W realizacji Kwesty Marcowej, organizacja Poland Street pomaga Funduszowi Inwalidów Armii Krajowej już po raz siódmy. Owocami, trwającej cały miesiąc zbiórki pieniędzy, są stufuntowe zapomogi, wysyłane raz w roku do weteranów, a od pewnego czasu również do wdów po weteranach.
Poland Street jest jedną z pierwszych organizacji, powstałych po 2004 r. z inicjatywy młodej Polonii. Miała ambicje stać się rzecznikiem jej interesów, co objawiło się w protestach pod ambasadą RP, zainicjowanych przez tę grupę w celu obalenia absurdalnego prawa o tzw. podwójnym opodatkowaniu. Od początku, zainteresowania stowarzyszenia ciążyły ku zbliżeniu z emigracją niepodległościową. Późniejsi członkowie grupy poznali się podczas sprzątania polskich grobów na cmentarzu Gunnersbury. Dla większości z nich była to pierwsza chwila zetknięcia się z historią niezłomnych, ze śladami ogromnej kulturowej spuścizny, pozostawionej przez nich w Wielkiej Brytanii. Sprzątanie grobów przed dniem Wszystkich Świętych to akcja, z którą Poland Street dobrze jest kojarzona, bo prowadzi ją nieprzerwanie każdego roku, zyskując sobie zaufanie najstarszych. Członkowie się zmieniają. Wracają do kraju, lub zmieniają krąg swoich zainteresowań, a ich miejsce zajmują kolejni, którzy kontynuują powzięte pierwotnie zadanie. 7 lat temu narodziła się także myśl pomocy Funduszowi Inwalidów AK.
– Naszą współpracę zainicjował Robert Nowakowski, a dzisiaj motorem tej działalności jest Łukasz Boryczko, który zaraża nas swoją pasją dla historii. Niewielu weteranów może sobie dzisiaj pozwolić na kilkugodzinne dyżury w POSK-u, czy stanie pod kościołami, dlatego ta nasza pomoc jest im naprawdę potrzebna. Kontakt z nimi bardzo nas motywuje, wreszcie jest to przecież jedno z naszych założeń: tworzyć pomost między pokoleniami – mówi Anna Gałandzij, która wykorzystując swoje zawodowe doświadczenie (specjalistka od PR) i zajmuje się promowaniem projektów realizowanych przez stowarzyszenie. – Jesteśmy fajnym, zdolnym narodem, z piękną i bogatą historią. Pamiętam, jak w 2004 r. oglądałam programy informacyjne, gdzie pokazywano Polaków na Victorii. Nie do takiego obrazu powinno się nas streszczać – kwituje Ania.
Wolontariuszy można spotkać w każdą niedzielę marca przy polskich kościołach na Devonii, Ealingu, w Putney i na Willesden Green. 17 marca Poland Street organizuje też koncert Katy Carr, połączony z pokazem dokumentalnego filmu pt. „Cichociemni” i czytaniem listów od ludzi, dla których kwestowanie się odbywa. Rzecz znajduje się w toku przygotowań i odbędzie się na Devonii.
– Podobnie było w zeszłym roku. Zorganizowaliśmy pokaz filmu, który dostaliśmy z Muzeum Powstania Warszawskiego, później kilku Akowców opowiedziało swoje historie i czytaliśmy fragmenty pamiętnika, napisanego podczas powstania przez jego uczestniczkę. Na prośbę jej wnuczki, przetłumaczyłam go z jęz. polskiego na angielski – kontynuuje Ania. Ubiegłoroczne spotkanie na Devonii przyciągnęło tłum osób z każdego emigracyjnego pokolenia, dowodząc tego, że takie spotkania mają rację bytu i przemawia do nas idea, która je prowokuje.
Przewodniczący Funduszu Inwalidów AK, Andrzej Sławiński współpracuje w organizacji zbiórek z Polską Misją Katolicką, do której wysyła list z prośbą o poparcie, przez możliwość kwestowania przy kościołach. W Polsce mieszka zaprzyjaźniony z Funduszem ks. Matuszewski z parafii na warszawskiej Pradze, który jest wychowankiem Haliny Martinowej. Również jest w tę pracę zaangażowany. Kwota przeznaczona na zapomogi trafia na jego konto, taniej jest rozdysponować ją w Polsce, niż wysyłać pieniądze z Anglii. Wokół tej sprawy wytworzył się łańcuszek pokoleń, bo księdzu pomagają z kolei jego młodzi parafianie, którzy wypełniają przekazy i zanoszą je na pocztę, stając się bezpośrednimi orędownikami dobrej przesyłki. Na końcu tej misji znajduje się listonosz. Na początku zaś ten, który prosi. Listy adresowane do Funduszu zostaną odczytane podczas spotkania na Devonii. Andrzej Sławiński gromadzi je i przechowuje.
W każdy projekt Poland Street zaangażowani są wolontariusze, niezwiązani z tą grupą na co dzień. Jednym z jej priorytetów jest inicjowanie działań służących wspólnocie, a więc również promocja wolontariatu. Ubiegłoroczny apel o udział w sprzątaniu grobów na cmentarzach Gunnersbury i Leytonstone spotkał się z odzewem przeszło 70 osób. Jak mówi Ania Gałandzij, wszystko jest kwestią intensywnej promocji.
– Przychodzą nam pomóc całe rodziny – wspomina Beata Sinocha, od kilku tygodni wiceprzewodnicząca stowarzyszenia. Z akcji w 2011 roku pamiętam siedmioletniego chłopczyka i jego młodszą siostrę, którzy po raz pierwszy zapalali wtedy znicze. Jak zadowoleni byli ich rodzice, bo przecież to nic innego, jak żywa nauka tradycji – dodaje Beata.
Różnymi ścieżkami trafiły do Poland Street. Mówią, że organizacja wciąga. Beata jest po Europeistyce na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracuje dla Imperial College i planuje kolejne studia, związane z zarządzaniem projektami. Jej obecność w organizacji wzięła się z tęsknoty za językiem, za wspólnotą doświadczeń. – Jak mówił w tamtym roku, jeden z naszych wolontariuszy, możliwość kwestowania na rzecz Funduszu bardzo go satysfakcjonuje, bo jego dziadek był w Armii Krajowej, więc sens tej akcji bardzo do niego przemawia. To są właśnie te momenty wspólnotowe, które dają energię – mówi Beata.
– Byłam historycznie uświadamiana od dziecka. Buntowałam się, ale w końcu weszło mi to w krew, nawet maturę zdawałam z historii. Kiedy przyjechałam do Anglii i zaczęłam współpracować z cudzoziemcami, kiedyś usłyszałam, że nie spotkali nikogo, kto by tak godnie reprezentował swój kraj. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało, poczułam satysfakcję, bo czuję się odpowiedzialna za to, jak jesteśmy postrzegani jako nacja. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła tu siedzieć i nie włączać się w żadne propolskie działania, dlatego kiedy przeprowadziłam się z Nottingham do Londynu, napisałam najpierw do POSK-u z pytaniem o możliwość współpracy, ale nikt się do mnie nie odezwał. Potem wypełniłam formularz kontaktowy na stronie Poland Street i odpowiedziała Marysia Golasowska, a potem Agnieszka Adamska, nasza obecna przewodnicząca – opowiada Agata Zemska. Jej wujek szedł z armią gen. Andersa, a pradziadkowie brali udział w Powstaniu Wielkopolskim. – W Polsce promuje się wizerunek kosmopolity, jako jedynie słuszny. Na Facebooku byłam wyzywana od „moherów”, bo nie wstydzę się swoich poglądów i licząc na tolerancję, o której tyle się w Polsce mówi, dzieliłam się tym, co myślę. Ale tolerancja ta jest niestety wybiórcza – komentuje Agata.
…
Zbiórka odbywa się na podstawie osobistych listów z prośbą o pomoc. Zgłoszenia gromadzą także krajowe organizacje akowskie, które wysyłają do Londynu listę najbardziej potrzebujących. W obu przypadkach, do korespondencji dołączane są odcinki, informujące o wysokości otrzymywanej od państwa renty, czy emerytury. Pieniądze nie trafiają w niepowołane ręce, pojawiają się jednak głosy, że zbiórka ta, organizowana od 60 lat, straciła sens, bo nie ma już dla kogo zbierać, a wdowy nie są tymi, dla których Fundusz powstał. Pozwólmy jednak, że o celowości tej akcji zadecydują darczyńcy, tylko oni mają prawo ją weryfikować.