Agnieszka Osiecka rzeczywiście kojarzy się z szalem. Pewnie dlatego, że tak zapamiętaliśmy ją z telewizji, gdzie w różnych programach można ją było oglądać w latach 80. i wczesnych 90-tych. Miała bardzo ładne nogi, które chętnie pokazywała, bluzki z kołnierzykiem, chyba czerwoną szminkę i właśnie szal. Może również czerwony. Osiecka nie była jednak prezenterką. Pisała piosenki.
Przyszła i na jej twórczość kolej, kiedy w repertuarze Sceny Poetyckiej znalazł się już Stachura i powtarzana na prośbę publiczności wariacja wokół Zielonej Gęsi Gałczyńskiego. Jej postaci został zadedykowany 26 program grupy, która z rosnącym powodzeniem kontynuuje barwną i wielo-teatralną tradycję emigracyjnej sceny.
Osiecka była przede wszystkim niezwykle płodną, genialną poetką piosenki. Po kilkadziesiąt razy czytano również „Szpetnych czterdziestoletnich” jej powieść wspomnieniową o prawdziwych ludziach i ich młodości w latach 50-tych, o doświadczeniu przełomu Października 56 roku. Książkę tę ukończyła w pierwszych miesiącach stanu wojennego, ale wydano ją dopiero kilka lat później. W międzyczasie, tuż po stanie wojennym, napisała „Białą bluzkę”, długie opowiadanie w formie listów, które na scenę przeniosła w 1987 r. Magda Umer, zagrała Krystyna Janda, piosenki przeszły do historii polskiej muzyki rozrywkowej, a spektakl do historii współczesnego polskiego teatru. Śpiewno-mówiony monodram odniósł niebywały sukces, Janda nadal jeździ, a przynajmniej jeszcze do niedawna, jeździła z nim po kraju. Coś niecoś z tego tekstu uszczknęliśmy za sprawą Sceny Poetyckiej. Spektakl, jak zawsze w przypadku tej grupy, rodził się poprzez kreatywne współdziałanie, ale nad całością czuwały Maria Drue i Magda Włodarczyk.
Pani Maria ma za sobą piękną artystycznie przeszłość świetnych lat teatru w Ognisku. Jest dla polskiej melpomeny na emigracji postacią nie tyle znaczącą, co kultową i na epitet ten zasługuje w stu procentach. „Wojtek Młynarski w swoim Hemarze wspomniał w konferansjerce, że Drue pracowała z Hemarem 40 lat. Grubo przesadził, jak pisała w jednym ze swoich autobiograficznych opowiadań z cyklu „Swoją drogą”, ale była to współpraca wieloletnia i bardzo bliska, połączona z towarzyską znajomością. Maria Drue to kawał historii polskiego teatru i jego… teraźniejszość. Już nie akompaniuje, ale komponuje – jest współreżyserką wieczoru z Osiecką, autorką muzyki lub opracowań muzycznych do wcześniejszych spektakli Sceny Poetyckiej.
Nie można powiedzieć o „Wariatce”, że jest adaptacją „Białej bluzki”. Spektakl Umer był poważny, opowiadał o kobiecie nie radzącej sobie z sobą i Polską stanu wojennego, a kolejna rocznica rozbicia Solidarności czyli początku operacji „sw” już za tydzień. Czytamy, że „symboliczna biała bluzka była marzeniem i znakiem przystosowania do życia w kraju zakazów i nakazów, cenzury, opozycji, kartek na mięso, zaświadczeń z miejsca pracy, dowodów, stempelków, godziny policyjnej i więźniów politycznych”. W spektaklu Marii Drue i Magdy Włodarczyk nie ma elementu grozy tamtych lat, niepokoju i frustracji. Te skojarzenia zostały całkowicie pominięte, Magda Włodarczyk słała na scenie swoje listy jako „menda-komenda”, „domowa kurator-prokurator”, czyli pedantyczna przyjaciółka, alter ego Elżuni, w tej roli Joanna Kańska. Ci, którzy widzieli w Jazz Cafe premierowy spektakl „A wariatka jeszcze tańczy”, niech no przypomną sobie zwariowaną, śmieszną, egoistyczną bohaterkę Kańskiej. Słodko-rozkoszną, trochę naiwną, czasem okrutną. I te jej roszady słowne: „My nie z soli, tylko z roli. Boli. Oj, jak boli. Andrzej Boboli. Znam ja tego Andrzeja. Jesteś moim wszechświatem , a potem zdzwonimy się.” Osiecka mówiła, że Elżunia była dziewczyną półzabawną i półtragiczną, wyposażoną w jej osobistą „mieszaninę szaleństwa i pedanterii, poczucia humoru i tragizmu.” Według pomysłu scenarzystek, tę dwoistość przedstawiono dosłownie, a zadaniem duetu wariatka-pedantka było dobrze nas ubawić. Pogodna melancholia i ciut gorzkiego dowcipu płynęły ku widowni z okolic stolika, przy którym młodemu, wrażliwemu kelnerowi (Paweł Zdun) opowiadała o sobie pewna blondynka (Dorota Zięciowska), w średnim wieku i czerwonym szalu, poetessa, jak mówiła o sobie Osiecka. Spektakl tworzą więc nie tylko dialogi Elżuni z Krystyną, ale również piosenki i rozmowa tocząca się obok, może nawet w kawiarni na Saskiej Kępie…
Osiecka nie miała do Londynu większego szczęścia, chociaż nie została pominięta w emigracyjnym repertuarze. Sztuk napisała niewiele, ale te dwie, najbardziej znane, zostały tutaj wystawione. Jej zdjęcie widnieje na okładce programu teatru ZASP, na sezon 1969/1970. Teatr ten, wówczas pod kierownictwem Leopolda Kielanowskiego, wystawił wtedy „Apetyt na czereśnie” z Krystyną Dygat i Witoldem Schejbalem. Ale dopiero w 1990 roku, ZASP pokazał„Niech no tylko zakwitną jabłonie”, widowisko muzyczne, które Osiecka napisała w pierwszej połowie lat 60-tych, i które było największym w kraju, teatralnym przebojem tamtej dekady, w Londynie z jego premierą zwlekano jednak długo. Diabeł nie odgadnie, czy był to przypadek, czy jakaś niechęć wobec autorki, która nie pisała przecież do szuflady, lecz była jedną z mimowolnych realizatorek sprytnego, psychologicznego podejścia władzy do niespokojnego ludu, polegającego na traktowaniu sztuki jako wentylu bezpieczeństwa, kanalizującego obywatelskie rozterki, złość i rozczarowanie. Twórczość Osieckiej, oceniana pod tym właśnie względem, obok lirycznych wypowiedzi Jeremiego Przybory, stanowiła majstersztyk oswajania komuny. Ale jest to rzecz, w gatunku piosenki autorskiej, najwyższych lotów! Wracając do Londynu w 1990 r.: Barbara Fijewska zaprosiła do współpracy Marynę Buchwaldową, Irenę Delmar, Krystynę Podleską i aktorów Studium Teatralnego ZASP-u przy PUNO. Maryna Buchwaldowa była więźniarką obozu w Oberlangen, nie jedyną tam aktorką, która urządzała wieczorki w obozowych barakach, wspomniane w relacji dla mówionego archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego przez Danutę Szlachetko z koła AK w Londynie. Pominięto twórczość Osieckiej w kabarecie satyryczno-literackim „Pożyjemy, zobaczymy”, który w 1989 roku, gościnnie wystawił w ramach teatru ZASP Andrzej Fedorowicz. Premiera odbyła się w Ognisku Polskim, wystąpili m.in. Jacek Jezierzański i Stefan Gołębiowski, a ze sceny zabrzmiały teksty takich autorów jak: Andrzej Jarecki (kolega Osieckiej ze Studenckiego Teatru Satyryków), Daniel Passent (jeden z mężów Osieckiej), Stanisław Tym, czy Marcin Wolski. Zabrakło Osieckiej w tym repertuarze, który jak można się domyśleć, był również pewnym podsumowaniem PRL-u. A Osiecka napisała o nim wiele. Jej liryka, wzbogacona muzyką najlepszych polskich autorów, wciąż jest szalenie popularna. To zaś oznacza, że nadal chętnie jej słuchamy, bo ofiarowuje nam dar i przyjemność wzruszenia. Jest trochę takich piosenek. Wiele z nich przypomina nam Scena Poetycka. I chyba właśnie dlatego premierę „Wariatki” oklaskiwała niezwykle tłumna publiczność.
Źródła: okularnicy.org
Scena Poetycka
„A wariatka jeszcze tańczy” reż. Maria Drue i Magda Włodarczyk
Oprac. muzyczne Maria Drue i Daniel Łuszczki
Obsada: Dorota Zięciowska, Joanna Kańska, Paweł Zdun, Magda Włodarczyk
Fortepian: Daniel Łuszczki