Z cyklu: Nie lada człowiek
„… Kto ja jestem? (…) Tym, które mnie nie znają powiem, że jestem zapewne najstarszą żyjącą instruktorką w naszej organizacji. Do ZHP wstąpiłam i złożyłam przyrzeczenie w 1923 r. na ręce Druhny Oleńki Małkowskiej. Moje długie życie zawdzięczam Bogu i harcerskim zasadom, na których było oparte. Prawo wskazywało mi drogę, którą należy wybierać i styl życia, który sobie wybrałam, a wszystkie radosne wspomnienia, które mam z młodości zawdzięczam obozom i współżyciu z przyrodą. (…) Życzę Wam wszystkim, tym najmłodszym i starszym, żeby tak jak ja znalazły sobie miejsce i trzymały się harcerstwa i były w nim szczęśliwe.”
Z tym pozdrowieniem, myślą i duchem, druhna Ela Andrzejowska pojawiła się w lipcu 2010 r. w Zegrzu, na zlocie harcerek z całego świata. Dzisiaj jeździć już przestała. I organizować w domu piękne uczty, gdzie gadało się, śpiewało i naradzało. Gdzie można było wyjść do ogrodu i dotknąć ziemi, i dotknąć drzewa. Dzisiaj ma tylko małą grządkę, a drzewa… drzewa nosi się w sobie. Całe życie lubiła być innym na pożytek. Kiedy narodził się skauting, urodziła się i ona. Nie licząc lat, druhna Ela pamięta wiele. Dwie wojny i jeszcze więcej. Ognisko pierwsze, ale nie ostatnie, gawędę i zamyślenie, śpiewogrę i grę w terenie. I dużo, bardzo dużo dziewcząt. Kiedy pytam ją teraz w duchu o receptę na długowieczność, słyszę prostą odpowiedź: trzeba się wziąć w sobie. Trzeba się ubrać, uczesać i wyjść do ludzi. Ulec dyscyplinie, wzrosnąć w dyscyplinę, dyscyplinę pokochać.
Z harcerstwem zetknęła się w Petersburgu, miała 9 lat. Ktoś przemycił książeczkę o skautingu, która zasiała w niej ziarno zainteresowania organizacją, którą poznała dopiero za kilka lat. Po wojnie i rewolucji rodzina Starzyckich wróciła do Polski. Zamieszkali w Toruniu, gdzie nastoletnia panna wstąpiła do Harcerstwa, po czym związała z nim całe swoje życie. Jej mąż był zawodowym oficerem Wojska Polskiego. Żyli tam, gdzie rzuciła ich jego służba, na szlaku znalazło się Grodno i Brześć nad Bugiem, wszędzie odnajdowała się w pracy z harcerkami. W ruchu, na obozowych zajęciach w terenie, jej specjalnością stało się terenoznawstwo oraz nauka współżycia z przyrodą, z lasem, drzewami, które stały się jej wielką pasją, wziętą chyba z Podola, gdzie koło Baru był dom i ziemia, gdzie jeździła w dzieciństwie na lato.
Przed wojną, harcerki miały własną Szkołę Instruktorską na Buczu, w Beskidzie Śląskim, gdzie Komendantką była hm Józefina Łapińska, „Pani na Buczu”, jak wspominała ją druhna Ela, kursantka w 1937 r., już dojrzała przecież kobieta, a jednak kursantka. Pisała: „Jechało się na Bucze z duszą na ramieniu, ale i wielką ciekawością. Po dojściu marszem ze stacji kolejowej w Skoczowie, kiedy weszłyśmy do niewielkiego i dość mrocznego hallu, ogarnęła nas od razu dziwna atmosfera ciszy i powagi – można to porównać z wejściem do kościoła. (…) Byłyśmy obserwowane przez cały dzień, czy potrafimy nie zakłócić tej harmonii, która panowała na Buczu. Byłyśmy obserwowane jak się zachowujemy w swojej gromadzie. Byłyśmy obserwowane przy stole jak się posługujemy widelcem i nożem przy jedzeniu owoców. Wszędzie czuło się ciemne, przenikliwe oczy, które patrzą i niemal widzą cię na wylot…”
W kwietniu 1938 r. odbyła się pamiętna odprawa hufcowych i drużynowych Chorągwi Poleskiej, dotycząca Pogotowia Harcerek na czas wojny. Druhna Ela przeprowadziła grę, która ukazała sprawność Pogotowia w urządzeniu szpitala polowego dla powracających z frontu rannych żołnierzy. – Chociaż dużo ludzi nie wierzyło w tę wojnę, harcerki już się do niej przygotowywały – mówi druhna Pniewska, redaktorka „Węzełka”, pisma dla instruktorek. W 1938 r. Harcerstwo liczyło ponad 200 tys. członków, ludzi kształtowanych w konieczności praktycznej realizacji wiary zawartej w świętej trójcy pojęć: Bóg – Honor – Ojczyzna. Nie były to wówczas czcze słowa godne jedynie tego, by odczytać je w zdumieniu, że kiedyś istniały i po to tylko, by za chwilę wrócić do spraw, od myśli w nich zawartej, odległych. Harcerstwo przedwojenne było całkowicie spójne z duchem tej epoki. Wyrastało z niej i nie tylko z niej. Również z czasu minionej niewoli, kiedy się narodziło. Stworzyło pokolenie, które swoją siłę pokazało z chwilą wybuchu II wojny. Z takiego świata pochodzi druhna Ela.
Po wojnie
Bez pomocy męża, który przez Rumunię dotarł do Francji a później Szkocji, obarczona odpowiedzialnością opieki nad małym dzieckiem, nie brała podczas okupacji czynnego udziału w akcjach Armii Krajowej. Ale pomagała. Znajdowała noclegi, współpracowała z kurierkami, a w willi Andrzejowskich w Międzylesiu zakopywano broń i przeprowadzano ćwiczenia. Kiedy po wojnie rodzina się połączyła w Wielkiej Brytanii , znowu odrodził się harcerski duch wspólnoty, bo wszędzie tam, gdzie polscy uchodźcy, tam i on. Wielość ośrodków utworzyła w 1946 r. jeden wspólny Związek Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju, trwający przy pierwotnej myśli i ideałach. Harcerstwo poza granicami kraju jest kompletnie niezależne od czterech organizacji, które działają w Polsce. Jego władze na ogół przyjaźnią się z ZHR, który oderwał się od ZHP, gdy wyrzucił on ze swojego przyrzeczenia Boga. ZHP miała finanse i poparcie rządowe, ale kiedy chciała wejść do związku światowego, to bez Boga przyjąć ich nie chcieli. Harcerstwo komunistyczne oczywiście musiało go wyrzucić, jako że było wstępem do Związku Młodzieży Polskiej. Większość przedwojennych instruktorów poodchodziła wtedy i nawet jak próbowali potem wrócić, to im nie wychodziło…
Druhna Ela została członkiem Głównej Kwatery Harcerek, gdzie prowadziła Wydział Kształcenia. Dwukrotnie pełniła funkcję Naczelniczki. Najpierw w latach 1950-1957, wtedy z jej inicjatywy powstały korespondencyjne kursy kształcenia instruktorek. Praktyczny sposób budowania kadr dla organizacji rozsianej po krajach emigracji, która współgra ze szkołami sobotnimi, usiłującymi kolejne pokolenia zakorzenić w kulturze polskich przodków.
W latach 70., znowu jako naczelniczka, zaczęła wizytować chorągwie we Francji, USA, Kanadzie, Argentynie i Australii, finansując wyjazdy z własnej kieszeni. Była goszczona i sama odwdzięczała się gościną. Jej dom pełen był harcerskiej biesiady i śpiewu, gawędy i troski. I tak jest nadal, choć w dużo skromniejszym wymiarze, bardziej spotkań jeden na jeden, niż wiele, na wiele. – Lubi zapraszać do siebie instruktorki, rozmawiamy o tym, co się dzieje w organizacji, bo cały czas się tym interesuje – mówi obecna Przewodnicząca ZHPpgK, hm Teresa Ciecierska. Też już stara harcerka. – Z okazji wizyty w wakacyjnym obozie u ciotki, założono jej mundur tak wcześnie, że go nie pamięta. Dwulatka w szarościach, dziedzicząca zapał po mamie, harcerce jeszcze z Afryki i Teheranu. Bo w każdym niemalże harcerskim domu, rodzą się następcy. Na ostatnich urodzinach druhny Eli spotkały się dwa pokolenia: te, które wychowywały, z tymi, które były wychowankami.
– Był to nasz wspólny pomysł. Umówiłyśmy się, że po druhnę przyjadę. Dlaczego? Zapytała. Bo chcę żebyśmy zjadły razem kolację. Rano była fryzjerka, wybrała strój, nie proponowałam munduru, żeby jak najmniej domyślała się, że jednak będzie to uroczystość – mówi hm Teresa. 5 lat temu, druhna Ela zapowiedziała na swoje stulecie, że żadnych prezentów nie przyjmuje. Wtedy harcerki wymyśliły, że przygotują książkę, która zbierze jej publikacje. Bo druhna Ela napisała w życiu wiele, a 52 lata temu, razem z Haliną Śledziewską wymyśliła „Węzełek”, w którym do dzisiaj robi korektę. Nie sprawdza jednak przecinków, o nie. Zajmuje się stroną merytoryczną. „Węzełek” wychodzi również dzięki jej pomocy. Podobnie jak kiedyś druhny Haliny. Kiedy już nie bardzo mogła pisać, czuwała nad tym, aby artykuły docierały na czas i gdy mieszkała już w Kolbe House, trochę to innych dziwiło, że nadal nazywana jest redaktorką. – Kiedy pytałam, czy coś przyszło do druhny redaktorki, słyszałam odpowiedź: jaka redaktorka? Pani ma na myśli, że ona była redaktorką. Nie, proszę pani, ja mam na myśli, że ona jest – wspomina Danka Pniewska. I podobnie dzisiaj jest z druhną Elą, członkinią redakcji i korektorką.
Anna
Druhno Elu, spoczywaj w spokoju. Widziałyśmy się po raz ostatni w tym roku w lipcu.
Duża Ania