Również studenci znaleźli się wśród uczestników prezentacji zbioru esejów i felietonów, znanej w akademickim kręgu polskiego Londynu, ale również Warszawy, dr Ewy Lewandowskiej-Tarasiuk. Studenci, którzy przyszli do poskowego Jazz Cafe żeby z nią porozmawiać, posłuchać może kolejnego ciekawego wystąpienia, znali ją z wykładów, wygłaszanych tutaj, na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie, który przeżywa drugą młodość, jakby się odrodził.
Publicystka i człowiek poszukiwań, pedagog, bystra obserwatorka zjawisk kulturowych, które kształtują oblicze współczesnego polskiego społeczeństwa. Mieszka w kraju. Czy opisuje tylko Polskę? Z pewnością nie.
Każdy w sobie cień pięknego nosi. Pod tym zawołaniem i sumptem wydawnictwa Pani Twardowska, ukazał się właśnie zbiór tekstów, które Lewandowska-Tarasiuk publikowała na łamach Tygodnia Polskiego, w latach 2009 – 2012. Kiedy zabrała głos po tym, jak tytułem wprowadzenia głos zabrała redaktor Katarzyna Bzowska, autorka podziękowała tym, którzy spowodowali, że do spotkania tego doszło, Polskiemu Uniwersytetowi na Obczyźnie, w którym od lat wykłada i Dziennikowi, z którym od 2009 roku nieprzerwanie współpracuje. Fragmenty jej tekstów czytał Janusz Guttner
Spotkanie niestety przedwcześnie musiało zostać zakończone, co było akurat znakiem niedociągnięć organizacyjnych. Prezentacja zbioru tych tekstów odbyła się w ramach pierwszego w Londynie Festiwalu Słowiańskiej Poezji, której Ewa Lewandowska-Tarasiuk jest jedną z najwierniejszych promotorek. Wiele razy omawiała w swoich tekstach twórczość, ale i postaci emigracyjnych autorów rodem z naszego, europejskiego środka. Swoje publicystyczne wypowiedzi nieraz poświęciła i nadal poświęcać będzie: twórcom kultury polskiej, spoza Polski. Obok świętej pamięci postaci, które opinia umieściła już na parnasie, Ewa przedstawia autorów dzisiejszych, z wielką sympatią i zaciekawieniem pisała między innymi o poezji Aleksego Wróbla. Ten zaś, na wzór pracowitego kaowca, jest jedną z najbardziej aktywnych osób, która świat obecnej, polsko-londyńskiej kultury, rzeźbi. Jest poetą i zarazem promotorem poezji, a więc tym, który swoje i cudze idee wplata w karby żmudnego dopinania detali. A z tym u poetów nie najlepiej. Poeci do piór.
W czym – radość pisania
Zawsze pisze o kulturze. Odnosi ją do wydarzeń z życia kraju, duchowego dorobku emigracji, jak również tego, co tu i teraz tutaj powstaje.
Sztuka słowa, retoryka, dialog – oto wytyczone przez autorkę granice poszukiwań w literaturze i zjawiskach kulturowych, których dr Ewa jest świadkiem. Przywilejem felietonisty jest otwarte nawiązanie do własnej prywatności, do tego, co się felietoniście w życiu przydarza, z czym obcuje, gdzie był, co widział i czego doświadczył. Lewandowska-Tarasiuk jest nadawczynią, która trzyma się wyłącznie intelektualnej dysputy, prowadzi dziennik przygód intelektualnych, nieraz umocowanych w jej pracy z młodzieżą akademicką. – To jest rejestr tego wszystkiego, co mnie nurtuje.
Katarzyna Bzowska przywitała dobrze sobie znaną autorkę serdecznymi słowami. Z ich dialogu wyłoniły się charakterystyczne tropy, którymi podąża. Jej szerokie zainteresowania, mówiła Bzowska, odbijają się w różnorodności wątków tematycznych. Zawsze przeszłość, i zawsze wynurzająca się z teraźniejszości. Ale jest ona również: pasjonatką języka polskiego. Jego wpływu, siły kulturotwórczej, wspólnotowej. Odnotowuje paradoksy obecne w procesie rozwoju, czy raczej zaniku oryginalnej różnorodności tegoż języka. Opowiada o tym, co dzieje się z kodami komunikacji, o zawłaszczaniu języka i jego znaczeń, o manipulacji przekazem. Ale jej dążenia, to jak sama mówi, budowanie dialogu między kulturami, poprzez pokolenia i granice, wedle prostego przesłania: łączy nas słowo. Na przykład poprzez kolejną już edycję warsztatów literackich, które prowadzi na PUNO. To wiersze ich uczestników zostały wydane w książce „Moja radość pisania”, stanowiąc „zapis polskiego losu w oczach trzech pokoleń Polaków”.
Jej penetracje sięgają więc poza kraj. W pewnej chwili nazwała to „innym światem” kultury. Od wielu lat obecna jest w akademickim środowisku polskiego Londynu. Zetknęła się z jego osobowościami. Wybitnymi autorami, tłumaczami, ludźmi, którzy całe swoje życie, być może w jego najistotniejszym wymiarze, związali z poczuciem konieczności przenoszenia polskiego słowa w świat kultury brytyjskiej i brytyjskiego słowa do Polski. Tej tu, ale również, tej tam. Nie zawsze była to postawa, która spotykała się ze zrozumieniem. Miała swoich krytyków, a krytyka ta również znajdowała swoje uzasadnienie. Ewa Lewandowska-Tarasiuk łączy postaci, przywołuje zapomniane, albo otoczone obojętnością w kraju, działania emigracyjnego środowiska kultury. Nieustannie o nim przypomina, w wielu tekstach, na wykładach – w kraju i tutaj.
Jest w kim grzebać
Wkładowi emigracji niepodległościowej w rozwój polskiej kultury poświęcony był jeden z ostatnich numerów, nadzwyczajnie ciekawego i obszernego wydawnictwa Pressje, periodyku cyklicznie wydawanego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niektórzy autorzy Pressji bywają w Londynie, jak Paweł Chojnacki , czy Arkady Rzegocki. Autor eseju pt. „Zapomniana stolica Polski”.
„O ile jednak zasługi polskich żołnierzy zostały – przynajmniej w języku polskim – dość dobrze opisane, o tyle powojenna działalność najważniejszego skupiska polskiej emigracji nie znalazła jeszcze odpowiedniego miejsca w polskiej pamięci – pisze Rzegocki. – Po 1989 roku polska kultura dobrze przyswoiła dorobek Instytutu Literackiego z paryskiego Maisons-Laffitte. Założyciele ‚Kultury’ Jerzy Giedroyc i Gustaw Herling-Grudziński weszli na stałe do naszej historii. Co więcej, bez Czesława Miłosza, Andrzeja Bobkowskiego, Jerzego Stempowskiego, Juliusza Mieroszewskiego, Józefa Czapskiego czy Witolda Gombrowicza trudno w ogóle wyobrazić sobie polską literaturę XX wieku. Tymczasem wielu nie mniej wybitnych pisarzy, publicystów, poetów, którzy tworzyli – jak to określił Jan Paweł II – ‚Polskę poza Polską’ pozostaje zapomniana, znana jedynie nielicznym specjalistom. A przecież przez kilkadziesiąt lat to właśnie polski Londyn był najważniejszym centrum polskiej emigracji, nie tylko ze względu na najliczniejszą zwartą zbiorowość wojennej emigracji, ale także ze względu na charakter tej zbiorowości, w dużej mierze inteligencki. To właśnie dlatego wydawano tam tak wiele pism, książek, a teatr Mariana Hemara pękał w szwach. Paradoks polega na tym, że powszechnie znany jest Juliusz Mieroszewski, związany z paryską ‚Kulturą’, uznawany nawet za najwybitniejszego polskiego geopolityka XX wieku, natomiast popadł w zapomnienie Adam Pragier – nie mniej wybitny publicysta polemizujący przez ćwierć wieku z Mieroszewskim, głównie na lamach londyńskich ‚Wiadomości’. Podobnie rzecz się ma z wieloma innymi przedstawicielami polskiego Londynu: Zygmuntem Nowakowskim, Tymonem Terleckim, Zdzisławem Stahlem, Adamem Żółtowskim, Wiesławem Strzałkowskim, Stanisławem Andreskim (Andrzejewskim). Słowem, nie pamiętamy o ogromnej liczbie wybitnych publicystów, pisarzy, poetów, historyków, przedstawicieli niemal każdej dziedziny wiedzy”.
Opis każe wrócić na moment do możliwości, z jakimi związana jest świetna idea festiwalu literackiego, zwołującego przedstawicieli różnych nurtów i krajów zespojonych wspólnym mianownikiem tożsamości. Kiedyś z takich spotkań wypływały nowe, często owocne w twórczość znajomości, przyjaźnie, dyskusje i polemiki. W ten sposób szerzyła się kultura. Pytanie, czy tak będzie tym razem. Co w kulturze z tego festiwalu zostanie?