukrotnie w 1981 i 1984 roku. Otoczony sztuką przez moment zacząłem ubolewać, że niedawna moja przeprowadzka i brak miejsca sprawiły, że sporą pracę tego artysty podarowałem niedawno uniwersyteckiej kolekcji w Toruniu. Z pewnością poszła jednak w dobre ręce. Skarby jakie ma jeszcze u siebie Maryla Żuławska nie pokrywają się kurzem. Wszystkich u niej zresztą nie zobaczyłem, bo wiadomość o planach wmurowania pamiątkowej plakiety zrodziła ideę zorganizowania choćby niewielkiej wystawy, która przypomniałaby Halimę, jej galerię i artystów związanych z Drian Gallery. W końcu dwie takie powstały. Jedną można oglądać do 10 października (od czwartków do niedzieli) w tymczasowo zaadaptowanym na użytek wystawy pomieszczeniu na parterze domu naprzeciw miejsca gdzie umieszczono Green Plaque. W intencji jej pomysłodawców (lokalnych władz Westminsteru i Church Commisioners of England, właścicieli terenów, na których w latach 1957-98 działała galeria naszej rodaczki), ma być współczesną paralelą do wystaw w Drian Gallery, choć naprędce zorganizowanej brak, co zrozumiałe, rozmachu i skali pokazów u Halimy. Zatytułowana „Kaleidoskop – A Celebration of Colour” jest wybraną przez krytyka Robina Dutt zbiorową wystawą współczesnej sztuki uzupełnioną w głębi, w niewielkim pokoiku, gablotą z zaproszeniami z dawnej Drian Gallery i powieszonymi na ścianach gęsto obok siebie, wypożyczonymi od Maryli, trzema obrazami z kwiatami Halimy Nałęcz, Bukietem w wazonie Żuławskiego i pracą Krysi Michna-Nowak. Towarzyszą im cztery prace innych artystów wystawiających kiedyś w Drian – dwa duże płótna Johna Pellinga i dwie abstrakcje Michaela Sandle RA, artysty któremu we wtorek 7 września przypadł zaszczyt odsłonięcia plakiety.
Większy rozmach ma drugi pokaz, wiele zawdzięczający kolekcji i archiwum Maryli Żuławskiej, ale i pracy i zabiegom od lat troszczącego się o polską sztukę tworzoną w Wielkiej Brytanii Jarosława Koźmińskiego, redaktora „Tygodnia Polskiego” oraz Joanny Ciechanowskiej, prowadzącej galerię w POSK-u gdzie wspomnianą wystawę można obecnie oglądać. Co z momentem wejścia do galerii ucieszyło mnie ogromnie to możliwość zobaczenia nie tylko szeregu przykładów późniejszych, przedstawiających płócien Halimy Nałęcz, której naczelnym tematem stała się natura i stylizowane kwiaty, ale i dużego, centralnie umieszczonego na abstrakcyjnego obrazu „Symfonia Słońca” z roku 1960. Ciekaw po prostu jestem zmian i ewolucji sztuki indywidualnych artystów, źródeł ich inspiracji i kontekstu czasu. Wyłącznie z reprodukcji znałem dotąd wczesne abstrakcyjne obrazy artystki, której sztuka na przełomie lat 1950/60 zaczęła ewoluować ku przedstawianiu. Wczesny okres jej fascynacji abstrakcją (czym innym jak nie ukłonem wobec Mondriana jest nazwa jej galerii Drian) jest szczególnie ważny nie tylko dla nas, ale w szerszej skali, w historii powojennej, sceptycznej na ogół wobec nowinek brytyjskiej sztuki. Drian Gallery w drugiej połowie lat 1950. była jedną z niewielu promujących nowe tendencje i eksperymenty abstrakcyjnej sztuki
Barwny życiorys Halimy Nałęcz (wtedy jeszcze Haliny Marii Krzywicz-Nowohońskiej) urodzonej w rodzinnym majątku na Wileńszczyźnie na kilka miesięcy przed wybuchem pierwszej wojny jest już zapewne większości z Państwa znany z innych artykułów: studia artystyczne w Wilnie, pierwsze małżeństwo, wybuch wojny, śmierć męża w niemieckim obozie jeńców wojennych, próba przedostania się przez Rosję i Władywostok do Kanady, którą pokrzyżował atak Hitlera na Sowiety, a z tym zmiana planów i inna marszruta – przez Moskwę, Odessę i Turcję do Hajfy w Palestynie gdzie Halina dołącza do Pomocniczej Służby Kobiet organizowanej przy polskiej armii Andersa. Fotografie jakie oglądamy w gablotach galerii sygnalizują momenty tej zawiłej życiowej drogi kontynuowanej już po demobilizacji pracą w Jerozolimie gdzie cudem niemal nie zginęła od terrorystycznej bomby, jaka doszczętnie zniszczyła elegancki sklep mody w którym pracowała. Czas jakiś spędzi jeszcze w Libanie, kończy też kurs pielęgniarski zanim uda się jej dostać papiery pozwalające na wyjazd do Wielkiej Brytanii. Warunkiem jest podjęcie żmudnej pracy w przędzalni bawełny w Manchesterze, później w fabryce produkującej bawełniane pończochy w Londynie. Artystyczne talenty, które mogła wykorzystywać kreując scenografie i dekorując żołnierskie świetlice w Palestynie, tłumi teraz proza walki o przeżycie, ale nic nie jest w stanie zgasić jej energii i woli. W roku 1952 w Londynie poznaje Zygmunta Nałęcza i ponownie wychodzi za mąż. Już jako Halima Nałęcz zaczyna teraz nowy etap swego życia. Wraca z tym sztuka. Studium Malarstwa Sztalugowego prowadzone przez wilnianina profesora Bohusza Szyszko rozbudza w niej na nowo zapał do malowania, a ten prowadzi ją dalej, do Paryża. Wstępuje tu do grona młodych artystów z paryskiej pracowni belgijskiego abstrakcjonisty Jeana Henri Closona i chłonie nową paryską sztukę manifestującą wolność spontanicznością abstrakcji „informel”.
To tu w Paryżu rodzi się też idea stworzenia w Londynie własnej galerii i promowania w niej sztuki swych paryskich przyjaciół. Nie jest w tym jedyna, ale należy w Londynie do małej grupki pionierów tej nowej wizji sztuki. Zaczyna w galerii New Vision Center Gallery stworzonej niedaleko Marble Arch przez Denisa Bowena (jego pracę oglądamy w POSK-u), ale już w roku 1957 postanawia otworzyć po drugiej stronie Edgware Road własną galerię. Prace które oglądamy teraz w POSK-u są skromną próbką długiej listy artystów jacy w ciągu 40 lat działalności galerii wystawiali u Halimy. Nazwiska ich wszystkich z datami ich wystaw w Drian Gallery znajdziecie Państwo w pełnej kolorowych reprodukcji obrazów Halimy broszurze opublikowanej z okazji wmurowania plakiety dzięki hojnemu wsparciu jednego z „jej” artystów, Basila Alkazzi, którego pracę też w POSK-u można zobaczyć. Z prac innych wysoko cenionych dziś twórców, jacy w początkach swej kariery w Drian Gallery zaczynali, oglądamy kompozycję igrającą kolorami zmieniającymi się w zależności od pozycji widza (dzieło Yaacova Agama, pioniera na polu kinetycznej sztuki), niewielką grafikę Williama Croziera, malującego na pograniczu abstrakcji i figuracji, a którego najlepsze dzieła, jak zapewniała nas spotkana w POSK-u jego żona, posiada teraz, dzięki darowi od Halimy Nałęcz, Gdański oddział Muzeum Narodowego. Jest i grafika innego Szkota, Johna Bellamy, który jak Crozier miał u Halimy aż sześć wystaw. Wśród pionierów powojennej abstrakcji pokazano obraz wspominanego już tu wcześniej Douglasa Portwaya i gęste fakturami płótno Moshe Tamira. Jednym najpiękniejszych na wystawie wydała mi się wisząca obok „Symfonii Słońca” Halimy, utrzymana w kobaltowym błękicie abstrakcja Zygmunta Turkiewicza przypominająca mi jego zachwyty kolorami ceramiki i dywanów Persji, jakie odkrył w czasie wojny przebywając z armią Andersa w Teheranie. Czas już kończyć to nieco długie sprawozdanie, ale nie sposób przecież nie wspomnieć o długiej liście polskich artystów wystawiających w Drian Gallery. Różnorodność ich sztuki reprezentują na wystawie trzy wiszące obok siebie duże obrazy – „Patrzący w dal” Marka Żuławskiego, obraz Mariana Kościałkowskiego, który wystawiał w Drian w roku 1971 jako Jan Marian oraz bajkowe płótno Andrzeja Kuhna, któremu jak Halimie Nałęcz w jej późniejszej twórczości bliski zdaje się zaczarowany świat sztuki naiwnej. Cieszy jeszcze na wystawie niewielki rysunek Feliksa Topolskiego i zachwycające meandry piórkiem rysunku Franciszki Themerson, któremu wieczorami przyglądał bym się dłużej, bo zwykle wisi nad łóżkiem w pokoju zaoferowanym mi na dwa dni przez Marylę Żuławską, ale jak sami Państwo możecie sprawdzić i ten jej skarb powędrował na wystawę. Zachęcam do jej zobaczenia.
Andrzej Maria Borkowski