Najsilniejsze wspólnoty Polaków na Wyspach budują się i wzrastają dzisiaj w parafiach i szkołach sobotnich. Sytuacja, gdzie przy jednoczącym grupę wydarzeniu pracuje kilkanaście fizycznych a nie wirtualnych osób i każda wie, za co odpowiada, nie dotyczy już polskich organizacji ukształtowanych tu po wojnie. Chylą się one ku rozwiązaniu, co z jednej strony należy traktować jako naturalną kolej rzeczy, z drugiej, trzeba mieć pretensje do twórców i kontynuatorów, że nie byli w stanie, bądź nie chcieli – poszukać i wychować sobie następców. O ile kombatantów nam tutaj nie przybywa, i dobrze, o tyle pamięci kombatanckiej czyli nauki polskiej historii – nigdy za wiele.
W latach minionych, istniało tu bardzo prężne życie świeckich kół i organizacji, jako że pokolenie ukształtowane przed wojną charakteryzowało się m.in. właśnie tym, że uczestnictwo w pracy na rzecz współobywateli wiodło w owym wychowaniu prym. Przeciwwagę dla tego wzorca stanowi ten typ emigranta, który jest bohaterem anegdot. Współczesny, tzw. przyjezdny z Polski kandydat na „działacza”, wywodzący się z pokolenia urodzonego „za Gierka”, to taki człowiek, który przychodzi do nas, bo szukamy wolontariusza, po czym zgłosiwszy chęć do współdziałania, zapyta o zapłatę. Powtarzały mi to niejednokrotnie starsze panie, organizujące taką czy inną pomoc, to samo opowiada Ania z londyńskiej parafii kościoła św. Andrzeja Boboli, która wraz z mężem Maćkiem udziela się w życiu tej wspólnoty. Płonie ona żywym ogniem ciągłego ruchu, autentycznych więzi międzyludzkich i otwartości do współdziałania dla dobra wspólnego, czego przykładem był parafialny dzień pamięci naszej ojczyzny, który członkowie tej wspólnoty zorganizowali ostatniej niedzieli.
Odbyła się msza św. w intencji kraju, otwarto wystawę przypominającą sylwetki postaci emigracyjnego życia publicznego, którzy spoczywają na przykościelnym cmentarzu, a Schola Światło i zespół Dei Trust przygotowały koncert historycznych polskich pieśni na czele z Bogurodzicą, połączony z recytacją wierszy. Wejście w ten świat, tworzony przez kilka pokoleń, napawa niesłychaną nadzieją, bo obserwujemy w nim to, czego tak bardzo brakuje w organizacjach świeckich, funkcjonujących w Londynie. Przykładem Zjednoczenie Polskie, które musi się zreformować i odkryć na nowo swoją powinność, gdyż obecnie dryfuje na powierzchni, samą tylko siłą minionego znaczenia, nie proponując żadnego planu na przyszłość, żadnej linii programowej, choć w braku własnej, oryginalnej wizji działalności, mogłoby powielić wzorzec realizowany z powodzeniem przez Barbarę Storey i SOS Polonia w Southampton. Tam jednak istnieje zespół, grupa stale zaangażowana „na rzecz” i niezwykle silny motorniczy w postaci założycielki. ZPWB, które pod swoimi skrzydłami gromadzi 79 organizacje (tyle widnieje na stronie internetowej) objawia się zaledwie raz na jakiś czas: akademią ku czci, a ostatnio drukiem kolejnej wersji informatora-katalogu firm i polonijnych instytucji. Twarzą tej organizacji, niezmiennie od kilku lat, pozostaje jedna osoba, niestrudzona Maria Kruczkowska-Young, do której dokooptował w funkcji prezesa Włodek Mier-Jędrzejowicz. Dwie osoby i pani w sekretariacie.
Wielowymiarowe społeczne życie toczy się dzisiaj w parafiach i w ruchu szkół sobotnich, które samoistnie i oddolnie, bez potrzeby wchodzenia w emigracyjne kręgi, tworzą rodzice oraz wykształceni w kraju, a emigrujący głównie „za chlebem” nauczyciele. Kościół, edukacja i projekty artystyczne to nurty, które rozwijają się w naszym polonijnym, londyńskim kręgu najpełniej. Szkoła i parafia przenikają się wzajemnie, to w kościele i w szkole znajdujemy tego ducha, którym kiedyś tętniło całe bez mała społeczne życie naszej wspólnoty, dużo bardziej wieloznaczne i barwne, niż dzisiaj. Na tym tle, dosyć wyraziście wyświetla się również Polski Uniwersytet na Obczyźnie, który ożywił zastrzyk energii młodych humanistów z kraju.
…
– Przy tym stole siedzą ludzie, dzięki którym to wszystko się dzieje – mówi ksiądz Marek, wskazując na grupę trzydziestolatków: Ania, Maciek, Renata, Marysia, Marek, Dorota. Niektórzy mają dzieci, inni nie, ale równo opiekują się scholą, która zebrała wśród parafian kilkadziesiąt tysięcy funtów, by móc wyjechać potężną, wielką grupą na pięć dni do Włoch. Schola Światło ma już dziesięć lat! Prowadzi ją Marysia Budzyńska, której pracę rekomenduje każdy, kogo tego wieczoru u Boboli spotykam. Urodzona w Anglii operuje książkową, piękną polszczyzną, dzieci są w nią zapatrzone. Dokumentująca fotograficznie życie parafii Renata napracowała się przy wystawie – jest co, a raczej o kim poczytać, bo Kolumbarium to nasze małe Powązki. Przy opracowaniu wystawy pomógł dr Andrzej Suchcitz z Instytutu Sikorskiego, materiały znaleziono także w Bibliotece Polskiej w POSK-u i w Studium Polski Podziemnej. W sieci natrafiam na wpis kibiców piłkarskich, którzy poszukują miejsca spoczynku pułkownika Mieczysława Młotka. Odpowiadam: leży w Kolumbarium. Jak napisali kibice: „bez wątpienia najwybitniejszy działacz Junaka Drohobycz. Prezesem klubu został w 1937 roku i za cel postawił sobie awans z Junakiem do ekstraklasy. Jego zapał połączony z ciężką pracą doprowadził do tego, że z ostatniego miejsca w klasie A, klub w ciągu trzech sezonów prawie wszedł do ekstraklasy. Za słowem ,,prawie” niestety nie stały przyczyny sportowe… do końca życia płk Młotek nie mógł się pogodzić, że wojna zniweczyła jego marzenia o ekstraklasie w Drohobyczu i to na ostatniej prostej. Mieczysław Młotek zmarł w Londynie w 1986 roku.”
U Boboli, żywo i prawdziwie zespala się historia kraju, a także emigracji z dniem zupełnie współczesnym. Światy kilku pokoleń przenikają się nawzajem, jak śpiewali Przybora i Wasowski: „wespół w zespół” i do przodu. Jest z czego czerpać.