09 listopada 2022, 13:44 | Autor: admin
Tułaczy los. Babciu, spisz swoje wspomnienia.

 

Małgorzata Mroczkowska

 

Do pani Ireny zadzwoniłam ramach projektu digitalizacji, który od kilku lat prowadzimy w naszej gazecie. Historia, którą opowiedziała mi w pewne słoneczne, wrześniowe popołudnie ujęła mnie na tyle, że postanowiłam ją spisać, by podzielić się nią z naszymi Czytelnikami. Każda historia jest godna uwagi i wysłuchania. Nie wolno nam zapominać o tym, jak wyboistą drogę przeszli Polacy, którzy znaleźli się w Wielkiej Brytanii po drugiej wojnie światowej.

W redakcyjnym archiwum znaleźliśmy wydanie gazety “Polska Walcząca. Żołnierz Polski na Obczyźnie” z lutego 1944, w którym Adam Skąpski pisze o tułaczym losie polskich dzieci.

 

Nie uważam, żeby moja historia była jakaś wyjątkowa. W moim życiu nie wydarzyło się właściwie nic nadzwyczajnego, bo przecież wszyscy przeszli podobną, o ile nie taką samą drogę. W tamtym czasie to było zupełnie normalne, że trzeba było przejść przez piekło, by dotrzeć do brytyjskiego raju. Nikogo ani nie dziwiły, ani nie wzruszały te nasze tułacze opowieści.

Ale skoro pani pyta, to mogę opowiedzieć. Może to dobry pomysł, bo wnuki zawsze są ciekawe, a ja nie mam już siły w kółko tego samego opowiadać, w dodatku tłumaczyć na angielski. Nie, nie mówią po polsku. Wnuki już nie, ale dzieci jeszcze rozumieją, kiedy mówię do nich po polsku. Pani ma dzieci tu? To pani wie, jak trudno zachować mowę ojczystą w rodzinie, kiedy dzieci chodzą do angielskich szkół.

Teraz, kiedy patrzę wstecz na moje życie uważam, że moje dzieciństwo było szczęśliwe. Pani nie wierzy? Przecież ostatecznie przetrwałam, przeszłam to wszystko. Dzieci tak szybko przyzwyczajają się do nowych warunków, przyjmują zmiany jako rzecz naturalną. Nie mieliśmy zresztą innego wyjścia.

Pamiętam drogę przez Syberię, śni mi się to do dziś po nocach. Razem z mamą i siostrami przeszliśmy przez pół świata, najpierw przez Syberię, potem przez Indie i Afrykę. Kiedy przekraczaliśmy Morze Kaspijskie i znaleźliśmy się w ówczesnej Persji to co zapamiętałam, to ogromne namioty rozbite na piasku. Nocą chroniły przed zimnem, a w ciągu dnia przed palącym słońcem. To właśnie w tych namiotach znajdował się nasz sierociniec. Mama umieściła nas w nim po to, żebyśmy miały ciepły posiłek i ochronę, gdyby jej coś się stało. Sama zresztą pracowała w tym sierocińcu jako kucharka. Nasze koce leżały wprost na piasku, do morza chodziło się kąpać grupami. W jednym z namiotów odbywały się msze polowe odprawiane przez polskiego księdza. Jako dzieci uczęszczaliśmy na nie i pamiętam, że dorośli słuchając naszego księdza płakali ze wzruszenia. Dzieci nie rozumiały tych łez, bo przecież było o wiele lepiej niż wcześniej i nie było powodu do płaczu.

Część z nas nie przeżyła tej drogi. Na Syberii pozostał mój braciszek i siostra. Byli za mali, by pokonać tak daleką i męczącą tułaczkę. Nawet nie wiemy na co zachorowali, nie wiemy też, gdzie są pochowani. Ale mamy ich w naszych sercach i pamiętamy.

 

W Ugandzie mieszkaliśmy przez kilka lat. Powiem pani, że to przez co musiały przejść nasze matki i opiekunki, by utrzymać dzieci przy życiu to był wielki heroizm. Nie wiem, jak one to robiły i skąd brały siłę. I proszę nie zapominać, że każda polska osada na tej drodze, czy to w Indiach, czy w Afryce usłana jest też polskimi cmentarzami i grobami.

Do Wielkiej Brytanii dotarliśmy w 1948. Byliśmy półsierotami, ale byliśmy szczęśliwi, bo mieliśmy naszą mamę. Tato nie przeżył wojny, zginął walcząc we Włoszech. Mama musiała wystarczyć nam za obydwoje rodziców. Po przyjeździe z Afryki Anglia wydawała nam się rajem, bo tu była elektryczność. Pamiętam, jak płynęliśmy do Southampton, a potem pociągiem jechaliśmy przez brytyjskie wioski. Zieleń łąk i krowy pasące się na pastwiskach urzekły mnie. Miałam piętnaście lat, nie byłam już dzieckiem i chłonęłam te widoki, jakbym czytała najpiękniejszą książkę. Wszystko było takie nowe i takie pełne nadziei. Nikt już na nic nie narzekał, każdy był ciekawy nowego życia w tym nowym miejscu.

Zawsze trzymaliśmy się blisko Polaków. Łączyły nas nie tylko wspólne losy tułacze, ale i język i podobne zwyczaje, które w tamtych czasach każdy Polak bardzo celebrował, a wręcz wielbił. Polaków łączył jednak nie tylko smutek przeszłości, ale też wspólne szczęście i radość z tego, że cudem jakimś udało nam się wydostać z „radzieckiego raju”. Proszę mi uwierzyć, że już tylko sam ten fakt był powodem do radości. Zrozumie to tylko ten, kto tego „raju” posmakował. Tego się nie zapomina nigdy.

Rosjanie okradli nas z naszych ziem na kresach. Nie było do czego wracać. Już raz mieszkaliśmy u komunistów i nikt normalny nie chciał drugi raz tam jechać. Oznaczało to tylko jedno, że już nigdy do Polski nie wrócimy. Trzeba było wszystko zaczynać od nowa. Polacy zakładali swoje parafie, budowali kościoły. Wszędzie, gdzie byliśmy powstawały też polskie szkoły. Oswajaliśmy tą naszą Anglię i robiło się tu bardziej swojsko.

Dziś mam dziewięćdziesiąt dwa lata i dopiero teraz mogę to wszystko ocenić. Uważam, że Polaków spotkała ogromna krzywda, los bardzo skrzywdził nasz naród. Poniewierka i upodlenie, w które trudno dzisiaj uwierzyć. Ale tak właśnie było. Nie z własnej winy staliśmy się obcokrajowcami. Jestem wdzięczna, że Anglicy przyjęli nas i stworzyli na tyle dobre warunki, że można było wszystko po prostu zacząć od nowa. Sięgając pamięcią wstecz uważam, że mimo wszystko miałam dobre życie.

Dziś jestem otoczona dziećmi i wnukami. Co roku jeździliśmy do Polski, dużo podróżowaliśmy.

Nadal jestem samodzielna, co daje mi ogromną satysfakcję. Dziękuje Bogu za zdrowie każdego dnia. Kilka lat temu umarł mój mąż, ale nie załamałam się. Wychodzę do ludzi, w naszym kościele mamy Dzień Seniora i dzięki temu spotykamy się dwa razy w tygodniu, rozmawiamy i wspólnie pijemy herbatę. Tak wiele nas łączy, nikomu nic nie trzeba tłumaczyć, bo każdy z nas przeszedł tę samą drogę. Najważniejsze, że trzymamy się razem i nie załamujemy się. Wie pani, trzeba cieszyć się każdym dniem.

Nowi Polacy, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii to już inny świat. Oni tu tylko pracują i w każdej chwili mogą pojechać do Polski. Nam odebrano polskie obywatelstwo i nigdy nie miałam polskiego paszportu. Świat jest teraz taki otwarty, nikogo nie dziwi obca mowa na ulicy. Kiedy my przyjechaliśmy tu po wojnie, to Anglicy oglądali się za nami na ulicy, kiedy mówiliśmy po polsku. Teraz jest inaczej.

Wnuk prosił mnie już kiedyś: „Babcia, spisz swoje życie, bo było takie ciekawe!”. Może ma rację, może powinnam zachować to dla kolejnych pokoleń, żeby miały świadomość, jak ciężki los spotkał ich babcię i jak trudno było wrócić do żywych.

Dziękuję, że pani do mnie zadzwoniła. Muszę pomyśleć o spisaniu wspomnień. Nie ma na co czekać.

 

Imię bohaterki na jej życzenie zostało zmienione.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_