Z Anetą Weigelt, dyrektorem Polskiej Szkoły Sobotniej im. Mikołaja Kopernika w Peterborough, rozmawia Małgorzata Bugaj-Martynowska.
Z jakimi problemami zderzyła się pani, jako dyrektor placówki, od momentu objęcia przez panią tego stanowiska?
– Początki były strasznie trudne, ponieważ nie mogliśmy już prowadzić zajęć w Polskim Klubie, gdzie dotychczas miały one miejsce, a znalezienie szkoły angielskiej, która mogłaby przyjąć nas pod swój dach, zajęło nam aż 7 miesięcy. Zgodziłam się wtedy zostać dyrektorem szkoły i stworzyć wszystko na nowo, na zasadach, które wydawały mi się najbardziej odpowiednie. Cały czas kierowałam się intuicją i zajęłam się po prostu wszystkim. Miałam „wirtualną” listę uczniów zainteresowanych chodzeniem do polskiej szkoły, stworzyłam stronę internetową, organizowałam zebrania z rodzicami w sali przy polskim kościele, prosiłam o składanie aplikacji do szkoły, wystawiłam ogłoszenie, że poszukuję nauczycieli, byłam w stałym kontakcie z City Council, które próbowało znaleźć dla nas nową lokalizację. Potem przyjmowałam aplikacje, przydzielałam uczniów do poszczególnych klas i zamieszczałam skład klas na stronie internetowej. Jednocześnie zbierałam pieniądze za pierwszy miesiąc nauki, ponieważ potrzebowałam pieniędzy na zakup podręczników, które zamówiłam w Polsce. Następnie zaprosiłam do domu nauczycieli, aby pomogli mi wszystko rozpakować i podzielić na klasy. Jednak najważniejszym problemem był czas, który przeciekał miedzy palcami…
Organizacja placówki uzupełniającej to proces, który trwa i trwa…
– Poświeciłam polskiej szkole (i robię to do dzisiaj) każdą wolną chwilę, jednocześnie pracując po 10-12 godzin w hurtowni; a każdy mój wolny dzień wyglądał tak, że spędzałam po 16-18 godzin przed komputerem, z telefonem w ręku, pisząc maile, dzwoniąc w różne miejsca, edytując stronę internetową, tworząc bazę danych i rejestr wszystkich płatności. Potem mianowałam skarbnika, która przejęła cześć obowiązków. Kolejne dwie osoby pomagały mi w załatwianiu mnóstwa innych spraw, ale wszyscy polegali na mnie, ponieważ żadna z tych osób nie miała wyksztalcenia pedagogicznego i zielonego pojęcia na temat tego, co i jak powinno wyglądać. Dla mnie najtrudniejsze było to, iż na początku wszystko było na mojej głowie i cała odpowiedzialność spadała na mnie, a osoby z którymi współpracowałam, mimo iż wkładały całe serce w to, co robiły, to z powodu braku wiedzy i umiejętności obsługi niektórych programów na komputerze, nie były w stanie mi za dużo pomoc. Gdy już nam przyznano nową lokalizację, musiałam zorganizować rozpoczęcie roku szkolnego i wreszcie szkoła ruszyła z listą 220 uczniów.
Na co musimy być przygotowani otwierając polską szkołę?
– Przede wszystkim musimy być świadomi tego, iż otwierając szkołę trzeba się temu całkowicie poświecić i zdać sobie sprawę z tego, że nasze życie osobiste nigdy jeż nie będzie wyglądało tak jak dotychczas. Od kiedy utworzyłam szkołę codziennie pracuję po 4 – 6 godzin. Niekiedy brałam urlop, chorobowe w mojej pracy, aby nadrabiać zaległości i zajmować się polską szkołą. Jest to praca nie zawsze doceniana i rodzice najczęściej nie są świadomi, ile wysiłku trzeba włożyć w to, aby szkoła funkcjonowała w taki sposób, aby móc się nią poszczycić. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, iż ma się więcej przeciwników niż zwolenników. Otwierając polską szkołę trzeba się liczyć z tym, że nie zawsze od razu znajdzie się profesjonalne osoby, które będą chciały poświecić się szkole, tak jak my. Mało jest tak oddanych osób, które będą rozumieć i wiedzieć, co trzeba robić i że konieczne jest poświecenie. Istotną sprawą jest to, iż przez dość długi czas pracuje się za darmo, nieważne ile godzin, to jest wolontariat połączony z altruizmem, który dla większości ludzi wydaje się być czymś przestarzałym. Podstawowym problemem są finanse i tego obawia się każdy, kto otwiera szkołę, ponieważ nie wiemy, czy będziemy w stanie opłacić czynsz, zakupić podręczniki czy wypłacać nauczycielom choć symboliczną kwotę za ich cotygodniową pracę.
A pomoc ze strony rodziców…, czy udaje się zbudować pozytywne relacje?
–Od samego początku należy współpracować z rodzicami i być z nimi w stałym kontakcie. Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego regularnie pisałam do nich maile informując, na jakim jestem etapie w załatwianiu wszelkich formalności, czy już zakupiłam podręczniki, ile mnie kosztowały, jakie są warunki wynajmu szkoły angielskiej itp. Myślę, że w ten sposób buduje się zaufanie, a jednocześnie pokazuje rodzicom swoją aktywność i wysiłek wkładany w tworzenie szkoły. Gdy już szkoła ruszyła, poprosiłam nauczycieli, aby co tydzień wysyłali rodzicom maile i informowali ich o tym, co przerabiali na zajęciach, co zostało zadane do domu i w jaki sposób chcą z nimi współpracować. Od czasu do czasu też piszę maile do rodziców, stworzyłam szkolny newsletter „Aktualności”, który co miesiąc wysyłam rodzicom w wersji elektronicznej. Gdy chcieliśmy zorganizować jakąś imprezę lub przedstawienie, pisałam do rodziców i prosiłam ich o pomoc. Zawsze ktoś się zgłosił. W ten sposób udało nam się wyłonić grupę aktywnych i regularnie udzielających się rodziców, którzy później weszli w skład zarządu szkoły.
Jakie są oczekiwania współczesnej emigracji, przybyłych do UK Polaków – rodziców dzieci wobec polskiej szkoły i na ile może ona je spełnić?
– Polacy, którzy przyjechali do UK po roku 2004 są niezwykle wymagający. Najchętniej usłyszeliby, że świadectwa wydawane w polskiej szkole są uznawane w Polsce, poza tym najchętniej nie płaciliby za szkołę, ale w zamian za to chcieliby, aby czas spędzony w szkole sprawił, że dziecko będzie posiadało taką samą wiedzę, jak jego rówieśnicy w Polsce. To jest niemożliwe (!). Od samego początku należy to uświadamiać rodzicom. Oczywiście są rodzice, którzy wszystko rozumieją, są wdzięczni, że dziecko może mieć kontakt z językiem polskim, że nauczy się czytać i pisać, że pozna historię i geografię Polski i że będzie mogło zdawać egzaminy GCSE i A Level z języka polskiego. I chwała im za to. Trzeba się uodpornić na wypowiedzi tych, którzy potrafią tylko narzekać, tworzyć plotki, buntować innych przeciwko nam, a nie są chętni, aby pomagać i dać coś z siebie. Na pewno w wielkim stopniu udaje nam się spełnić oczekiwania nowych emigrantów wobec polskiej szkoły. Wiadomo, iż nie jesteśmy cudotwórcami i nie jesteśmy w stanie wszystkich zadowolić. Nie możemy się obwiniać, gdy niezadowoleni rodzice rezygnują ze szkoły albo nie są zadowoleni z tego, co im oferujemy. To oni muszą zdać sobie sprawę z tego, iż podejmując decyzję o wyjeździe z Polski, jednocześnie zrezygnowali z pełnej edukacji w ojczystym języku. To, w jakim stopniu ich dzieci będą mówić i pisać po polsku, zależy w głównej mierze od nich samych. W polskich szkołach zajęcia odbywają się tylko w soboty rano i w tym czasie nie jesteśmy w stanie ani nadrobić zaległości, ani zastąpić tego, co mogą im przekazać rodzice, którzy wychowywali się w Polsce.
Inaczej wygląda współpraca z nauczycielami…
– Nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem nauczycieli i asystentów. Jednocześnie muszę przyznać, że mało osób zrezygnowało z pracy w szkole. Gdy już rezygnowali, to dlatego, że np. wracali do Polski, przeprowadzali się do innego miasta, nie chcieli wrócić po urlopie macierzyńskim, albo bardzo pochłaniała ich praca, od poniedziałku do piątku. Od samego początku postawiłam na szczerość. Dzieliłam się z nimi wszelkimi informacjami, dobrymi i złymi. Co chwilę im powtarzam, jak bardzo doceniam ich wkład w przygotowywanie zajęć, że cenię ich profesjonalizm, oddanie i zaangażowanie w nauczanie naszych dzieci. Od czasu do czasu organizujemy imprezy integracyjne, co miesiąc mamy radę pedagogiczną przy kawie i ciachu, omawiamy wszystkie problemy, razem podejmujemy decyzje. Gdy mam z czymś problem, mam na coś pomysł, ale nie jestem pewna, w jaki sposób to zrobić, pytam o radę nauczycieli. Raz do roku przygotowuję ankietę, w której mogą się wypowiedzieć na temat pracy, doboru podręczników, problemów w klasie itp.
Inna kwestia, to dobór podręczników…
– Na początku kierowałam się intuicją i wiedzą zdobytą podczas studiów. W związku z tym, iż na początku mieliśmy uczniów, którzy w Polsce już chodzili do szkoły, wybrałam podręczniki używane przez ich rówieśników w Polsce. Teraz po 3 latach korzystania z podręczników, gdy liczba uczniów wzrosła do 502 i zaczęliśmy mieć mnóstwo uczniów, którzy edukację rozpoczęli w UK, te książki okazały się zbyt trudne, a np. podręczniki oferowane przez Polską Macierz Szkolną, sprowadzane z USA okazały się za proste, poza tym zawierają wiele błędów. Dlatego postanowiliśmy zmienić program nauczania i bazować na podręcznikach z Polski, ale korzystać z nich przez 2 lata i dopasowywać materiał do poziomu dzieci. Zrezygnowaliśmy z podręczników do historii i geografii (już na samym początku), nauczyciele musieli przygotowywać prezentacje Power Point do każdego tematu. Teraz korzystamy z książek do tych przedmiotów, które rozprowadza do szkół Małgorzata Wiśniewska. To podręczniki wydawane w USA, ale są bardziej przystępne niż te do nauczania języka polskiego. Podręcznik i ich dobór, to najtrudniejsza kwestia. I tak naprawdę trzeba dokonywać ich oceny i przydatności co roku. I to jest sprawą indywidualną szkoły. To zależy od poziomu i umiejętności uczniów.
Z jakimi organizacjami warto współpracować?
Na pewno trzeba współpracować z lokalnymi urzędami, z biblioteką, muzeum, z innymi społecznościami, ponieważ to jest mile widziane na zewnątrz i przydaje się w różnych okolicznościach. W ten sposób pokazujemy, iż chcemy współpracować z innymi i nie zamykamy się w swojej społeczności. Poza tym warto coś organizować przy udziale innych polskich organizacji funkcjonujących w mieście, trzeba zaznaczać swoją pozycję w mediach, pisać artykuły do polskich gazet, portali polonijnych.
Co mogłaby pani doradzić przyszłym dyrektorom polskich szkół sobotnich?
Przede wszystkich chciałabym zaznaczyć, że cały czas trzeba wierzyć w siebie, trzeba być niezwykle zdeterminowanym i wytrwałym w tym, co się robi. Nie można się zrażać negatywnymi opiniami, plotkami i złośliwymi wypowiedziami na forach. Trzeba ufać, że jeśli się temu poświecimy i będziemy w to wierzyć, to wszystko nam się uda i osiągniemy sukces. I mimo tego, iż czasem jest naprawdę ciężko (a jest od czasu do czasu), to należy wierzyć, że po tym burzliwym i ciężkim okresie musi zawsze wydarzyć się coś, co nagle pomoże stanąć na nogach. Radzę dyrektorom być w stałym kontakcie z innymi szkołami, polecam uczestniczyć w konferencjach organizowanych w Londynie, zachęcam do zdobywania dodatkowych kwalifikacji, aby posiąść wiedzę niezbędną do prowadzenia szkoły, która później przekształca się jakby w firmę, którą trzeba zarządzać i trzeba się znać na logistyce, aby podołać temu zadaniu: zarządzać nie tylko grupą pracowników, ale panować nad dosłownie każdą sferą zbycia i działalności szkoły.
Fot. Małgorzata Bugaj Martynowska