08 maja 2013, 09:54 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Nie masz Polaka, jest cwaniak

Gościł ostatnio w polskim Londynie jeden z tych publicystów, którego salonowe media i tzw. autorytety posądzają o dzielenie Polaków. Gdyby Rafał Ziemkiewicz pisał, iż Polska to gród ciemny, a dziki naród ciągle do Europy nie przystaje, a płeć jego kulfoniasta i wymaga operacji, aby ją wreszcie do ludzi normalnych, tęczowych, tolerancyjnych upodobnić, wtedy Ziemkiewicz by Polaków nie dzielił, lecz wychowywał. Tymczasem głosi on tezy, pozostające wobec powyższego wzorca, na biegunie wprost przeciwległym.

Jak mówi Ziemkiewicz, Polska współczesna jest postkolonialnym karłem, którym zarządza postreżimowa swawola biurokratów (i ich pociotków); jest krajem, w którym panuje jakaś odmiana demokracji, nie mająca wiele wspólnego z klasycznym modelem funkcjonowania społeczeństwa, opartego na standardach systemu najdoskonalszego z niedoskonałych.

W Polsce istnieją dwie odmiany krytyki państwa i jego społeczeństwa. Jedna cieszy się pełnym uznaniem postępowej części mas, ciążącej ku zachodniej Europie i postrzegającej udział w postępującym procesie jej moralnej zgnilizny za zaszczyt. Druga cieszy się mianem niedopuszczalnej i uważana jest za objaw zaścianka, winowajcy naszych nieszczęść, których lejtmotywem jest brak akceptacji dla geja małżonka. Polak, wykazujący przywiązanie dla normalnego modelu rodziny, będący aktywnym członkiem Kościoła katolickiego, powątpiewający w wielkość ugody okrągłego stołu i nie dowierzający rozbiciu się smoleńskiego samolotu o brzozę, uważany jest za osobnika kategorii drugiej, dla którego zarezerwowane jest co najwyżej miejsce w barze mlecznym wolnej obsługi. Niech sobie żyje bidulka, byleby się tylko spoza baru nie wychylał. Taki Polak, określany jest mianem oszołoma, który „głosi nienowoczesne teorie, odbiegające od tego, co dociera do nas ze źródeł prawdziwej mądrości, czyli zachodnich krajów cywilizowanych”. Być oszołomem, znaczy nie być człowiekiem sukcesu. Ani nawet sukcesu kobietą.

Ziemkiewicz przyjechał do Londynu, na zaproszenie indywidualnego koła członków Zjednoczenia Polskiego, by przedstawić swój punkt widzenia Polski i jej umiejscowienia na planszy Unii Europejskiej. Warto odnotować, iż na dwóch spotkaniach skupił uwagę kilku setek osób, przy nieznacznej kampanii informacyjnej. Drodzy organizatorzy: im więcej takich okazji, tym lepiej! Istnieje wyraźne zapotrzebowanie na możliwość obcowania z człowiekiem myślącym inaczej.

Ziemkiewicz daleki jest od klasyfikowania nieszczęść kraju w kategoriach fatum i polonocentryzmu; nie wyznaje również teorii spisku, choć środowiska, uparcie realizujące na terenie Polski ideologie libertyńskie, chętnie zaliczyłyby go do tej właśnie kategorii oszołomstwa.

Klucz, który od dawna stosuje on do opisywania polskiej rzeczywistości, na Zachodzie zdobył nazwę „socjologii państwa postkolonialnego”. Ziemkiewicz nie wymyśla i nie snuje domorosłych teorii. To oportunizm, kastracja sumienia i lęk przedstawiciela średniego pokolenia przed zdefiniowaniem swojej życiowej postawy, skrzywionej doświadczeniem niewoli mieszkańca podbitego kraju, powoduje niechęć w stosunku do ludzi, którzy chcą dokonywać samooceny po to, by zmieniać swoją spaczoną cwaniackim zarazkiem naturę. Każdy, kto przeżył PRL, nosi w sobie ową skazę, ucieczka od niej tylko ją pogłębia. A potrzebna jest przecież naprawa, działanie u podstaw samego siebie. Wgląd w swoją mentalność i operacja przywracania pogwałconej duszy. Wszak przecież możliwa.

Prof. Witold Kieżun, jak stwierdził Ziemkiewicz „najwybitniejszy w Polsce specjalista od administracji publicznej”, w książce „Patologie transformacji” napisał o swoim doświadczeniu pracy w Afryce, gdzie w latach 80. przebywał jako jeden z dyrektorów oenzetowskiego programu pomocy. Kiedy wrócił do kraju po 1989 r., uderzyło go niesamowite podobieństwo mechanizmów, które działają w Polsce, a o które rozbiły się wszystkie próby cywilizacyjnego podźwignięcia krajów afrykańskich.

– Wszystko staje się zrozumiałe, kiedy uświadomimy sobie, skąd wzięło się państwo polskie w swoim obecnym kształcie. Wychodzę z tezy, że wszystkie kraje i społeczności, które mają za sobą doświadczenie istnienia kilku pokoleń w warunkach niewoli, mają te same problemy społeczne i wynikające z nich gospodarcze i polityczne. Państwo kolonialne zostało założone przez kogoś, kto dany teren podbił i chciał zachować nad nim panowanie. Takim państwem był tzw. PRL. Nie służył obywatelom, lecz temu, który je założył, aby eksploatować jego zasoby i upodobnić do siebie, czyli zlikwidować miejscową kulturę i narzucić swoją. Żeby takiego dzieła dokonać, trzeba stworzyć warstwę, która będzie współpracować, swoją kolaborancką elitę – mówił Ziemkiewicz, a stwierdzeniem tym podjął temat, który dzisiejszego Polaka nie tyle frapuje, ile dotyczy. Nie jest kwestią zewnętrzną, która fascynuje na zasadzie zainteresowania dla świata innych ludzi, lecz doświadczeniem codzienności.

Elita

Postradaliśmy ją w znacznym stopniu w II wojnie światowej, w Powstaniu Warszawskim, potem w powojennych kazamatach. Niemożliwym jest sformułowanie zasadnej oceny zasięgu demoralizacji tego specyficznego typu ludzi, którzy pretendowaliby do miana czołówki narodu, a którzy ulegając instynktowi życia, zdecydowali się dostosować do warunków, które im narzucono. W jakim stopniu elitarność ich stosunku do bliźniego i ojczyzny ulegała degrengoladzie, ilu się oparło? Ilu spotkaliśmy, poznaliśmy z kart książek, ilu potrafimy wymienić? Niezłomnych, którzy ustrzegli się moralnej zapaści, ocaliwszy etos, który tak wyróżniał ich na tle masy. Tego wieczoru, padły dwa takie nazwiska: Janusza Szpotańskiego i Jana Olszewskiego. Londyńscy Polacy zaliczyliby w ten poczet większość emigrantów niepodległościowych, świadomi jesteśmy zachodzącego tu i w kraju procesu mitologizacji tego środowiska. W setki, może nawet tysiące, liczy się tych, którzy zostali w Wielkiej Brytanii, awansując do miana niezłomnych, choć nie zawsze powód wyboru był taki znowu szalenie heroiczny. Nie każdy dostał wyrok śmierci, który uniemożliwiał powrót; nie każdy po powrocie lądował na ubecji. Jedni wybrali spokojniejsze życie na wyspie, której kultura, mimo różnic, należała przecież do znanego im kręgu cywilizacji zachodniej. Polska powojenna, demoralizowana przez zdziczałą pseudokulturę sowieckiej Rosji, mogła być im bardziej obcą, niż Wielka Brytania. Wielu pozostało więc na zachodzie, marnując często swój potencjał, celowo oddalając się w prywatność. Trauma utracenia kraju i zawodu, który wyrył piętno niezatarte, zmarnowała wiele istnień. Ludzie ukształtowani w przedwojennych domach obywatelskich, w innych okolicznościach, żyjący w atomie swojego społecznego kręgu, kształtowali by jego orbitę ku pożytkowi wspólnemu. Mimo ogromnego dorobku emigracji, nie można unikać stwierdzenia faktu, że w warunkach asymilacji ich dzieci jest to dorobek, który się marnuje, jesteśmy zresztą tego świadkiem. Ognisko Polskie, noszące niezasadne już dzisiaj miano elitarnego, stało się areną igrzysk żądnych choćby nominalnej władzy, chorych na pychę i potrzebę ważności, osobników. SPK rozwiązuje się i sprzedaje swoje domy, bo nie ma komu ich pozostawić. Trwa POSK, w którym spośród wachlarzy propozycji społeczno-kulturalnych, największe triumfy zainteresowania świecą kawiarnia Maja i restauracja na IV piętrze, owiana legendą discopolowych weekendów i uwielbiana przez nową emigrację, bo kojarzy jej się ze swojską atmosferą barów mlecznych z filmów Barei. Jest to jedno z niewielu polskich miejsc w Londynie, które cieszy się wśród „wyjechanych” powodzeniem, gdyż czują się tam oni u siebie. U siebie, bo jak w PRL-u, lub w znanym im państwie, po PRL-u? Można zaryzykować taką tezę

Towarzysz Szmaciak

Kiedy kolonizator opuścił Polskę, poza masą pracującą, pozostała elita. Kilka milionów osób.

– Jak zmienić strukturę, która zamiast służyć obywatelom, służy do trzymania ich w szachu, i jak sprawić, aby elity państwa postkolonialnego, które przywykły służyć „obcemu”, zaczęły służyć interesowi tego kraju? Warstwa, którą nazywam elitą postkolonialną, w książkach określana jest również mianem „nowej klasy” (za: Milovan Djilas). Jest to klasa biurokracji, ukształtowanej w komunizmie, która służy samej sobie, swoim interesom. Przyzwyczaiła się, że państwo należy do niej, ona je obsługuje i z tego czerpie profity – definiował Ziemkiewicz, przywołując również termin „predatory state”, istniejący w naukowym opisie zjawiska, które również współczesną Polskę określa: państwo żerujące, państwo-drapieżca.

Janusz Szpotański, szachista i satyryk, znienawidzony serdecznie przez Gomułkę, napisał w 1977 r. poemat pt. „Towarzysz Szmaciak”.

Szmaciak ma kilku kolegów, w tym niejakiego Rurkę. „Rurka od dawna snuł marzenia, aby w centralną sieć dojenia, gdzieś w plątaninie rur i rurek malutki zamontować kurek. Lecz choć tak bardzo o tym marzył, to sam się nigdy nie odważył i kiedy inni wielkie krany wkręcali w rur systemu ściany, wciąż trwał w bezczynie i niemocy, o małym kurku śniąc po nocy. Lecz oto karta się odwraca: do Pcimia go przyzywa Szmaciak. Tu Rurka, mając w ręku wszystko: kumpli, zaplecze, stanowisko — plus swoje własne dobre chęci, nareszcie w system kranik wkręcił”. Było – minęło? Nic z tych rzeczy, ale jak zauważa Ziemkiewicz, gdyby problem ograniczał się tylko do złych elit, byłby dużo mniejszy. Istotą jest bowiem deprawacja społeczeństwa. Nie wyzwolone z gigantycznego urazu wojny, nie oczyszczone z demoralizacji, której chcąc nie chcąc ulec musiało, natychmiast poddane zostało kolejnemu doświadczeniu, kilkudziesięciu lat opresji, która całkowicie go przeformowała, stąd mówi się o przetrąconym polskim kręgosłupie.

Cwaniactwo jest jedyną obroną niewolnika, dlatego ukształtował się nowy Polak. Polak – cwaniak. Każdy przeciw każdemu, wyzbyty marzeń o zmianie systemu, lecz nie pozbawiony nadziei, by przeskoczyć na tę drugą stronę. Wkręcić w system swój własny kurek.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_