13 stycznia 2018, 13:58
A Topolski właśnie

 

Niech wybaczy Wyspiański tytułowe zapożyczenie, ale „Wesele” to nasz narodowy kanon, a że puenta rozmowy Panny Młodej z Poetą weszła w obieg mowy powszedniej, więc i pastisz łatwo przychodzi.

Ale nie o chwytliwy tytuł chodzi, lecz o kanon. Topolski to kanon. Wzór, marka i znak rozpoznawczy. On sam, jego dzieło i wszystko co wiąże się arkadami mostu przy Waterloo – gdzie mieściła się kiedyś jego pracownia, później muzeum-galeria „Memoir of the Century”, nowe jej wcielenie jako „Topolski Century”, wreszcie dzisiejszy „Bar Topolski” z podtytułami „Gallery- Café-Bar-Venue”.

„Zadziwiający rysownik, być może największy impresjonista w bieli i czerni” – napisał o Topolskim George Bernard Shaw otwierając utalentowanemu polskiemu artyście drzwi do kariery. Przepustką do sławy stał się mecenat ludzi z kręgu Pałacu Buckingham i znakomite kontakty w artystycznym światku, w ślad za czym poszły atrakcyjne zamówienia i członkostwo Królewskiej Akademii Sztuki.

Bo Topolski miał nie tylko talent. On ujmował ludzi. Swoboda o pozorach nonszalancji, inteligencja, brak zarozumiałości i zawiści, to był jego sekret. Znakiem owej swobody był ciemny sweter pod szyję, który nosił od rana do wieczora, w którym pracował, chodził na przyjęcia, na wystawy, na koncerty. Ten sweter był symbolem i strategicznym manewrem, bo w zetknięciu z ludźmi od pierwszej chwili określał status artysty, jego inność, która nawet wobec najwyższych i najważniejszych stawiała go na równi i dawała pełną swobodę zachowania.

Nie poznałem Feliksa Topolskiego osobiście (powyższy akapit to opinie Stefy Kossowskiej i Czesława Bednarczyka, którzy opowiadali o nim z respektem godnym prawdziwych przyjaciół). Ale miejscem zauroczyłem się od razu. To właśnie Topolski ściągnął Bednarczyków do Londynu – wynalazł im lokal na drukarnię po sąsiedzku ze swoją pracownią. Przez długie lata łączyły ich dole i niedole emigracyjnego życia spięte arkadami mostu kolejowego koło Waterloo…

Z przyjemnością i podziwem przychodzi patrzeć na kolejne wcielenia tego miejsca – arkad mostu Hungerford. Topolski-malarz to osobna historia. Tak znacząca, że przez lata budząca zainteresowanie muzeum-galerią „Memoir of the Century”.

Przyszedł jednak czas, że patrząc nań myślałem sobie: dobrze, że jest… ale szkoda, że ciągle wygląda tak samo, według pomysłu z lat siedemdziesiątych, z obrazami na płytach pilśniowych, w formie niby to nowoczesnego muzeum na miarę XX wieku, ale którego formuła tak naprawdę już się wyczerpała. To zaczęło być przebrzmiałe. Odstawało od panujących trendów i standardów.

A okolica zaczęła się zmieniać. Sam most-wiadukt obrósł szkłem, pod którym schroniły się bary, bistra i pizzernie. Władze dzielnicy wyszły naprzeciw potrzebom ludzi, którzy chcieli nowego oblicza tej części prawobrzeża Tamizy. Southbank nie mógł być ciągle takim samym kompleksem budynków, powstałym według założeń sprzed dziesiątek lat, który się tylko reperuje, maluje i odnawia. Tu trzeba było modernizacji „idei” tego lokalnego centrum.

Bo w centralnym Londynie żyje się coraz szybciej – średnio co dziesięć lat następują zmiany. Budynki wielkich korporacji, banków są burzone, powstają na ich miejsce kolejne, tyle że nowocześniejsze, bardziej użyteczne.

To rozwiązania dalekie, ale sposób myślenia powinien być i nam bliski – tu dygresja, ale z interesująca z punktu widzenia redakcji „Tygodnia”, która użytkuje lokal na trzecim piętrze POSK-u. Otóż nie tylko centrum Londynu, nie tak dalekie te przykłady… Budynek Hammersmith & Fulham Council (stojący kilkaset metrów od redakcji i samego POSK-u i budowany w podobnym stylu i czasie) ma niedługą przyszłość. Już kilka było przymiarek do jego rozbiórki. Bo jest jak architektoniczny dinozaur z poprzedniej epoki. Lokalne władze wiedzą, że daleko mu dzisiejszych standardów, że korzystniej będzie zagospodarować teren w inny sposób. Do rozbiórki już poszło sąsiednie kino.

Ale szukając porównań, spójrzmy na centrum francuskie na Kensingtonie – co kilka lat przebudowa wejścia, holu, zmiana zagospodarowania przestrzeni, zawsze kierując się korzyścią jego użytkowników i tym co jest „trendy”. Jak kończy się moda i klientela na croissanta z małą czarną w przytulnej kawiarence to lokal zmienia się na bistro …oczywiście wciąż we francuskim klimacie luźnej elegancji.

Ludzie ciekawi są zmian; monotonia i powtarzalność jest wrogiem sukcesu. Hasła „tak zawsze było” i „wszyscy to lubią” prowadzą na manowce.

Tu koniec dygresji, a prof. Jackowi Lohmanowi dziękuje za inspirację.

U „Topolskiego” rozumiano, że centrum kulturalne już u wejścia musi jakoś intrygować, inspirować; trzeba czymś widza, turystę zainteresować, kupić… Coś musi być, co wciąga, daje sygnał mówiący, że warto tu być, że coś ciekawego się zdarzy…

Z sympatią więc śledziłem zmiany, jakie zaczęły następować na Southbank. Przełomem był rok 2002, kiedy oddano do użytku Golden Jubilee Bridges, czyli dwa piesze mosty po obu stronach wiaduktu. Miasto zdecydowało o dalszych inwestycjach w tej okolicy. Lottery Fund, Southbank Centre, The London Development Agency oraz dwa lata prac i trzy miliony funtów przeniosły „Topolskiego” w XXI wiek. Miejsce ożyło na nowo w marcu 2009 roku. Ponownie udało się wprowadzić do podmostowej arkady  dobrą energię.

Kierowanie „Topolski Century” powierzono Annie Blasiak, która postawiła na warsztaty artystyczne i projekty edukacyjne: – Na co dzień przy projekcie pracuje 12 wolontariuszy w tym trzech polskich, którzy zajmują się obsługą osób odwiedzających to miejsce. Już wkrótce pierwsi z nich zaczną oprowadzać gości po wystawie. Niektórzy z nich stopniowo będą się angażowali w działalność edukacyjną – mówiła Anna Blasiak „Tygodniowi” w pierwszych dniach działalności.

Warunkiem sukcesu była pomysłowość i aktywność. Nie praca od dziewiątej do piątej. Nie wolontariat od czasu do czasu. Tu trzeba było mieć świadomość, że Londyn żyje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Temu trzeba było wychodzić na przeciw. Kto tego nie rozumiał – schodził na dalszy plan.

I dlatego z czasem ponownie zmieniono formułę tego miejsca. Southbank, prawobrzeże Tamizy, jego mieszkańcy i turyści mieli inne oczekiwania.

Dzisiejszy „Bar Topolski” (jako „Gallery- Café-Bar-Venue”) wychodzi im naprzeciw. Obecne wcielenie tego miejsca opiera się na komercji, ale wciąż hołduje dziełu Topolskiego. Przekonują o tym dominujące w przestrzeni obu sal lokalu prace artysty. Dobra marka i znak rozpoznawczy. Topolski właśnie.

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_