Na początku grudnia ub. r. pisałam o wydanej niedawno korespondencji między Kazimierzem Wierzyńskim i jego żoną a Mieczysławem Grydzewskim. Starannie opracowany przez prof. Beatę Dorosz zbiór listów to aż cztery potężne tomy. Zaznaczałam w felietonie, że przeczytałam dopiero pierwszy tom i dodawałam: „Ze względu na obszerność każdego z tomów (600-700 stron) postanowiłam pisać o każdym z przeczytanych tomów oddzielnie, by tym samym zachęcić czytelników „Tygodnia”, by sięgnęli do tej korespondencji”. Drugi tom mam właśnie za sobą. A więc zgodnie z obietnicą…
Korespondencja zawarta w tym tomie obejmuje lata 1948-1952. Wierzyńscy mieszkają w Stanach Zjednoczonych, a Mieczysław Grydzewski w Londynie poświęca się bez reszty wydawaniu „Wiadomości”. Tragedie wojenne odchodzą nieco w zapomnienie. Ważniejsze jest ułożenie sobie życia na nowo. Nowe tematy, nowe sprawy. Pod jednym względem nic się nie zmieniło: cała trójka przeżywa trudności finansowe i nie dotyczy to tylko ich osobistego życia, ale także sytuacji „Wiadomości”, o które wszyscy troje się martwią. Halina Wierzyńska podejmuje się roli reprezentanta pisma w USA. Stara się zbierać nowe subskrypcje oraz poszukuje osób, które mogłyby też się tym zająć. Niestety, idzie to opornie. Amerykańska Polonia jest mało zainteresowana pismem literackim, a władze rządowe w Londynie wychodzą z założenia, że należy zaspokajać inne potrzeby Polaków osiedlających się na wyspie. Zarówno Kazimierz Wierzyński jak i Mieczysław Grydzewski nie szczędzą gorzkich słów pod adresem rodaków, zarówno tych „zwykłych zjadaczy chleba”, jak i osoby odpowiedzialne za rozdzielanie funduszy. Czasem różnią się w ocenie niektórych przedsięwzięć podejmowanych w Londynie.
Obydwaj byli przeciwni wydawaniu książek w PRL-u jak i pisania do tamtejszej prasy. Krytykują jednak oświadczenie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. 8 czerwca 1948 r. Grydzewski pisze: „Niepisanie do prasy krajowej uważam za słuszne, natomiast nie lubię w tego rodzaju sprawach odezw i wezwań zbiorowych. Ta była wyjątkowo nieszczęśliwie sformułowana. Do dziś cieszę się, że z powodu niechlujstwa organizatorów, którzy mi jej nie przysłali, nie musiałem jej drukować” (s. 110). W tej sprawie istnieje między nimi pełna zgoda. Natomiast zupełnie odmiennie oceniają decyzję o kupnie przez ZPPnO domu w Londynie. Kazimierz Wierzyński pisze: (3.06.1948): „Nie pojmuję, jak Londyn, tzn. koledzy londyńscy, mogą kupować domy choćby dla Związku, kiedy Leszek [Jan Lechoń] wygłupia się z musu z ponurym jubileuszem, a żyję we dwójkę i utrzymuję dziecko w Szwajcarii [Grzegorz Wierzyński, osierocony syn brata] żyję z żebraczych pieniędzy” (s. 103). Na co Grydzewski odpowiada: „Co się tyczy spraw finansowych, uważam kupienie przez Strońskiego domu, w którym biedni pisarze mogą mieszkać za rzecz niezwykle chwalebną. Co się tyczy zabezpieczenia pisarzy, nie słyszałem, aby ktoś otrzymywał jakoweś subwencje” (s. 110). To tylko jeden przykład wymiany zdań.
W drugiej części tomu sporo miejsca Kazimierz Wierzyński poświęca pracy na książką o Fryderyku Chopinie, która ukazała się po angielsku pod tytułem „Life and Death of Chopin”, a w kilka lat później wydana została po polsku. Wierzyński skarży się na – mówiąc współczesnym językiem – kampanię nienawiści zorganizowaną przez jednego z krytyków. Zarzucano mu, że uwierzył w autentyczność listów Chopina do Delfiny Potockiej. Grydzewski miał co do tego wątpliwości i to on miał rację. Nie usprawiedliwia to jednak listów rozsyłanych do prasy jeszcze przed ukazaniem się książki z sugestią by pominięto ją milczeniem.
Czasem wracają wspomnień z przeszłości, wspólnych wakacji, spotkań w Warszawie, a także pozwalają sobie na zabawę, pisząc o fikcyjnym spotkaniu. Na przykład (10.2.1950) Grydzewski pisze do Wierzyńskiego: „Drogi Żuczku. Cieszę się, że byłeś zadowolony z kolacji. Szkoda, że nie poznałeś się na tortach, także domowych. Czy rzeczywiście myślałeś, że są od Lyonsa?” (s. 393). Takie fikcyjne kolacje „odbywały się także w USA.
Listy tak wybitnych osobistości to często (nie zawsze) literackie perełki, a jednocześnie okno na życie emigracji, nie tylko intelektualnej elity, wkrótce po zakończeniu II wojny światowej. Znakomitym uzupełnieniem pod tym względem są przypisy. Beata Dorosz (o czym już wcześniej pisałam) dokonała wyjątkowej pracy. Dotarła do wielu źródeł, nie ograniczając się do tego, co łatwo znaleźć w intrenecie. Mimo, że są obszerne i stanowią trzecią część tomu, czasem pozostawiają niedosyt, na przykład, kreśląc sylwetkę Anieli Mieczysławskiej (s. 12-13), autorka opracowania pisze, że była towarzyszką życia, a od 1991 r. żoną Edwarda Raczyńskiego, o którym stwierdza jedynie, że pełnił funkcje prezydenta RP na uchodźstwie. Wiem, że książka przeznaczona jest przede wszystkim dla naukowców, ale moim zdaniem Raczyński zasługuje na znacznie więcej.
Komentując zamiłowanie Grydzewskiego do teatru, Beata Dorosz cytuje fragment wspomnienia o redaktorze „Wiadomości” pióra Juliusza Sakowskiego, który pisał: „Stałym zwyczajem na dziesięciodniowe urlopy zimą jeździł do Paryża (…) do teatru chodził dwa razy dziennie, rano i wieczorem, chodziłby i trzy razy, gdyby były przedstawienia poranne, ale ich o świcie nie było. Ten festiwal teatralny przeplatany był restauracjami, z całą butelką wina przy każdym posiłku (do półbutelek żywił pogardę). Spacerów po mieście, przyglądaniu się ulicy paryskiej z tarasu kawiarni, bezcelowej kontemplacji nie uznawał, bo brzydził się bezczynnością. W wolnych chwilach robił korekty przysyłane mu z Londynu” (s. 311). O innych powodach podróży Grydzewskiego do Paryża, mniej „duchowych” mówiła Stefania Kossowska w rozmowie z Mają Elżbietą Cybulską. Szkoda, że Beata Dorosz do tej rozmowy nie dotarła. Niech wystarczą słowa Haliny Wierzyńskiej, która radzi Grydzewskiemu, by kupił sobie psa: „Wiadomo, że w Twoim życiu strona uczuciowa to psy, a kobiety to tylko biologia” (s. 112).
Trzeci tom listów Wierzyńscy – Grydzewski już zdjęty z półki za miesiąc lub dwa obiecuję kolejną relację z tej pasjonującej lektury.
Katarzyna Bzowska