Małgorzata Mroczkowska
Początek stycznia, to nie tylko początek realizacji planów noworocznych. Dla mieszkańców Londynu to również walka ze strajkującą komunikacją miejską. Tak się składa, że jadąc do pracy w redakcji przesiadam się na stacji Westminster w District Line. Trzeciego stycznia strajkowali pracownicy kolei i w związku z tym metrem podróżowało dużo więcej osób niż zwykle. Na stacji Victoria wsiadły dwie podróżne z walizkami, które zajęły miejsca obok mnie. Nie chciałam ich podsłuchiwać, lecz moje słowiańskie ucho samoistnie wyłapało jakże znajomą mowę. Dwie Polki rozmawiały o naszej wspólnej ojczyźnie.
Brunetka w różowej wełnianej czapce opowiadała o tym, jakie wrażenie zrobiła na niej Polska.
– Wiesz – powiedziała do blondynki – Ten kraj bardzo się zmienił.
– Tak mówią – zgodziła się z nią jej rozmówczyni – W końcu tak wielu z nas zjechało po Brexicie, przynajmniej tak piszą w gazetach. A ty jak? Wracasz tu, czy wracasz tam?
– Muszę się mocno zastanowić – odparła brunetka – Przecież wiesz, że zawsze marzyłam o własnym domu, który zbudujemy na działce po rodzicach w rodzinnych stronach. W tej deszczowej Anglii nie jest to możliwe. Tu nikt nie słyszał o działkach ani o budowaniu domu od podstaw.
– Ale remontują domy, można kupić stary i zrobić po swojemu, tak jak się chce.
– A jak ktoś nie chce starego domu, w dodatku z grzybem?
Konwersacja rodaczek dała mi wiele do myślenia. Faktycznie instytucja działki nie jest w Wielkiej Brytanii znana. Co innego w Polsce! Właściwie wszyscy moi znajomi, czy to w szkole średniej, czy później na studiach i w pracy, każdy jak Polska długa i szeroka posiadał działeczkę. Jedni odziedziczyli ją po dziadkach, inni spędzali każdy weekend w poszukiwaniu odpowiedniej działki do kupna. Co drugi chciał się budować, ale większości wystarczała działka pracownicza, na której mogliby co najwyżej uprawiać pomidory.
Moi rodzice poszli jeszcze dalej, bo pewnego dnia kupili działkę nad jeziorem. W tej samej okolicy, nad tym samym jeziorem zresztą działkę kupił też wujek i ciocia od strony taty. Na działkach budowało się wtedy drewniane domki kempingowe lub rozbijało się namiot. Działka była odskocznią od miejskiego życia, szczególnie docenianą przez dzieci, które mogły się wybiegać i wyszaleć na świeżym powietrzu. Dlaczego Anglicy nie mają działek? Odpowiedź wydaje się prosta: na wyspie ziemia zawsze była ograniczona morzem i nie było jej za wiele. Ziemia jest tu tak droga, że nikogo nie stać na takie fanaberie jak kupowanie kawałka gruntu na wsi, żeby postawić na nim dom letni. Wielu ludzi nie stać tu nawet na tak zwana kawalerkę, a co dopiero drugi dom, nawet jeśli jest on bardzo malutki.
Wracając do moich współtowarzyszek podróży linii metra District warto zastanowić się nad kolejnymi aspektami, które padały podczas ich sympatycznej rozmowy.
– Pogoda jest tu okropna, no ale o tym wiedzą wszyscy – stwierdziła brunetka w różowej czapce – W Polsce lato jest normalne, i zima jest normalna. Czyli jak ma być ciepło to jest gorąco, a jak ma być zimno, to jest mróz. A mróz jest ważny, bo te wszystkie grzyby wymrozi i nie ma potem tego zielonego dziadostwa na ścianach budynku.
– Ale grzybów w lesie mróz nie zniszczy – pokręciła głową jej koleżanka.
– No właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś! Grzyby!
– Co… grzyby?
– W Polsce nie dość, że są grzyby, to jeszcze można je zbierać. A tu co? Nie dość, że nie rosną, to nawet jeśli jakimś cudem znajdziesz kulawego podgrzybka to on jest taki wyjątkowy, że zbierać go nie wolno! Pod groźbą mandatu. I czy to jest normalny kraj? Żeby człowiek grzybów nie mógł w lesie zbierać, albo ryb łowić w rzece? A jak złowisz, za opłatą w dodatku to musisz rybkę do wody z powrotem odesłać. No wytłumacz mi, co jest z tym krajem nie tak?
Musiałam wysiąść na stacji Hammersmith, choć przyznam, że słuchało mi się przyjemnie tych jakże rodzimych narzekań, których czasem w kraju nad Tamizą mi brakuje. Bo tylko Polacy, jak żaden chyba inny naród nie potrafi narzekać tak dosłownie i tak strasznie na serio.
Do zestawu ulubionych spraw, które różnią Anglię od Polski i które są tematem wielu narzekań należą: dwa krany w jednym zlewie, sznureczek do zapalania światła w łazience, pralka zainstalowana w kuchni, brak kontaktów w łazienkach, nie wspominając już o lewostronnym ruchu drogowym. Kto i po co to wymyślił?
Anglika może i coś tam zadziwi, może nawet zrobi głupią minę, ale przejdzie nad tym faktem do porządku dziennego. Tak widocznie ma być i tyle. A Polak będzie się zastanawiał do końca życia i szukał odpowiedzi na pytanie: dlaczego? A odpowiedź jest bardzo prosta. Dlaczego tu jest inaczej? Bo jest. Po prostu. Gdyby było tak samo jak w Polsce, to nie nazywałby się ten kraj Wielką Brytanią.
Polacy uwielbiają narzekać, a Anglicy, którzy raczej godzą się z tym, co mają dziwią się nam, że skoro jest nam tak tu źle i nic nam się nie podoba to po jakiego grzyba tu siedzimy?
Odpowiedź jest przykra i nie do przyjęcia dla wielu z nas. Otóż, drodzy państwo siedzimy tu, bo nam Polakom jest po prostu wszędzie źle. A szkoda! Bo mogłoby być nam o wiele przyjemniej, gdybyśmy tylko zechcieli.