Aleksandra Podhorodecka
Kiedy w latach pięćdziesiątych uczęszczałam do gimnazjum w Londynie lekcje biologii wyglądały trochę inaczej niż dzisiaj. Omawialiśmy reprodukcję roślin i zwierząt. Rysowało się przekrój kwiatów i narządów płciowych królików. O rozmnażaniu się rodzaju ludzkiego nie było mowy! Nauczycielka od biologii, panna (mężatkom wtedy nie wolno było uczyć) wyraźnie miała problem z tym tematem. Sklejała nawet kartki o budowie ciała ludzkiego w podręcznikach do biologii, aby nie gorszyć naszych niewinnych oczu! Wszelkie informacje na ten temat przekazywali dzieciom rodzice w ramach domowego wychowania. Robili to mniej lub bardziej umiejętnie i zależało to bardziej od relacji jakie mieli z dziećmi niż fachowej wiedzy! Uczniowie, zapewne, dyskutowali między sobą na ten temat, nie był on jednak poruszany na lekcjach. A miałam wtedy piętnaście lat.
Kiedy nasi jedenastolatkowie przechodzili do gimnazjum musieli już mieć za sobą tą podstawową wiedzę. Gimnazjum tego wymagało.
Jak się czasy zmieniły! Dzisiaj włosy stają dęba kiedy się czyta o tym ile informacji z tej dziedziny przekazują uczniom współcześni nauczyciele. I to nie piętnastolatkom na lekcjach biologii, tylko w szkołach powszechnych, gdzie słuchaczami są pięciolatki! Pięciolatki, które powinny się bawić samochodzikami i lalkami, a nie uczestniczyć w lekcjach wychowania seksualnego w ramach narzucanego przez władze edukacyjne programu nauczania.
Ostatnio toczy się na ten temat zagorzała dyskusja w prasie, telewizji i na portalach społecznościowych. Rodzice martwią się, że pociechy ich mogą mieć dostęp do pornografii w komputerze, a nie mają pojęcia o tym co się dzieje w klasie. Nie jest to łatwy temat i trudno o nim pisać. Nie może jednak być przemilczany, bo akcja ta na pewno ma na celu demoralizację młodego pokolenia i oswajania dzieci z liberalną atmosferą współczesnego świata.
Pisałam ostatnio o obronie Kościoła i zasad wiary. Program RSE (Relationships and Sex Education) systematycznie wprowadzany w szkołach jest kolejnym zagrożeniem dla wartości chrześcijańskich i ogólnoludzkich. Już w 2019 roku wprowadzono program do szkół celem wspierania dzieci w ich kontakcie ze współczesnym światem. Pomysł sam w sobie nie był zły. Chcąc nie chcąc dzieci stykają się z brutalną rzeczywistością w ich codziennym życiu. Programy w telewizji, filmy w kinie, wiadomości w internecie czy na portalach społecznościowych w praktyce przestały być cenzurowane. Sami młodzi przekazują sobie, drogą smartfonów, wątpliwej treści fotografie, które natychmiast są przekazywane dalej. Bez refleksji, zastanowienia czy chwili namysłu. Trzeba więc młodym pomoc w prawidłowym odczytywaniu tych znaków czasu. Nie oznacza to jednak wcale, że szkoły mają tej promocji wtórować swoim liberalnym programem nauczania.
Jak się okazuje program ten miał bardzo luźno określone zasady i poszczególne szkoły interpretowały je na różnorakie sposoby. Większość szkół, nie mając specjalistów z tej dziedziny – nie był to dotychczas przedmiot obowiązkowy w szkołach powszechnych – szukało wsparcia w organizacjach zajmujących się tym tematem. Angażowali więc ludzi z zewnątrz, powierzając im ten bardzo trudny i delikatny temat. A oni, zadowoleni ze swobody im udostępnionej, prowadzili lekcje według swojego schematu, przygotowując dzieci do pełnego i wczesnego współżycia – w efekcie z byle kim, kiedy bądź i gdzie bądź. A rodziców, do których uszu docierały strzępki przekazywanych dzieciom informacji, przeganiali ze szkoły zabraniając im dostępu do materiałów wykorzystywanych na lekcjach, tłumacząc się prawami autorskimi! Skandal.
Dobrze, że nareszcie zajęto się tą sprawą. Można powiedzieć, że to zasługa Nicola Sturgeon ze szkockiej niepodległej partii, która swoimi wypowiedziami na temat gender, zmiany płci i samookreślania zwróciła uwagę społeczeństwa na ten delikatny a jakże ważny temat. Dorośli nieraz podejrzewali, że coś jest nie tak w tej dziedzinie, że dzieci otrzymują stanowczo za dużo informacji jak na swój wiek, bali się jednak wyrażać swoją opinię, aby nie posądzono ich o ksenofobię. Zarzut, który jak wiemy, może człowieka zniszczyć, pozbawić pracy, przyjaciół i pozycji społecznej. (J.K. Rowlings, autorka tak kiedyś popularnych książek o Harry Potter jest najlepszym tego przykładem. Tylko ona się nie dała zastraszyć, wykreślić z życia i ugiąć pod ciężarem jej ‘win’!) Rodzice milczeli więc, a dzieciom ładowano do głowy, że mamy sto płci w rodzaju ludzkim; że zmiana płci jest procesem prostym i zupełnie naturalnym; że zainteresowanie tym tematem u pięciolatka jest nie tylko normalne ale wskazane; że moralność, uczucie i miłość nie wchodzą tu w rachubę, a liczy się tylko zgoda i pragnienie przyjemności. Przyjemności, której przecież pięciolatki nie były w stanie zrozumieć, ale oswajano je z tą myślą. Rozmowy w klasie na tematy tak intymne musiały mieć zły wpływ na psychikę trochę już starszych dzieci, które dorastały do życia, oswajały się ze zmianami we własnym ciele i uczuciom im towarzyszącym. Szkoła miała im w tym procesie pomagać, łagodzić ich troski, rozwiązywać problemy, odpowiadać na dręczące ich pytania, a nie wrzucać wszystkich do jednego worka na lekcjach gdzie nie było żadnych barier i mówiło się o wszystkim. Dzieci dojrzewają w różnym tempie i różne mają w tym okresie potrzeby.
Dobrze, że nareszcie wyższe władze zainteresowały się tą tematyką i trafiła ona na biurko premiera, Rishi Sunaka, który zarządził przeprowadzenie badań w szkole, aby sprawdzić co się rzeczywiście dzieje w ramach wychowania seksualnego dzieci i młodzieży. Analiza jest w toku ale już teraz już wszystko wskazuje na to, iż liberalni postępowcy posunęli się za daleko. Że wzięli w swoje ręce sprawy, które do nich nie należą i nie powinny należeć. Ofsted (Office for Standards in Education), oficjalne ciało rządowe czuwające nad poprawnością programów nauczania, winno było już dawno zająć się tą sprawą. Przyznaje jednak ze wstydem, że sprawę zaniedbano do tego stopnia, że obniżano ocenę danej szkoły jeśli nie prowadziła szeroko zakrojonych lekcji z dziedziny seksu. Czyli psuli opinię szkole o dobrych wynikach edukacyjnych, która nie podporządkowała się programowi RSE, stawiając jej ocenę ostateczną czy dobrą zamiast doskonałą!
Kampania przeciwko lekcjom RSE ruszyła na całego. Wyspa Man kompletnie zawiesiła wszystkie lekcje z dziedziny seksu do czasu kiedy dochodzenia wykażą, kiedy szkoły wykażą, że podchodzą do tego tematu z wrażliwością, zrozumieniem potrzeb dzieci i delikatnością których obecnie w programie tym brakuje. Oby Rishi Sunak i jego rząd podjęli podobną decyzję. Rodzice na to czekają!
Pozwolę sobie na koniec zacytować urywek z podręcznika z programu RSE z którego korzystają nauczyciele przygotowując się do lekcji: Nauczyciele powinni podkreślać, że miłość i przywiązanie są często ważnymi częściami dobrego seksu, ale nie zawsze. Dla innych dobry seks jest szybki, szorstki i anonimowy. Można także zbadać fakt, że niektórzy ludzie lubią odczuwać ból podczas seksu, który jest często określany jako kink lub BDSM (Bondage and Submission (niewola i uległość). Myślę, że tekst ten nie wymaga komentarza. Co ludzie robią w czterech ścianach swojej sypialni to ich sprawa; dzieciom nie trzeba tych szczegółów ujawniać na lekcji! Dzieci trzeba chronić przed dewiacjami współczesnego świata a nie uczyć je jak się w nim odnaleźć!