Jednodniówka Lotnictwa Polskiego w Anglii; gapa i log book Mieczysława Stachiewicza pilota 301 Dywizjonu Bombowego Ziemi Pomorskiej, który z nadania Polskiego Rządu otrzymał 11 listopada 1966 r. Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari; żartobliwe rysunki sierżanta Olgierda Stryjeckiego ps. Gierek , przyjaciela Stachiewicza z eskadry podchorążych w Lyonie, który zginął w 1942 roku; własnoręcznie wykonana przez lotników karta z noworocznymi życzeniami od 305 Dywizjonu Bombowego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego dla pani marszałkowej… te i inne pamiątki, noszące ponętne dla miłośnika historii piętno autentyzmu, można zobaczyć na wystawie prezentowanej obecnie w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Londynie. Jest to ekspozycja niewielka, acz treściwa, o czym można się przekonać przy głębszym wejrzeniu w jej zawartość.
„(…) czujemy się dobrze, mimo że mijają miesiące po miesiącach – a pełnych działań wojennych jak nie ma, tak nie ma. Nauczyliśmy się jednak cierpliwości – czekamy więc w pełnym przekonaniu, że w głównej rozgrywce zdążymy wziąć udział wyposażeni jak należy.” Pisał w Jednodniówce B. Stachoń. Pierwotnie miała być wydana z okazji przyjazdu do polskiego centrum Dowódcy Sił Powietrznych, Generała Brygady dra Józefa Zająca, ale gotowa była dopiero na wizytę Wodza Naczelnego.
„Oto kilku młodych ludzi dobrej woli powzięło myśl zebrania w formie pisanej i kreślonej tego, o czym codziennie mówimy, co przeżywamy. Wkrótce zaczął napływać materiał w postaci artykułów, rysunków, wierszy. Znalazł się dobry organizator, zebrał to w całość i oto nasza ‘Jednodniówka’ gotowa. Jestem przekonany że dla każdego z nas będzie ona jedną z najcenniejszych pamiątek i odświeżeniem wspomnień, związanych z naszym pobytem i pracą na ziemi angielskiej.” Gdzie na początku, gospodarze przede wszystkim chcieli nauczyć polskich żołnierzy podstaw języka oraz „gruntowne wprowadzić oficerów i szeregowych w zasady i przepisy obowiązujące siły powietrzne Jego Królewskiej Mości”. Dlatego B. Stachoń pisał „Zdajemy sobie zresztą wszyscy sprawę, że czasu nie tracimy bezużytecznie, że korzystamy tu bardzo wiele, wystarczy jeśli wspomnę o głównych korzyściach jak: wyrobienie systematyczności w pracy, czego nam – szczerze przyznajmy – zawsze brakowało; przyzwyczajenie do punktualności; zwiększenie odpowiedzialności za swój zakres obowiązków i wiele innych zalet, które bezsprzecznie mamy możność obserwować u naszych gospodarzy. Bo przecież byłoby źle, gdybyśmy tych zalet albo nie chcieli widzieć, albo w sobie wyrobić, jeśli nam ich brak. No a język angielski: przecież to niezmierna okazja poznania mowy, która w świecie ma tak duże wzięcie, a która może się przydać każdemu z nas w życiu. (…)”
Uformowano cztery polskie dywizjony bombowe, w których służba, jak w swoich wspomnieniach pisze Mieczysław Stachiewicz, dawała „jedyną możliwość walki z Niemcami”, skoro było już przecież po Bitwie o Anglię: „Byliśmy wówczas jedyną ofensywą na Niemcy. Oczywiście polscy lotnicy w myśliwcach przetarli nam drogę; pokazali, co polscy piloci potrafią. Proszę pamiętać, że Polacy mieli największe lotnictwo ze wszystkich wojsk alianckich razem wziętych przed przybyciem Amerykanów. Kiedy mówię, że służyłem w lotnictwie, od razu padają słowa: ‘Ach tak, Dywizjon 303, bitwa o Anglię.’ Między innymi dlatego zdecydowałem się na druk moich wspomnień w ‘Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza’ w 2002 roku.”
Stachiewicz, który stoi na czele londyńskiego Instytutu Józefa Piłsudskiego, służył w 301 Dywizjonie, w jego najcięższym okresie, to jest od maja do listopada 1942 roku. W tym czasie, ponieśli śmierć lub dostali się do niewoli, lotnicy aż szesnastu załóg!
Wspomina Mieczysław Stachiewicz: „Przy wielkich stratach, a braku dostatecznych uzupełnień nowych załóg, o które było coraz trudniej, zaczynało brakować personelu. Dywizjon już nigdy nie powrócił do pełnego stanu, a w lutym czy marcu 1943 roku został rozwiązany. Taka sama sytuacja była po największych nalotach we wszystkich polskich dywizjonach. Część pozostałych załóg przeniesiono do 300. Dywizjonu, a część poszła do specjalnej jednostki, która woziła skoczków i zaopatrzenie do różnych krajów Europy, również do Polski. Straty całego Bomber Command wyniosły równowartość siedemdziesięciu pięciu dywizjonów. Odtworzony 301. Dywizjon Bombowy Ziemi Pomorskiej zyskał wielką sławę w lotach nad Warszawę w czasie Powstania Warszawskiego, za co dostał tytuł Obrońców Warszawy i jako jeden z dwóch dywizjonów polskich w Wielkiej Brytanii został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Niewiele dzisiaj pisze się o roli polskich dywizjonów bombowych w II wojnie światowej. Nawet tutejsi niewiele o tym wiedzą. Myśmy mieli więcej strat niż dywizjony myśliwskie.”
Wystawa prezentowana w siedzibie Instytutu – Muzeum niewiele mówi, o ile nie wejdzie się „w jej wnętrze”. Nie przekartkuje fragmentu czasopisma „Parada”, nie wydobędzie się z gabloty log booka, by zobaczyć jakiego naprawdę była koloru jego okładka. Z przodu zatarta i poszarzała, za to z tyłu wciąż jeszcze zachowała się jej niebieska barwa. W „Paradzie”, dwutygodniku ilustrowanym Armii Polskiej na Wschodzie, w egzemplarzu z niedzieli 28 lipca 1945 roku, Władysław Lena-Kisielewski opisał pomoc niesioną Polakom w Niemczech przez Dywizjon Bombowy Ziemi Mazowieckiej: „Lotnicy Dywizjonu pracują bezimiennie i tylko na wszystkich zasobnikach i skrzynkach, jakich dostarczają na teren kontynentu, malują krótki napis: ‘Przewiezione przez polskie lotnictwo’. Nie wątpię, że to wystarczy. Znam polskie obozy w Rzeszy i wiem, co oswobodzeni z rąk niemieckich Polacy mówią o polskim lotnictwie, które pierwsze i to prawie od chwili uwolnienia, tam na kontynencie, niosło im bezcenną opiekę i pomoc! I wiem, jak dużo wiedzą o polskich lotnikach i o ich nieprzerwanych sześcioletnich bojach, staczanych – za wolność.”
Są to wszystko ułamki, będące drobnym wspomnieniem wielkiej historii. Rozbudzają wyobraźnię i ciekawość, kusząc ochotą wejścia w głąb zdarzeń, które stanowią nasze dziedzictwo. Trzeba robić wszystko, by nie było ono tylko przedmiotem zainteresowań nielicznych. A tak obecna działalność Instytutu wygląda. Młodzi, jak to się zwykło mówić, historią się nie interesują. Tak stwierdzić najłatwiej, uchylając się od odpowiedzialności przed podjęciem inicjatywy. Sama obecność dzisiaj już nie wystarcza. Trzeba wyjść do ludzi, aktywnie ich szukać, aktywnie budować zainteresowanie. Inaczej powoli odchodzi się w nieistnienie.
Paweł Dobrowolski
Zapraszam od odwiedzenia strony poświęconej Bolesławowi Stachoniowi
http://www.facebook.com/BoleslawFeliksStachon