29 października 2012, 10:49 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
W obronie polskiej mowy

Na Wyspach Brytyjskich każdy przedszkolak zostanie poddany ocenie jego poziomu umiejętności językowych. W obliczu tej oceny niektóre polskie trzy, czterolatki wypadają pod względem umiejętności językowych, jak dzieci zaledwie 18 miesięczne. Rodzice uważają, że polskie dzieci nie mają najmniejszych szans w dorównaniu poziomem wiedzy ich brytyjskim rówieśnikom oraz obawiają się, że taki rygor edukacyjny spowoduje wyodrębnienie się populacji „dzieci niczyich”, które nie będą mogły w przyszłości ze względu na słabe umiejętności w obu językach uważać się ani za Polaków, ani za Brytyjczyków.

 

Zamienić polski na angielski

Nauczyciele namawiają do pomocy w nauczaniu dzieci języka angielskiego ich rodziców. Proponowana pomoc, w rozumieniu polskich rodziców, zmusza ich do zmierzenia się z innej wagi problemem – problemem wyrzekania się tożsamości i narzucania swoim pociechom tożsamości obywateli kraju, w którym postanowili na jakiś czas osiedlić się.

W jednej z brytyjskich szkół podstawowych, rodzice dzieci uczęszczających do przedszkola przybyli na pierwsze w tym roku zebranie. Uwagi i propozycje nauczycieli na współpracę z dziećmi podzieliły obie strony, bo to, co dla brytyjskich rodziców od dawna jest oczywiste, dla Polaków jest nie do zaakceptowania. Dla nich bowiem edukacja dzieci to z jednej strony nauka w brytyjskiej szkole, a z drugiej w polskiej szkole sobotniej i nauka języka ojczystego w domu.

 

„Dziennik Polski „wysłuchał opinii rodziców polskich dzieci uczęszczających do nursery w jednej z primary school w zachodnim Londynie:

 Agata Wojciechowska

– Wychowawczyni mojej córki zasugerowała, aby rodzice polskich dzieci mówiły do swoich dzieci w domu w języku angielskim. Moja córka cztery miesiące temu skończyła trzy lata. Dopiero uczy się mówić po polsku i w ten sposób poznaje świat. Jeśli będę do niej mówiła na co dzień po angielsku, to szybko zapomni to, czego nauczyła się po polsku dotychczas. Kiedy będziemy wracały do domu, pozostanie nam więc niewiele godzin na czas spędzony na gruncie rodziny i wolałabym, aby nasza więź budowała się na gruncie polskości, bo to jedyne chwile, kiedy możemy porozmawiać, wzajemnie się wysłuchać, pobawić i tylko wtedy mogę jej coś opowiedzieć po polsku, aby mogła to zapamiętać i w ten sposób uczyć się języka ojczystego.

 

Iwona Mroczek

– Arek ma cztery lata, wychowuję go sama. Przyjechałam na Wyspy, kiedy skończył rok. Sama jeszcze nie nauczyłam się dobrze języka angielskiego i nie wyobrażam sobie, aby taką „łamaną” angielszczyzną mówić do swojego syna. Później on będzie nie tylko powielał moje błędy językowe, ale sobie je utrwali i wiem, że trudno będzie mu je naprawić. Wstydzę się mówić do dziecka po angielsku, skoro jesteśmy Polakami, mamy swój język i nauczyciele w angielskiej szkole powinni to szanować i rozumieć. Chcę wychować dziecko na Polaka, który nie tylko będzie mówił po polsku, ale miał dużą wiedzę na temat swojej ojczyzny. Uważam, że angielskiego nauczy się podczas kolejnych lat edukacji w angielskiej szkole, ale na to trzeba czasu, którego nauczyciele najwyraźniej nie chcą tym dzieciom dać, bo chcą sobie ułatwić pracę kosztem przyszłości małych ludzi.

 

Tomasz Kazimierczak

– Nasza córka rzadko ogląda telewizję w ogóle. W wolnym czasie wolimy jej poczytać bajki lub się z nią pobawić. Nie wyobrażam sobie, aby spędzała czas oglądając programy dla dzieci w angielskiej telewizji, jak proponuje jej nauczycielka. To jest nie wychowawcze i prowadzi do tego, że szybko zapomni swoją ojczystą mowę. Brytyjscy nauczyciele powinni wiedzieć, że dzieci w szkole uczą się angielskiego i z czasem opanują ten język, a w domu z rodzicami mają prawo, a wręcz obowiązek mówić po polsku, aby podtrzymywać swoją ojczystą mowę. Nauczyciele nie powinni narzucać rodzicom, by ich językiem „domowym” stał się angielski, bo to ułatwi im pracę z tymi dziećmi. Może w jakimś stopniu rzeczywiście ułatwi im pracę, ale nam rodzicom utrudni wiele spraw mających istotne znaczenie dla przyszłości naszych dzieci. Takie sugestie to jakby „zamach” na naszą polskość, a przecież w grupie przedszkolnej jest 14 polskich dzieci i nauczyciel polskojęzyczny. Czy ułatwienie dzieciom przyswojenia języka angielskiego nie powinno leżeć w gestii właśnie tych zatrudnionych w szkole polskich nauczycieli, czy można nam rodzicom tak po prostu odbierać namiastkę polskości, którą chcemy przekazać swoim dzieciom? Z tego wniosek, że Brytyjczycy chcą nas dorosłych Polaków do tzw. roboty, ale jako narodem gardzą. Czyż nie tak, skoro ograniczają maluchom posługiwanie się ich ojczystym językiem?

 Monika Zbraś

– Zapisałam córkę na dodatkowe zajęcia – lekcje baletu gdzie ma kontakt z dziećmi anglojęzycznymi, ale nigdy nie pozwolę na to, abyśmy obydwoje z mężem mówili do niej w języku angielskim, bo w końcu dojdzie do tego, że jak za rok pojedziemy na wakacje do kraju, to nie będzie potrafiła porozumieć się z dziadkami. Jestem przeciwna również oglądaniu przez nią angielskiej telewizji. Mogę ją nauczyć kilku angielskich piosenek i delikatnie pomóc w nauce, wytłumaczyć trudne rzeczy, ale nie mam zamiaru zamieniać codzienną rozmowę, opowiadanie bajek w języku polskim, na robienie tego samego w języku angielskim.

Wiktoria Malczyk

– Mam wrażenie, że traktują nas Polaków jak tzw. zło konieczne i wręcz nakazują nam, aby nasze dzieci szybko przystosowały się i dorównały w posługiwaniu językiem angielskim swoim brytyjskim rówieśnikom. A przecież w takim tempie jest to niemożliwe. Trzeba pamiętać, że nasze dzieci mają swój język, swoją kulturę i mają do niego prawo, a narzucanie nam języka obcego, jako języka codziennego w rozmowie z dziećmi, to odbieranie nam możliwości wychowania ich na Polaków, którymi są przede wszystkim. Przyjechałam tutaj 6 lat temu, zaraz po tym, jak ukończyłam studia w Polsce na kierunku humanistycznym. Okazało się, że nie mogę otrzymać w swoim kraju pracy, postanowiłam więc przyjechać na Wyspy, podszlifować angielski, zdobyć doświadczenie i mam zamiar za kilka lat wrócić. Co wtedy będzie z moim dzieckiem, kiedy może okazać się, że nie będzie mówiło po polsku. Moim obowiązkiem jest uczyć je polskiego, a dzieje się to właśnie poprzez mowę. A obowiązkiem angielskiej szkoły – uczyć angielskiego i po to chyba są zatrudnieni w brytyjskich szkołach polscy nauczyciele, aby te dzieci, których jest zresztą z roku na rok więcej, wspierać. Nie wolno rodzicom zabierać ich praw i ingerować w takie rzeczy, jak język, bo o to będzie ważyć się przyszłość tych dzieci i ich tożsamość.

Marta Jabłczyńska

– Kiedy moja starsza córka 8 lat temu rozpoczynała edukację w angielskiej szkole, taka propozycja ze strony nauczycieli byłaby do niepomyślenia. Kasia idąc do przedszkola nie znała ani jednego słowa po angielsku, martwiłam się tym, ale jej wychowawczyni – Brytyjka z pochodzenia, szybko rozwiała moje obawy. Z każdym tygodniem Kasie radziła sobie lepiej, uczyła się poprzez zabawę i chętnie uczęszczała na codzienne, trzygodzinne zajęcia. Dzisiaj jest uczennicą szóstej klasy i mówi dobrze zarówno po angielsku, jak i po polsku, chociaż zauważyłam, że z biegiem lat jej angielski staje się mocniejszy, wypiera język polski. Kasia uczęszcza do polskiej szkoły, jeździ na wakacje i ferie do Polski, a jednak jej polski wydaje się brzmieć słabiej niż angielski. To naturalne, bo w ciągu dnia i podczas różnych sytuacji posługuje się językiem angielskim, to oczywiste żyjąc w tym kraju. Co będzie z moją młodszą córką, jeżeli już na początku jej edukacji ograniczymy jej możliwość mówienia po polsku i jako czterolatkowi narzucimy jej mówienie po angielsku. Przecież ona nie tylko nie nauczy się polskiego, ale za dwa, trzy lata nie będzie nic w tym języku rozumiała. Zastanawiam się też jak to wpłynie na naszą rodzinę, która stanie się przede wszystkim anglojęzyczna z przymusu i wreszcie na nasze stosunki z rodziną w kraju. Nie wyobrażam sobie wówczas wrócić do Polski, a przecież taki mamy zamiar.

 

Marysia Kozioł

– Po tym zebraniu odniosłam wrażenie, że my polskie mamy nie potrafimy zajmować się swoimi dziećmi i w ogóle nie poświęcamy im czasu. Wychowawczyni Marcelki mówiła do nas, jakbyśmy były nastolatkami, którym przytrafiły się dzieci. A przecież mamy swoje lata i nie jedna z nas już i starsze dzieci. To, że tu przyjechałyśmy nie oznacza, że jesteśmy nieudolnymi Polkami, bo wiele z nas posiada wyższe wykształcenie, mówi językami obcymi, czego nie można powiedzieć o wielu brytyjskich mamach. Jesteśmy tutaj, ponieważ nasz kraj nie może nam zaoferować pracy i godnych warunków do życia i wychowywania dzieci. Umiemy o nie dbać, wiemy, co powinny jeść, potrafimy je konstruktywnie karać i nagradzać i robimy to przy każdej okazji, nie tyko kiedy potrafią już do 10 policzyć po angielsku, ale wówczas, gdy zrobią to także po polsku, bo to ich pierwszy i najważniejszy język, którego nam, mamom, odbierać naszym dzieciom nie wolno. Gdyby Anglicy znaleźli się kiedykolwiek w podobnej sytuacji byliby również oburzeni, że ludzie innej narodowości narzucają im, by w domu rodzinnym, na gruncie prywatnym mówili do swoich dzieci w języku innym niż angielski, bo to przecież wypieranie się swojej narodowości. Moje dziecko nie ma tutaj większej rodziny niż nas, rodziców. Brakuje nam dziadków, ciotek, co mają w większości zapewnione brytyjskie dzieci. One mają szansę uczyć się swojej kultury od wielu dorosłych, bliskich im osób, a nasze dzieci tylko od nas – rodziców. I nikomu nie wolno tego zmieniać.

 Jacek Twaróg

– Widzę w tym wszystkim wiele sprzeczności. Pani w przedszkolu Amelki mówi, aby pozwolić w domu dzieciom bawić się modeliną, plasteliną, bo do wyrabia mięśnie dłoni, a dzieci nie potrafią w ręce utrzymać nożyczek. Tylko, czy od trzylatka, po trzech tygodniach nauki można wymagać takich umiejętności. Z drugiej strony nasz syn, który uczy się w czwartej klasie, w tej samej szkole otrzymuje zadania domowe, które odrabia przez internet. Dobrze, że chodzi do polskiej szkoły, bo inaczej chyba zanikłby mu odruch pisania. Problem jest, kiedy musi napisać odręcznie wypracowanie po polsku i wtedy już po napisaniu kilku słów skarży się na ból ręki. Czy dziewięciolatek ma na tyle wyrobione mięśnie, że nie musi posługiwać się ołówkiem, czy długopisem, a przecież pisanie odręczne to nie tylko wyrabianie sobie mięśni dłoni, ale również innego rodzaju nauka.

 

 Imiona i nazwiska wszystkich respondentów zostały zmienione.

 

„Dziennik Polski” zapytał również o komentarz w tej sprawie prof. Dorotę Praszałowicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która jest koordynatorem projektu badań nad szkolnictwem polonijnym w Wielkiej Brytanii.

prof. Dorota Praszałowicz

– W naszych badaniach nie spotkaliśmy się z takim przypadkiem. Wręcz przeciwnie, wszyscy polscy rodzice chwalili angielskie szkoły. Podkreślali pomoc, jaką otrzymywali zarówno oni, jak i dzieci w okresie początkowym. Dotyczy to głównie zatrudniania przez szkoły osób znających język polski, aby mogły porozumiewać się z rodzicami oraz uczniami.

Opisana historia wskazuje na to, że w jednej szkole nauczyciele sobie po prostu nie radzą. A nie radzą sobie, ponieważ nie znają nowoczesnych metod pracy z dziećmi imigrantów. Nie maja też pojęcia na temat zalet wychowania w dwujęzyczności.

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_