Podobno w temacie Brexitu politycy już się dogadali i załatwili wszystko za naszymi plecami. Piszę podobno, bo jak zwykle za jakiś czas wyjdą na jaw tajne aneksy i porozumienia, o których dziś opinia publiczna nie ma zielonego pojęcia. Jak widać jednak po statystykach imigracyjnych kierunek – Wielka Brytania nie traci popularności wśród mieszkańców dalekich i bliskich krajów zamorskich. Bilans wyjazdów-przyjazdów jest wciąż dodatni, a to oznacza, że są ludzie, którzy nic sobie nie robią z zapowiedzi wystąpienia Brytanii z Unii. Albo nie czytają prasy oraz internetu, albo nie wierzą w ostateczny Brexit, albo jest im wszystko jedno, bo tak są zdesperowani.
Nam – Polakom – nie jest wszystko jedno, dlatego staramy się pomóc emigrantom jak możemy. Na przykład jedno z ministerstw podeszło do tematu pragmatycznie.
Kończysz 18 lat i występujesz o swój pierwszy paszport dla dorosłego? Myślisz o emigracji na stałe? A może – jak młody orzeł – chcesz tylko wyfrunąć na trochę, poznać świat a potem wrócić do domu, na łono ojczyzny?
Jeśli masz takie pytania i wątpliwości to dostaniesz „pakiet emigranta”. Tak na wszelki wypadek, gdybyś zdecydował się jednak wyjechać za granicę. Od 2018 r. każdy młody Polak, który kończy 18 lat i składa podanie o paszport, otrzyma wraz z dokumentem „pakiet niepodległościowy” – tak władze nazwały zestaw młodego patrioty.
Składa się na niego flaga Polski, mini przewodnik na temat naszych symboli narodowych oraz znaczek „Niepodległa” do wpięcia w ubranie. I to się nazywa nowoczesność! Ponad 100 lat temu emigranci z Polski (jeszcze pod zaborami) dostawali od rodziny worek ostatnich kartofli, trochę cebuli i czosnku, węzełek z rzeczami osobistymi, obrazek z Matką Boską i zebrane wśród rodziny grosze na bilet na parowiec płynący za ocean. Taki pakiet musiał wystarczyć na kilka tygodni niebezpiecznej podróży i pierwsze miesiące w Ameryce. Teraz o wszystko zadba ministerstwo. Ja już jednak jestem stary, posługuję się kolejnym w życiu paszportem, więc nie należy mi się żaden pakiet. Ale osobiście wolę go nazwać „pakietem młodego emigranta”. W takim pakiecie powinien być jeszcze bilet lotniczy do dowolnego kraju Unii Europejskiej; dowolnego, pod warunkiem, że nie występującego ze wspólnoty, pendrive z podstawowymi danymi typu: gdzie szukać pracy, jak załatwić ubezpieczenie zdrowotne i społeczne w docelowym kraju itp. mini słownik, karta SIM do telefonu za granicą i paręset euro kieszonkowego na start. Przyznacie, że taki pakiet jest dużo bardziej praktyczny. Pakiet niepodległościowy też się przyda, zawsze można sobie zanucić jakieś pieśni patriotyczne przy pracy na zmywaku w Anglii albo na budowie w Norwegii. To zdecydowanie obniża poziom stresu i ułatwia aklimatyzację w nowym środowisku.
Kilka dni temu, w okolicach Bożego Narodzenia na Oceanie Indyjskim ratownicy odnaleźli polskiego rozbitka, a właściwie żeglarza-podróżnika-emigranta. Pan Zbigniew w zasadzie nie był rozbitkiem, bo jego łódź była tylko uszkodzona a on sam pływał po oceanie z własnej nieprzymuszonej woli. I w dodatku z żywym kotem na pokładzie! Tylko miał pecha, bo w pewnym momencie zepsuł mu się ster, radio i połamał maszt. Więc jednak w pewnym –ale tylko niewielkim stopniu – był rozbitkiem. W każdym razie pan Zbyszek dryfował po morzu podobno aż 7 miesięcy. Żywił się zupkami chińskimi oraz złowionymi rybami. Nie wiem, jak wpływają na zdrowie zupki chińskie, bo ich unikam, ale dieta rybna jest z pewnością bardzo zdrowa. Teraz pechowy, ale zdrowy żeglarz jest w porcie w Reunion i przygotowuje się do kolejnego etapu w swoim życiu. A było ich już kilka: przez 10 lat pracował w USA, potem na Komorach i jeszcze gdzieś w Afryce. Teraz chciał dopłynąć do Afryki Południowej i tam znaleźć odpowiednią pracę dla siebie. Jednym słowem, nasz bohater pływał w życiu trochę bez celu, ładu i składu.
Gdyby miał ze sobą „pakiet emigranta” lub chociaż „niepodległościowy”, zapewne byłoby mu łatwiej znaleźć właściwy kierunek w życiu.
Andrzej Kisiel