01 października 2011, 14:34 | Autor: Justyna Daniluk
O Goetlu źle albo wcale

„Zgromadziliśmy się tu, by oddać hołd ostatniej ofierze Katynia” powiedział Sergiusz Piasecki nad grobem Ferdynanda Goetla. Pisarz zmarł w Londynie w 1960 r. w biedzie i zapomnieniu. I choć był popularny i czytywany przed wojną, a nawet tłumaczony na wiele języków, to jego wybory życiowe i konsekwencja z jaką się ich trzymał, sprawiły, że został skazany na niepamięć.

Ferdynand Goetel urodził się w 1980 r. w Suchej Beskidzkiej, jako drugi syn Walentego Goetla, konduktora kolejowego (pierwszym był Walery, późniejszy słynny polski geolog). Jako chłopiec, po przedwczesnej śmierci ojca, sprawiał owdowiałej matce wiele kłopotów– palił cygara, grał w karty i kości, a co gorsza rozprowadzał akty kobiece. Z powodu niesfornego zachowania wydalono go z kilku renomowanych szkół. Uspokoił się dopiero w krakowskiej Szkole Realnej, którą… skończył jako prymus.

Rodzice Goetla byli pochodzenia niemieckiego, obydwoje. Fakt ten miał w przyszłości bardzo obciążyć pisarza. Pisał o nich w swojej powieści pt. „Patrząc wstecz”, wydanej w Polsce długo po jego śmierci. Walenty Goetel wywodził się z osadników niemieckich wydobywających sól w Wieliczce i Bochni, słabo mówił po niemiecku i był „nieprzejednanym patriotą polskim”. Matka pisarza, Julia, z domu Kuehler, wspominała swojego ojca, który jako komendant więzienia w Krakowie, został dyscyplinarnie zwolniony w 1863 r. za pomoc powstańcom w ucieczce z więzienia. Sam Goetel pisał o sobie: „Krwi niemieckiej mam w żyłach 50 procent, a nie było chwili w życiu, abym przypisywał temu jakiekolwiek znaczenie. Poczucie moje narodowe urabiało środowisko polskie (…).

W okresie powojennym, kiedy trwał m.in. przeciw Goetlowi proces za kolaborację z Niemcami, osoba pisarza był wielokrotnie opisywana przez jego przyjaciół, znajomych, czy współpracowników. Te opisy różniły się znacznie. Niektóre z nich były bezrefleksyjnym listem miłosnym dla reżimu komunistycznego. Jednak za sprawą paru świadectw, m.in. Miłosza czy Kisielewskiego, wyłania się z nich obraz człowieka, któremu należy się i szacunek, i pamięć.

Pod znakiem faszyzmu

Jak większość międzywojennych twórców, Goetel był zafascynowany Tatrami. Wspinaczka była dla niego wyrazem twórczości artystycznej. To tam zaraził się „bakcylem Piłsudskiego”, zapoznał Kasprowicza, Orkana, Malczewskiego, Tetmajera, próbował malować. Pomimo zainteresowań artystycznych postanowił, od 1908 r., studiować architekturę na Wydziale Budowlanym Politechniki Wiedeńskiej. Po skończeniu studiów jednak rozpoczął działalność pisarską. Od 1912 r. mieszkał w Warszawie i współdziałał w redakcji „Skauta”.

Po wybuchu I wojny światowej, jako poddany Habsburgów, został internowany i zesłany do Takszkentu. Tam wykorzystano jego dyplom architekta i jako jeńca cywilnego zatrudniono „w Zarządzie kolonizacyjnym turkmeńskiego kraju przy budowach dróg i mostów w obwodzie taszkenckim”, jak sam to później opisywał.

W Taszkiencie pisarz ożenił się z Jadwigą Madalińską, „córką lekarza wojskowego, później zabitego przez bolszewików”. Goetel na wygnaniu brał czynny udział w życiu społecznym taszkienckiej Polonii. Po wybuchu rewolucji uciekł z Rosji przez Persję, Indie do Wielkiej Brytanii, skąd spokojnie mógł wrócić (w 1921 r.) do wolnego już kraju. Goetlowie uciekali wraz z dwuletnią córką, Julią. Po powrocie do kraju, w 1922 r. urodziła się im kolejna, Maria. Ale już od 1939 r. para żyła w separacji. I choć podczas okupacji wspólnie prowadzili jadłodajnię dla literatów, to Goetel stworzył już wtedy nową rodzinę z Haliną Winowską. Miał z nią dwoje dzieci – Elżbietę i Romana, którzy znali ojca jedynie ze zdjęć i listów. Został „wyklęty”, gdy byli jeszcze zupełnie mali. Po 1989 roku to Elżbieta właśnie walczyła o rehabilitację ojca.

Po powrocie do kraju Ferdynand Goetel rzucił się w wir życia literackiego. I odniósł niebywały sukces. W 1925 r. przeprowadził się do Warszawy, gdzie spędził kolejne 20 lat. Redagował pisma „Naokoło Świata”, „Przegląd Sportowy”, „Kurier poranny”, został prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich, członkiem Polskiej Akademii Literatury, pisał scenariusze filmowe. Jego relacje z podróży, które odbył przecież niejako wbrew sobie, były rozchwytywane. Oszałamiający sukces zrobiła też jego powieść „Wschód płonie”, w której zawarł opis rewolucji bolszewickiej. Jest to jedna z najważniejszych powieści Goetla, jeśli chodzi o kształtowanie się jego poglądów politycznych.

 W trakcie pobytu w Rosji, oglądając rewolucję, Goetel uświadomił sobie jak wielkim zagrożeniem dla Europy, a przede wszystkim dla Polski, jest komunizm. Od tej pory szukał jakiejś alternatywnej drogi dla uratowania Polski przez zalewem ze Wschodu. Niestety nie wybrał dużo lepiej.

W latach 30. pisarz nie ukrywał swoich sympatii do Obozu Zjednoczenia Narodowego (OZON, mówi się, że był pomysłodawcą nazwy organizacji). Ogłosił też w piśmie „Pion” szereg artykułów o faszyzmie, które później zostały przedrukowane w zbiorze „Pod znakiem faszyzmu”. Od tej chwili pisarz jest kojarzony jako twórca „faszyzujący”, choć faszyzm Goetla jest raczej ucieczką od złudy komunizmu, a nie poparciem dla hitlerowców.

Już w 1939 r., czyli rok po napisaniu tekstu, pisarz przyznaje się do pomyłki. Niestety, za późno. Imię Goetla zostaje od tej pory „zakażone” faszyzmem.

W swojej, dziś można powiedzieć, naiwności, Goetel czuł się w obowiązku ostrzec Polaków przed nadchodzącym zagrożeniem, próbował dać im jakąś alternatywę, na przykładnie Włoch Mussoliniego. Ze smutkiem zauważał, że faszyzm nie jest popularny i komunizm wygrywa. Nacjonalizm w wersji ultrakatolickiej Goetla absolutnie nie uspokajał, a miejsca na inną frakcję w Polsce nie było.

 

Goetel nie chce milczeć

Po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu Goetel był bliskim współpracownikiem prezydenta Starzyńskiego. Pisał jego słynne przemowy. Pełnił też funkcję przewodniczącego Sekcji Propagandy Obywatelskiego Komitetu Obrony Warszawy.

Po kapitulacji stolicy, pośród literatów polskich wywiązała się dyskusja na temat tego czy rejestrować się jako twórcy w niemieckich urzędach, czy udawać „zwykłych śmiertelników”. Goetel był zdania, że należy się rejestrować – niektórzy z twórców byli zbyt znani, żeby wyprzeć się swojej pracy pisarskiej, a poza tym musieli i tak się zarejestrować jako obywatele polscy, więc czemu nie jako pisarze.

Przeciwnicy Goetla twierdzili, że rejestracja to pierwszy stopnień kolaboracji: co jeśli Niemcy zażądają współpracy w ramach propagandy? Mimo rozterek wielu pisarzy zarejestrowało się w niemieckich urzędach, m.in. Goetel, Nałkowska, Zagórski, Irzykowski, Skiwski, Breza, Staff, Makuszyński. W czasie okupacji jednak Goetel nie prowadził działalności literackiej, jako członek PEN Klubu prowadził jadłodajnię dla pisarzy, Kuchnię Literacką na ulicy Foksal, niektórych ratując od śmierci głodowej. Kuchnia był jednym z głównych punktów działaczy podziemia. Doskonała znajomość niemieckiego pisarza sprawiła, że mógł interweniować w sprawach członków rodziny pisarzy, lub ich samych u władz niemieckich. Co jednym ratowało życia, a u innych wzbudzało podejrzenia. Wiadomo, że podczas okupacji Goetel nie współpracował z gadzinówkami (odwrotnie niż Mackiewicz) i ostro wypowiadał się na temat druku książek w niemieckich drukarniach. Miał bardzo jasne i klarowne miejsce przynależności. Był Polakiem, próbował przeżyć okupację i uratować najwięcej osób ile zdołał.

W 9 kwietnia1940 roku otrzymał od Niemców propozycję wyjazdu do Katynia, jako członek grupy badającej zbrodnie sowieckie. Niemcy prosili o wyjazd kilka innych osób jednak większość z nich – wyczuwając kłopoty z tematem katyńskim, odmawiała wyjazdu. „Patrzyłem na to widowisko z gniewem i zawstydzeniem w sercu” – pisał później. – „Rządził tu lęk przed uwikłaniem się w sprawę, której groźną powagę odczuwali wszyscy, a każdy chciał jej zejść z drogi. (…) Przed wyjazdem nie miałem złudzeń, że po powrocie będę atakowany.”

Za zgodą dowódców podziemia zdecydował się tam pojechać. Jednak wg niektórych świadków powojennego procesu Goetel wyjechał do Katynia na własną rękę, bo „wyjazd do Katynia interesuje go jako literata”… Ostatecznie do Katynia pojechało kilkunastu Polaków w tym Goetel, Mackiewicz i Skiwski (bez zgody rządu polskiego). Goetel i Skiwski po wojnie byli oskarżeni o kolaborację, jako niewygodni świadkowie zagłady polskich jeńców.

Po powrocie Skiwski ogłaszał drukiem wywiady na temat Katynia, pisał artykuły. Goetel ograniczył się do raportów do władz. Starał się, żeby jego świadectwa nie zostały wykorzystane propagandzie niemieckiej. Miał świadomość zagrożenia w jakim się znalazł, ale znów czuł się w obowiązku postąpić „jak należy”. Wierzył honorowo, że prawda wyzwala i nie bronił się przed zarzutami, jakoby Niemcy przekupili go butelką wódki. Uznał je za tak kuriozalne, że aż śmieszne i nie warte uwagi. Goetel bardzo się w jego ocenie pomylił – bo komunizm nie znał progu śmieszności.

Już w 1945 r. zostały rozesłane listy gończe za kolaborantami: Goetlem i Skiwskim, z tym, że Skiwski na to miano uczciwie w czasie okupacji zapracował. Goetel ukrywał się, opuścił rodzinę. Przez 11 miesięcy przebywał w klasztorze, a później emigrował na fałszywych, holenderskich papierach do Wielkiej Brytanii. Podobno na granicy polskiej rozpoznał go strażnik: „Holender?” zapytał, puszczając do pisarza oko.

Sprawę przeciw Goetlowi i Skiwskiemu prowadził krakowski prokurator Roman Martini. Bardzo wnikliwie. Wszyscy literaci polscy zostali wezwani do złożenia zeznań. Te, czytane dziś, dają jasny obraz polityczny powojennych twórców. Po przesłuchaniu świadków i zebraniu dowodów prokurator prawdopodobnie odkrył katyńską prawdę. Został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach…

Tymczasem na Goetla wydano zaoczny wyrok – skazujący. Skazano go także na zapomnienie. O Goetlu źle, albo wcale, brzmiała zasada stosowana później do wielu innych twórców jak Miłosz, czy Hłasko. O tych młodszych, mimo starań komunistów, literatura nie zapomniała. O Goetlu zdaje się, że tak. Łatka faszysty, kolaboranta i kłamcy o nadmuchanym ego, szerzona w czasie powojennym przylgnęła do pisarza bardzo mocno. Gdy w 1989 r. Goetla rehabilitowano, Kazimierz Koźniewski w „Polityce” opublikował paszkwil na jego temat („Sprawa Ferdynanda Goetla. Wydawać, ale nie rehabilitować”), w którym apelował aby „bardzo wyraźnie ocenić szkodliwość publicystyki i działalności Ferdynanda Goetla, (…) a jakiekolwiek zabiegi ‘rehabilitacyjne’ nie powinny zaciemniać i łagodzić jego negatywnej postawy politycznej.”

W nierównej walce z ukształtowaną opinią publiczną, rodzinie Ferdynanda Goetla pomagali ci, którzy nie ugięli się w czasie procesu pisarza w 1945 r. Stefan Kisielewski, jeden z najczynniejszych działaczy na rzecz rehabilitacji pisarza napisał: „Czyżby Ferdynand Goetel, pierwszy świadek grobów katyńskich, nieodwołalnie wyciągnął zły bilet w wielkiej loterii historii?”. Zdaje się tak.

Na podst. „Literaci a sprawa katyńska – 1945”, S.M. Jankowski, R. Kotarba; „Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX w.”, Maciej Urbanowski; „Człowiek z głębszego podziemia”, Maciej Urbanowski. Inspiracje: „Pisarze wygnani” Biblioteka Polska w Londynie.

 

Fot. 2 Ferdynand Goetel na fotografii z okupacyjnej kenkarty

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_