21 grudnia 2022, 10:44 | Autor: admin

Katarzyna Bzowska

 

Trzy wydarzenia, trzech różnych organizatorów, a wszystko pod znakiem książek, pisarzy i znawców literatury.

W hallu odbywał się kiermasz książek, organizowany co kilka miesięcy przez Bibliotekę Polską. Wszystko było starannie przygotowane. Książki ułożone według nazwisk autorów. Kilka skrzynek zawierały książki tematyczne: biografie i wspomnienia, książki dla dzieci, literatura emigracyjne. W osobnej skrzynce znajdowały się ciasno ułożone wydawnictwa Polskiej Fundacji Kulturalnej. Pracownicy biblioteki uwijali się jak przysłowiowe mrówki. Było więc w czym wybierać, a że Teatr Syrena akurat tego dnia wystawiał „Calineczkę”, książki dla dzieci cieszyły się wyjątkowym powodzeniem.

Podtrzymując temat literatury dziecięcej księgarnia prowadzona przez Polską Macierz Szkolną zorganizowała spotkanie z Michałem Rusinkiem. Dorosłym znany jest przede wszystkim jako sekretarz Wisławy Szymborskiej. Dzieciom – jako autor wielu książek, a także tłumacz m.in. słynnego misia ze stacji Paddington i opowieści Roalda Dahla.

Michał Rusinek to literaturoznawca, tłumacz i pisarz, wykładowca UJ, gdzie prowadzi zajęcia z teorii literatury, teorii przekładu oraz uczy przyszłych pisarzy tajników dobrego pisania. Jest autorem książek naukowych i popularnonaukowych z zakresu językoznawstwa, a także zbiorów limeryków. W „Gazecie wyborczej” co tydzień ukazuje się jego felieton.

Podczas spotkania z dorosłymi i młodymi czytelnikami przewijały się na zmianę dwa tematy: literatura dla dzieci i sekretarzowanie polskiej noblistce. Na pytania publiczności Michał Rusinek odpowiadał z ogromnym znawstwem tematów językowych i literackich. To nie zimny naukowiec, a osoba z ogromnym poczuciem humoru. Sympatię Wisławy Szymborskiej zaskarbił sobie tym, że gdy przyszedł do odwiedził ją wkrótce po przyznaniu jej Nagrody Nobla w 1996 roku, poetka była przerażona dzwoniącym bez przerwy telefonem. Był to telefon był starego typu. Nie można było wyciągnąć wtyczki z telefonicznego kontaktu. Rusinek poprosił o nożyczki i po prostu przeciął kabel. W mieszkaniu zapanowała cisza.

Rozmowa z językoznawcą musiała dotyczyć także współczesnej polszczyzny. Rusinka nie tyle rażą wulgaryzmy co pojawiające się sformułowania, które nie mają służyć porozumieniu, a wznieceniu niechęci, czasem wręcz nienawiści. No i pewne przemiany wynikające z korzystania z internetu i facebooka. Oto jedna z jego anegdot: Zadzwoniła do mnie kiedyś pani z banku i zapytała, czy rozmawia „z panem Michałem Rusinek”. Odpowiedziałem uprzejmie, że tak, ale ja się deklinuję. Na co ona: „A, to przepraszam. Zadzwonię później”.

W mediach elektronicznych nazwiska przestają być odmieniane. Szkoda, że przedostaje się to do języka mówionego. „Pypcie na języku” to zbiór felietonów dotyczących rozmaitych zjawisk, jakie Rusinek zaobserwował we współczesnej polszczyźnie.

Gdy skończyło się spotkanie w Sali Orłów, dziś bez ani jednego orła, piętro wyżej w restauracji Łowiczanka rozpoczął się 31 Salon Literacki organizowany od 10 lat z inicjatywy obecnej prezeski Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie Reginy Wasiak-Taylor. Tym razem poświęcony był poetom współczesnym tworzącym w Wielkiej Brytanii. Stało się to za sprawą nowej publikacji ZPPnO, zatutułowanej„Arkusz londyński. Pisarze i malarze”. To antologia zawierająca utwory 15 poetów. W salonowym spotkaniu wzięło udział siedmioro mieszkających w Wielkiej Brytanii: Anna Błasiak, Arleta Cłapa, Renata Cygan, Maria Jastrzębska, Katarzyna Zechenter, Jakub Kurzyński i Tomasz Mielcarek. Kobiety czytały same swoje wiersze, natomiast interpretacją „męskich” zajął się Janusz Guttner, który wraz z Reginą Wasiak-Taylor całość wieczoru poprowadził.

Profesor Jan Zieliński zauważył, że na łamach „Arkusza” spotykają się „autorzy lepsi i gorsi […], piszący wiersze tradycyjne i nowoczesne, odwołujący się do codziennego doświadczenia i do książkowej erudycji” i dodaje: „pieczołowicie zebrane i ułożone w tom wedle kolejności alfabetycznej nazwisk autorów – tworzą całość nie tylko dzięki jednolitym portrecikom pisarzy naszkicowanym przez Joannę Ciechanowską, a przede wszystkim dzięki świetnej grafice Piotra Kirkiłło na okładce, która łączy w jedno aspekty tradycji i nowoczesności, nawiązując w graficznym skrócie nie tylko do dürerowskiej pracowni melancholicznego artysty, ale i do bliższej dwudziestowiecznej tradycji edytorskiej, polskiej, emigracyjnej, niezapomnianej pary Krystyny i Czesława Bednarczyków […] tak, że patrząc na kobiecą postać na tej okładce daję się porwać wirującemu kloszowi sukni i widzę kręcącą się jak fryga panią Krystynę i ślęczącego nad arkuszami tekstów jej męża, wiecznie zafrasowanego i słyszę stukot przelatujących nad głową pociągów i cieszę się, że ich dzieło dostaje, powiem krótko, nawet nie jednym zdaniem, zamknę to w dwóch słowach: nowe życie”.

Nie zabrakło stałych elementów Salonu, czyli loterii i kaczki, która nie była żadną dziwaczką z wiersza Jana Brzechwy, a leżała w buraczkach, jak trzeba, na talerzach. O oprawę muzyczną zadbała tym razem Karolina Micor, choć muszę przyznać, że wolałam, gdy śpiewała wraz z innymi członkami zespołu „Whispers”. Tym razem nikt z artystów nie zasiadł przy sztalugach. Joanna Ciechanowska opowiadała o swojej pracy nad portretami poetów i bardziej ogólnie – nad notowaniem twarzy mijanych ludzi, także tych siedzących w zatłoczonym metrze. Jak się okazuje, rysuje w telefonie komórkowym. Przyzwyczaiłam się już do tego, że poeci (niektórzy) właśnie w telefonie piszą wiersze, ale rysunki? To dla mnie nowość.

Przy wyjściu jeszcze zajrzałam do galerii, gdzie prezentowane są prace członków APA. Wychodziłam z POSK-u z miłym uczuciem, że ostatni człon nazwy tej instytucji nabrał znaczenia.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_