Andrzej Krzysztof Kunert, historyk i sekretarz Rady Pamięci Ochrony Walk i Męczeństwa, na zaproszenie dyrektor Biblioteki Polskiej dr Dobrosławy Platt, przedstawił w poskowej Jazz Cafe kilka faktów z dziejów 2. Korpusu, o którym nieliczni wiedzą, że był najbardziej niezwykłą armią II wojny światowej. Reżim PRL-u skutecznie uniemożliwił przebicie się tej wiedzy do zbiorowej świadomości całego pokolenia, a więc i jego następców. Dlatego na spotkaniu z Kunertem niemal całkowicie zabrakło ludzi młodych, za to nie zabrakło zawsze obecnych: grupy około dwudziestu osób ze starszego pokolenia, kilku reprezentantów emigracji stanu wojennego, plus nawet jednej czy dwóch twarzy ludzi tu urodzonych i zupełnie nie rozumiejących zagwozdek dyskusji toczonej w ramach drugiej fazy spotkania, czyli „pytań do gościa”. Rozpoczęła ją kwestia słabych podręczników i zanikających w polskich szkołach lekcji historii, o wychowaniu nie wspominając. Od dawna hołduje polska szkoła zasadzie, że za wychowanie dzieci odpowiedzialni są rodzice, bo co może zrobić nauczyciel?
Polacy osiadli tutaj po wojnie włożyli wiele wysiłku by w swoich dzieciach zbudować sentyment do Polski takiej, jaką znali oni sami, a więc przedwojennej. A jednak tylko garstka urodzonych tu polskich Brytyjczyków, czuje do kraju rodziców pociąg na tyle żywotny, by interesować się jego sprawami, choć w tak skurczonym wymiarze, jaki obecny jest w naszych ośrodkach społeczno-kulturalnych. Pozostali czasem coś kojarzą, ale są od A do Z – tutejsi. Dzisiaj wielu w Anglii to ludzie skądś, trudno o kompleksy. Niektórzy, również obecni w Jazz Cafe tego wieczoru, dobrze zdążyli poznać kraj powojenny, opanowany przez stalinizm. Uciekli później, a wniknąwszy z czasem w środowisko uchodźcze, uwierzyli że również dzielą z nim tę samą historię. Dzisiaj coraz trudniej już odróżnić kombatanta, od cywila. Okazuje się często, że walka dotyczyła wszystkich, tylko nielicznie wiedzą, kto jest kim, naprawdę. A Polski takiej, jaką jest ona obecnie, nie znają i jej nie rozumieją.
Gdy spojrzeć z boku, zabawnym jest, że historyk krajowy przedstawia dzieciom, a nawet członkom „Armii Andersa” – jej koloryt. Bo na tym polegało spotkanie z Kunertem dotyczące najbardziej niezwykłej armii II wojny światowej. Swą wypowiedź, niemal identycznej treści przedstawił już 2 listopada, podczas uroczystości 70. rocznicy utworzenia Polskich Sił Zbrojnych w Sowietach. Przypomniał wówczas genezę i tło powstawania tej armii, uwypuklając momenty romantyczne i wielkie, a więc te, które tworzą mit i legendę powtarzaną potem przez pokolenia.
– 11 sierpnia 1946 roku na pl. katedralnym w Mediolanie odbyła się niezwykła defilada żołnierzy gen. Andersa. W tym samym miejscu, 150 lat wcześniej, w styczniu 1797 roku, odbyła się pierwsza defilada żołnierzy Legionów Polskich gen. Henryka Dąbrowskiego. „Armia Andersa” chciała z ziemi włoskiej zanieść wolność do Polski, lecz nie dane było jej to uczynić – opowiadał historyk. W tym roku, na mediolańskim pl. katedralnym zostanie odsłonięta tablica pamiątkowa upamiętniająca te dwie defilady, jak zapowiadał 2 listopada Kunert. Rada Pamięci wraz z Urzędem ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych zorganizuje również obchody 70. rocznicy ewakuacji z Sowietów „Armii Andersa”. A była to formacja, jak podkreślał, złożona wyłącznie z więźniów i zesłańców. Spośród formacji alianckich – z pewnością najbardziej ideowa.
Szli do tej armii prawie dwa lata, od września 1939 r., do sierpnia 1941 r., a ostatni byli przyjmowani tuż przed ewakuacją, wiosną 1942 r. Jeśli nie liczyć strzelców karpackich, którzy jako samodzielna grupa bili się już w Tobruku i pod Gazalą, bitwa o Monte Casino była ich pierwszą. Kiedy ruszali do szturmu, wiedzieli dobrze, że nawet jeżeli uda im się zanieść wolność do Polski, to na ojcowiznę i tak już nie wrócą. Spowodowała ów stan rzeczy decyzja o oddaniu Stalinowi Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej. – Nazwa kompletnie nieadekwatna, mówimy dokładnie o połowie jej terytorium, a 75 procent żołnierzy Armii Andersa było obywatelami RP urodzonymi właśnie tam. Do tej swojej pierwszej bitwy szli z taką świadomością. Można sobie łatwo wyobrazić, że armia innej narodowości mogłaby mieć problem z utrzymaniem dyscypliny. Tutaj nie miało to miejsca – mówił Kunert, z podkreśleniem podobieństw tej formacji do Armii Krajowej. Bo i jej żołnierze długo czekali na swoją wielką bitwę. – Kilka tysięcy brało udział w zbrojnych akcjach dywersyjnych, wchodzili częściowo do walki w ramach akcji Burza we Lwowie, w Wilnie, czy na Wołyniu, ale pierwszą jawną i otwartą bitwą, w której oddziały AK wzięły udział w dużej masie, było Powstanie Warszawskie, zaledwie 2,5 miesiąca po Monte Casino – porównywał historyk. Kolejnym charakterystycznym rysem obu tych formacji był, nadzwyczajny zupełnie, związek z wiarą katolicką. Historyk opowiadał o jej silnym, stałym i trwałym wpływie na żołnierzy poprzez przywołanie postaci wojskowych kapelanów i związanych z nimi wydarzeń. Takich jak wniosek biskupa polowego Józefa Gawliny, na który gen Sosnkowski przywrócił na wojskowych sztandarach motto „Bóg – Honor – Ojczyzna”. „Przywrócił w tej Trójcy Boga” określił Kunert. Jak ks. Włodzimierz Cieński, czołowy duszpasterz „Armii Andersa”, aresztowany przez NKWD, był więźniem i zesłańcem, jak inni. 7 września 1941 r., kilka dni po zwolnieniu, odprawił w Moskwie mszę św. Na małej Łubiance, ale w miejscu, które było znakomicie widoczne z okien dużej Łubianki, oblepionych zszokowanymi twarzami enkawudzistów. Modliła się przy polowym ołtarzu gromadka pierwszych oficerów Armii gen. Andersa. Tylko on jeden był w mundurze, niepolskim, ale improwizowanym jako polski. Istnieje rysunek przedstawiający scenę tej mszy. Jego autorem jest Feliks Topolski, utrwalił w swoim szkicowniku wiele scen z życia tworzącej się właśnie „Armii Andersa”. Album, w jęz. angielskim, ukazał się w Londynie w 1942 r., do tej pory nie jest dostępny w wydaniu polskim. 25 sierpnia 1941 r., w Griazowcu, na kolejnym polowym ołtarzu stanęła najpiękniejsza polska płaskorzeźba czasu II wojny, Matka Boża Kozielska podporucznika Zielińskiego. Potem modlono się do niej w nocy, kiedy ruszał pierwszy polski szturm na Monte Casino, a Podniesienie wypadło w chwili, gdy rozpoczęła się nawała artyleryjska.
Tę i kilka innych opowieści wysłuchaliśmy w Jazz Cafe, w poniedziałek 23 stycznia. Jak to zawsze bywa podczas spotkań z gośćmi krajowymi, pytania z sali nie odnoszą się bezpośrednio do treści wykładu czy dyskusji, lecz mają rozjaśnić bolesne kwestie, o które nie ma kogo posądzić tutaj, na miejscu. Goście z Polski, chcąc nie chcąc, sadzani są na ławie oskarżonych, gdzie tłumaczyć się muszą z decyzji do nich nie należących i procesów, których nie można wytłumaczyć kilkoma zdaniami odpowiedzi. Tak też było podczas spotkania z Kunertem, gdy przyszło mu wyjaśniać, że nie można twierdzić, iż współczesne podręczniki do polskiej historii – nie kłamią, co najwyżej pewne fakty ulegną pominięciu. Z różnych przecież względów…