Na końcu chyba zagrali „Tylko we Lwowie”. Musiało tak być, bo ostatni, którzy wychodzili z koncertu jeszcze nucili sobie pod nosem słowa tej najsłynniejszej bodaj z przedwojennych piosenek.
– Muszę was wszystkich ostrzec – powiedział do zebranych w New London Synagogue Alfred Schreyer – że ten koncert będzie retro, bo ja sam jestem retro – uśmiechnął się. A z nim wszyscy obecni. Mówił tą przepiękną polszczyzną, którą spotyka się chyba już tylko poza Polską, a która przypomina Lwów właśnie. Ale Alfred Schreyer nie przyjechał na swój recital z Lwowa, a z Drohobycza. Z miasta Brunona Schulza, na którego zajęcia z prac ręcznych uczęszczał przez cztery lata tuż przed wybuchem wojny.
Historię Alfreda Schreyera z Drohobycza, ucznia Brunona Schulza w dokumencie filmowym uwieczniła, we współpracy z Marcinem Giżyckim, Małgorzata Sady. Film, wyprodukowany w tym roku przez Kronikę Film Studio został wyświetlony przed koncertem Alfred Schreyer Trio w New London Synagogue w ubiegłym tygodniu. Później i koncert, i projekcje filmu powtórzono raz jeszcze w polskiej ambasadzie.
Jak zaznaczyła obecna tego wieczora Małgorzata Sady film powstał niejako z przypadku. Reżyserka, wraz ze słynnymi brytyjskimi twórcami filmowymi, braćmi Quay (obecnymi na koncercie Alfreda w synagodze), odwiedziła Drohobycz, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Brunonie Schulzu, odwiedzić jego miasto. Tam spotkała Alfreda Schreyera, którego losy i charyzmatyczna postać wydały się jej tak interesujące, że postanowiła nakręcić o nim film. Jeszcze podczas tych pierwszych odwiedzin w Drohobyczu powstał krótki dokument, na podstawie którego powstał film „Alfred Shreyer z Drohobycza”. Dokument filmowy Małgorzaty Sady, oprócz przepięknych zdjęć, zawiera ścieżkę dźwiękową złożoną z utworów wykonywanych przez Schreyera i jego zespół. Bohater filmu opowiada o Drohobyczu, Schulzu, wojnie i rodzinie, którą podczas tej wojny stracił. Historie czasami bolesne, ale i też takie wywołujące uśmiech, choćby przez łzy. Film zawiera sporo materiałów archiwalnych, fotografii i niewyreżyserowanych dialogów – swoistych perełek, które stanowią o wartości tego dokumentu. Alfred Schreyer, opowiadając swoją historię, nie żali się – przedstawia fakty, czasem nawet ze swadą je komentuje. „Tyle lat na scenie – mówi – a głos wciąż ten sam. Co ja na to poradzę, że wciąż się mnie trzyma?”
Wieczór, organizowany przez Spiro Ark i Instytut Kultury Polskiej w Londynie prowadziła Nitza Spiro która – już po koncercie – mówiła, że gdy po raz pierwszy zobaczyła Alfreda nie była pewna, czy leciwy śpiewak podoła trudom występu. Schreyer urodził się w 1922 roku, więc jej obawy nie były bezpodstawne, szczególnie po męczącej podróży śpiewaka z Drohobycza do Londynu. Jednak ku jej zaskoczeniu, a może i kilku innych osób przybyłych na ten koncert, stwierdzenie Schreyera nie jest jedynie czczą przechwałką – głos naprawdę się go trzyma! I ta charyzma. Nią mógłby obdzielić kilku współczesnych piosenkarzy. „Muzyka i koncerty dodają mu sił” – stwierdziła po recitalu Małgorzata Sady. I nie da się ukryć, że Alfred Schreyer to człowiek Sceny, przez duże „S”.
Występ Alfred Schreyer Trio zrobił prawdziwą furorę. Zrobiono mnóstwo zdjęć. Byli i tacy, którzy koncert nagrywali na telefony i kamery. W jednym z pierwszych rzędów siedział pan Ronald Stein, który w trakcie recitalu szkicował muzyków. Powstało kilka rysunków, na których Trio zgodnie złożyło swoje autografy. Można było odczuć, że wieczór był jednym z tych wyjątkowych.
Alfred Schreyer Trio w składzie: Lowa Łobanow (klawisze) i Tadeusz Serwatka (akordeon) i Alfred Schreyer (wokal i skrzypce), wykonało polskie przedwojenne szlagiery, popularne melodie żydowskie, piosenki w jidysz, po rosyjsku i po ukraińsku. Jak pięknie zaznaczyła przed koncertem prowadząca wieczór Nitza Spiro, muzyka łączy różne kultury. I można powiedzieć, że Alfred Schreyer jest tego najlepszym przykładem.
Choć to Alfred jest niezaprzeczalnym liderem grupy, to widać, że drohobyccy artyści są ze sobą bardzo zgrani i wspólne muzykowanie daje im dużo satysfakcji. Co doskonale wyczuli zgromadzeni słuchacze. Trio, ze szczególnym wkładem Alfreda, stworzyło tego wieczora niezapomnianą atmosferę. Dłonie same składały się do klaskania przy „Szalom Alejchem”, a nogi skakały przy „Gdy Dorota gra fokstrota”. Atmosfera z sekundy na sekundę zmieniała się przy kolejnych pieśniach, z beztroskiej, na smutną, z smutnej na liryczną, jak np. przy „Miasteczku Bełz”. Słuchacze byli bezsilni – Schreyer dyrygował ich nastrojem. A kiedy wychodzili, każdy pod nosem nucił coś innego…
„Wspaniały koncert”, „gratulacje” dało się słyszeć. Obecny na recitalu Jurek Jarosz był pod tak wielkim wrażeniem, że zastanawiał się jakby tu dr
ohobyckich muzyków sprowadzić na kolejne koncerty w nowym roku. Jeszcze zanim, z trudem uzyskane wizy, stracą ważność. Oby się udało, takiego koncertu warto posłuchać nie raz, ale i kilka razy.