Dzisiejsza polska rzeczywistość w Wielkiej Brytanii bardzo różni się od tej sprzed kilkudziesięciu lat, którą tworzyli Polacy osiedlający się na Wyspach tuż po II wojnie światowej lub jeszcze w czasie jej trwania.
Tym Polakom, którzy żyją na Wyspach od co najmniej pięćdziesięciu i więcej lat przyświeca inny system wartości i z innych pobudek zmuszeni byli pozostać na terenie Wielkiej Brytanii. Wiodła ich tutaj długa i kręta droga, okupiona wieloma cierpieniami. Natomiast Ci, którzy przybyli na Wyspy tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej też nie zawsze czynili to pozostając w zgodzie z samymi sobie i niejednokrotnie okupując decyzję o emigracji rozstaniami z najbliższymi, czy zerwaniem więzi rodzinnych. Zarówno jednych, jak i drugich dzieli przepaść pokoleniowa, ale także łączą wartości wspólne nam wszystkim, które jak na dłoni jawią się w obliczu takich chwil, jak Boże Narodzenie. Być może właśnie ten czas przyczyni się, choć w niewielkim stopniu, do budowania pomostu porozumienia między dwoma generacjami, składającymi się przecież w obliczu innych nacji, na jedną Polonię w Wielkiej Brytanii.
Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny, to okres spotkań z najbliższymi i jedna z niewielu okazji w ciągu roku, aby rodzinnie lub w gronie najbliższych, a także przyjaciół zasiąść przy wigilijnym stole, podzielić się opłatkiem i przede wszystkim spędzić z najbliższymi czas. Dla tych, którzy nie mogą tych dni spędzić z rodziną, święta bywają bolesne. A uczcie to jest bliskie zarówno tym, których rozdzieliła wojna, jak i tym, którzy z wielu innych powodów spędzają Wigilię z daleka od swoich rodzin. Podobno pierwsze takie święta na emigracji są najtrudniejsze…
Opłatek po angielsku
– Po ewakuacji z Rosji w sierpniu 1942 roku, podczas ostatniej ewakuacji z wojska i sierocińców (przebywałem wówczas razem ze swoim młodszym bratem w sierocińcu) zostałem przydzielony do wojskowej szkoły w Palestynie. Miałem wówczas 14 lat. Wkrótce jednak po tym zdarzeniu trafiłem do lotniczej szkoły małoletnich w Wielkiej Brytanii. To był trudny czas, ponieważ do szkoły przydzielono tylko mnie i musiałem rozstać się z moim bratem, którego ewakuowano do Afryki Południowej. 12 sierpnia 1943 roku przybyliśmy drogą okrężną, dookoła Afryki, do Liverpoolu. Nie mieliśmy rodzin, ani bliskich. Te kilka miesięcy do świąt Bożego Narodzenia mijało mi i innym chłopcom w szkole lotniczej – mówił Artur Rynkiewicz, obecny wiceprezes POSK-u, a dawniej także jeden z budowniczych polskiego „Cudu nad Tamizą”. Artur Rynkiewicz wspominając swoje pierwsze Boże Narodzenie w Wielkiej Brytanii opowiedział o wizycie u brytyjskiej rodziny – państwa Roomley z Liverpoolu, którzy w 1943 roku zaprosili go do siebie na czas świat. Taka sytuacja była możliwa dzięki zorganizowanej akcji wśród rodzin katolickich, które zabierały wówczas polskie dzieci do swoich domów.
– Rodzina Roomley mieszkała blisko Zatoki Liverpoolskiej, było to dość ładne miejsce. Przybyłem do nich na całe święta, które obchodzili zgodnie z typową angielską tradycją. Jak to u Anglików bywa, nie było Wigilii, ale za to wystawny, wspaniały obiad w Christams Day, na który podano indyka i inne smakołyki. W pamięci nie utkwił mi jednak tak bardzo ten obiad, co wybuch bomby nieopodal mieszkania rodziny Roomley, który był tak silny, że w oknach ich domu oraz w sąsiednich domostwach słychać było brzdęk wylatujących z ram okiennych szyb. Im bliżej wybrzeża, tym większe były uszkodzenia – mówił Artur Rynkiewicz, który wiele lat później po tym zdarzeniu piastował funkcję ostatniego ministra w rządzie emigracyjnym Ryszarda Kaczorowskiego. Jego pierwsze święta spędzane na Wyspach niosły z sobą również miły akcent, na który złożyły się prezenty świąteczne dla wszystkich mundurowych wojsk alianckich, w szeregach których znajdowali się lotnicy i młodociani chłopcy. Mundurowym państw sprzymierzonych upominki, na które głównie składały się słodycze i suszone owoce, wręczył w miejskim ratuszu mehr Liverpoolu. Wspomnienia o tamtych czasach na zawsze pozostały w sercu i umyśle dzisiejszego wiceprezesa POSK-u, a miejsce to określane jest często sercem polskiego Londynu. Przetrwała również przyjaźń Artura Rynkiewicza z rodziną Roomley. I chociaż na krótko, to jednak była na tyle intensywna, że wspólnie z krewnymi rodziny Roomley, nastoletni wówczas Artur przez kilka tygodni uczęszczał na mecze piłki nożnej w lidze ekstraklasy.
W służbie społecznej
Artur Rynkiewicz to postać dobrze znana szczególnie wśród starszego pokolenia emigracji, ponieważ jest nie tylko wieloletnim działaczem społecznym, ale także piastuje wiele odpowiedzialnych funkcji. Jest między innymi członkiem Polskiej Fundacji Kulturalnej, przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Mieszkaniowego dla Osób Starszych, od 37 lat zasiada w zarządzie walijskiego osiedla Penhros, jest także członkiem i zarazem powiernikiem w Towarzystwie Pomocy Polakom, o którym mówi, że powstało jako następstwo Polskiego Czerwonego Krzyża w Londynie. TPP pomaga Polakom na dwóch płaszczyznach. Pierwsza z nich to pomoc dla osób starszych, która często organizowana jest przy polskich parafiach. Wcześniej w ramach TPP organizowane były Wigilie dla osób samotnych, jednak w tym roku zdaniem Artura Rynkiewicza, taka Wigilia nie będzie mogła się odbyć. W przyszłym roku będą miały nadal miejsce spotkania przy muzyce i herbatce, które cieszą się dużym powodzeniem, a organizacją których zajmuje się żona pana Artura – Anna Rynkiewicz. Drugi rodzaj pomocy, jaki świadczy TPP to pomoc dla ludzi z Polski, którzy zostali szczególnie doświadczeni przez los w wyniku np. różnych wypadków, które uniemożliwiają im powrót do normalnego życia. Od dwóch lat godnie reprezentuje polską sekcję St John Ambulance na Ealingu. Zapytany o to, jak obchodzono Boże Narodzenie na Wyspach kilkadziesiąt lat temu, w latach 70., 80., i 90. – rozmowę sprowadza do POSK-u, z którym jak podkreśla, jest bardzo związany i wspomina osoby, które wówczas świętowały razem z nim. Do tego grona zaliczył Szymona Zarembę za czasów sprawowania przez obecnego prezesa PFK, funkcji prezesa POSK-u, dr. Józefa Garlińskiego, prof. Romana Wajdę, Ryszarda Zakrzewskiego, czy mamę dziennikowego felietonisty – Wiktora Moszczyńskiego, a także wspomniał Ryszarda Kaczorowskiego ostatniego prezydenta RP na Uchodźstwie, który w okresie świątecznym przychodził do POSK-u wraz ze swoją małżonką i z każdym dzielił się opłatkiem.
– Dawniej święta spędzało się bardzo podobnie, bo zgodnie z naszą tradycją, tylko dziś wielu ludzi z tamtych czasów nie ma. Organizowano opłatki, spotkania, a w zaciszu domowym była Wigilia wśród znajomych i przyjaciół, tradycyjne potrawy i śpiewanie kolęd. Podobnie będzie w tym roku, tylko że moja żona Anna na ten uroczysty wieczór zaprosiła nasze znajome. Będę tego wieczoru jedynym mężczyzną przy wigilijnym stole. Dzisiaj oprawa świąt wygląda trochę inaczej. Powstało w ostatnich latach wiele polskich sklepów, nie ma więc problemów z zakupem polskich produktów, nawet z zamówieniami na świątecznego karpia. Jestem dobrze zorientowany w jego cenie, ponieważ robimy zakupy świąteczne razem z żoną. Wokół nas jest też dużo młodych ludzi – młodych Polaków, którzy mieszkają na Wyspach od niedawna. Wydaje mi się, że większość z nich tutaj pozostanie. Często robię sobie takie porównanie do czasów, kiedy my przyjechaliśmy do Anglii i panowała wówczas taka tendencja wśród nas, Polaków „życia na walizkach”, bo wielu z nas liczyło, że wróci do Polski i ze względu na kwestie polityczne nie wróciło. Od lat zasiadam również w jury Konkursów Czytania organizowanych corocznie przez ZNPZ i obserwuję, że szczególnie matki uczniów dbają o to, aby ich dzieci dobrze czytały po polsku i mimo tego, tak sobie myślę, że kiedyś w przyszłości trudno im będzie wrócić do kraju – mówił Artur Rynkiewicz, który z okazji świat Bożego Narodzenia życzył czytelnikom Dziennika Polskiego zdrowych, wesołych pogodnych świąt Bożego narodzenia oraz pomyślnego Nowego Roku. A redakcji pisma, aby Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza trwał, jak najdłużej.
Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska