Organ, pod wdzięczną nazwą Komitet Obchodu Jubileuszowego w Londynie, wydał w 1963 r. książkę pt. „Lajkonik na wygnaniu”. Autor, Zygmunt Nowakowski pisał w niej: „Emigracja to narzędzie walki o wolność. Ona jest instytucją powołaną do tego, by wykonywała pracę, której w danym momencie historii kraj wykonywać nie może. Jesteśmy ludźmi zwykłymi, którym przypadło zadanie doprawdy niezwykłe. Musimy na obcej ziemi nie tylko zachować w sobie istotę narodowości i nienaruszoną treść Polski, ale także tę treść wzbogacić o nowe wartości, których Polacy w kraju ze względu na warunki polityczne tworzyć nie mogą. Rosja próbuje przykuć Polskę do Wschodu, wtłoczyć ją przemocą w tryby machiny sowieckiej, przerobić duszę polską na duszę rosyjską, my zaś jesteśmy tu po to, by nieustannie, na każdym kroku stwierdzać, że Polacy byli, są i będą narodem o kulturze zachodniej. Obce nam i nienawistne wschodnie barbarzyństwo. Rosja chce wypędzić z Polski Boga, w którego na przekór naszym gorzkim doświadczeniom wierzymy niezachwianie, jak wierzymy, że kiedyś Bóg – nierychliwy, ale sprawiedliwy – pozwoli nam wrócić do Polski wolnej, niepodległej i całej”.
Emigracja miała swoich duchowych ojców, teoretyków stanu wygnania, którzy nauczali ją o celowości i sensie życia na uchodźstwie. Nauka ta i dzisiaj byłaby nam potrzebna, bo nawet emigrant, jest przecież tylko człowiekiem i łatwo przychodzi zająć mu postawę złorzeczenia. Poczucie niesprawiedliwości, towarzyszące współczesnemu wygnańcowi, głównie wiedzionemu przymusem poszukiwania chleba, owocuje pod różną postacią, również zanegowania kraju, który przyszło mu opuścić. Złorzeczyły wszystkie pokolenia po kolei, choć nierówne kierowały i kierują nimi motywy. Nadal w polskim Londynie jest dość popularne pewne rozdwojenie jaźni, które kazało kochać Polskę, lecz PRL i wszystko co w jego ramach się ukształtowało, nienawidzić. Ludzi z Polski nazywać swojakami, a tych z PRL-u podejrzewać o nieuchronne kumoterstwo z systemem, zapominając, że jednak byli tegoż ofiarami.
Panował na emigracji ideał, by budować system wychowawczy, który złagodzi proces wynaradawiania i utrzyma dyscyplinę przekonania, że nie samym sobą człowiek żyje. Politycy, ludzie sztuki, publicyści, pedagodzy, wojskowi i społecznicy zajęli jednoznaczne stanowisko, iż emigracja stanowić ma z jednej strony wyrzut sumienia dla Zachodu, a z drugiej moralne i fizyczne wsparcie dla rodaków z kraju. Jak napisał Nowakowski: „Emigracja to narzędzie walki o wolność”. Podobnie uważali również wielcy duszpasterze.
„Emigracja i jej rola przez pryzmat poglądów ks. Jerzego Mirewicza i ks. Józefa Guli” to tytuł wykładu, jaki w ramach Kursu kultury polskiej Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, wygłosiła w lutym 2013 roku, dr Joanna Pyłat. PUNO realizuje misję, która w obliczu ogromnej polaryzacji postaw uczestników kolejnych fal ucieczek z kraju, musi być przez tę placówkę prowadzoną. W skrócie ujmując, jest to analiza elementów wspólnych i różnic między emigracją minioną i współczesną.
Teologia uchodźstwa
Łączyła ich praca na PUNO, obaj byli również kapłanami Armii Krajowej i obaj, zanim opuścili kraj, próbowali najpierw w nim żyć. Oba te życiorysy zasługują na bogate opracowanie i oba jeszcze na nie czekają.
– Jerzy Mirewicz i Józef Gula uprawiali tzw. teologię emigracji. Szczególnie ks. Mirewicz był pierwszoplanową postacią środowiska. Ryszard Kaczorowski nazwał go wręcz „sumieniem emigracji”. Faktycznie nazywał się Bronisław Wójcik, był teologiem i filozofem wykształconym we Francji. Uważał, że emigracja zobowiązuje, a fakt, że znaleźliśmy się w danej sytuacji życiowej, nie jest przypadkiem. Uważał, że Polak na obczyźnie musi wypełnić swoje posłannictwo, być świadomym swojej roli, postawy etyczno-moralnej, którą uważał za priorytetową – mówi dr Pyłat.
W czasie wojny służył w Armii Krajowej. Zajmował się przerzucaniem ludzi przez granicę, głównie polskich Żydów, oraz pracował w tzw. ANTYK-u, zajmującym się przeciwdziałaniem komunistycznej infekcji rozsiewanej przez Polską Partię Robotniczą dla potrzeb przyszłej sowietyzacji. Po wojnie, sytuacja się odwróciła: to on trafił na celownik inwigilacji Służby Bezpieczeństwa, wystarał się więc o zgodę, aby wyjechać do Watykanu, gdzie pracował w Radiu Watykańskim. Próbował wrócić do kraju, ale nie było to możliwe. W drugiej połowie lat 60. wyjechał ostatecznie do Wielkiej Brytanii, gdzie stał się swoistym autorytetem, tworząc m.in. nieformalny klub inteligencji katolickiej, gdzie spotykali się czołowi liderzy emigracji.
– Musimy się odnaleźć w rzeczywistości kosmopolitycznego Londynu, głosił ks. Mirewicz z ambony kaplicy przy Willesden Green. Powinniśmy dochować wierności własnej tradycji, za nią podążać i pojmować w określony sposób patriotyzm i miłość ojczyzny, ale z drugiej strony harmonizować również swoje życie tutaj. Im większe będzie przeżywanie wiary na obczyźnie, uważał Mirewicz, tym większe będzie zrozumienie konieczności zwalczania ideologii komunistycznej. Mówił o chrześcijańskim humanizmie, który miał się wyrażać w każdej działalności, ale przede wszystkim w służbie emigracji – kontynuuje Joanna Pyłat.
Do pojęcia i znaczenia „służby” niezłomni przywiązywali niesłychaną wagę, odziedziczoną w spadku po II Rzeczpospolitej. Warunkowała ona ogrom podjętych i zrealizowanych przez nich działań, służących zbudowaniu zrębów, nad wyraz bogatego, życia społecznego. Z pozostałości po wysiłku tego pokolenia korzystają współcześni emigranci. Ile wnoszą do tej spuścizny od siebie, jest miejscem na odrębną dyskusję. Zdaniem najstarszych, niewiele.
– Uważał, że najlepszą szkołą, przygotowującą do zabierania głosu w przyszłości, jest milczenie, ono jest mistrzem mowy, a więc wsłuchiwanie się najpierw w to, co mówią inni. Emigracja była według Mirewicza nie tylko wyborem, ale też misją, która zasadzała się w stwierdzeniu: „nie zgadzamy się na zniewolenie kraju”. Fascynuje jego stosunek do Leszka Kołakowskiego. W swoich szkicach filozoficznych wdał się z nim w polemikę, która odbiła się w Dzienniku Polskim szerokim echem. Odwołując się do mądrości chińskiej, postrzegał Kołakowskiego jako „samotnego pielgrzyma w pustej przestrzeni”. Kołakowski odwoływał się wprawdzie do marksizmu, ale opuścił kraj, ponieważ marksizm wcielony w życie okazywał się utopijny. Mirewicz współczuł Kołakowskiemu i zastanawiał się, jak długo wytrzyma w tej „pustce między kościołami”, jak ją nazywał, czyli między ateizmem i marksizmem – tłumaczy dr Pyłat.
Kiedy ks. Mirewicz przyjechał do Londynu, związał się z parafią przy Willesden Green, jest tam dzisiaj sala nazwana jego imieniem. Od czasu, do czasu uczył również religii, w szkole im. Marii Konopnickiej. Wychowawcą, człowiekiem który kształtował nazywają go dzisiaj jego dawni uczniowie i byli parafianie.
Musisz pojechać do Anglii
Ks. Józef Gula najpierw pełnił posługę w kraju, później w Australii, wreszcie w Walii, aż w 1970 roku przyjechał do Londynu. Jego świadectwo znajduje się także w archiwum historii mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Opowiedział m.in. o swojej posłudze w Australii i o tym, jak trafił do Wielkiej Brytanii.
„W Australii nie było ambasady i to chyba było powodem, że władze polskie chciały pokazać, że potrafią kontaktować się i oddawać usługi Australijczykom, odpowiadając pozytywnie na prośbę biskupów, wysyłając do nich księdza. Konsulat polski, który w tym czasie był chyba w Melbourne, miał swoich ludzi, którzy starali się zyskiwać tych wszystkich, którzy chcieli jeździć do Polski, nawiązywać z nimi kontakt, dawać im instrukcje, co zrobić, żeby sparaliżować polskie niezależne życie, które przeczcież było życiem żołnierzy, którzy walczyli o Polskę za granicami kraju” – relacjonował ks. Gula. „Dlatego, że po prostu wyławiałem tych ludzi i usuwałem ich, po roku odebrano mi polskie obywatelstwo. Bez polskiego paszportu nie mogłem jechać do Polski. To była taka kara dla mnie. Wszyscy tak przypuszczali, że przecież będę chciał jechać do Polski na wakacje. A ja przez dziesięć lat nie wyjeżdżałem z Australii. Kiedy na wizytację przyjechał ksiądz biskup Rubin, a to był chyba rok 1968, i sprawdził naszą pracę, to powiedział do mnie ‘Słuchaj, musisz pojechać do Anglii, bo tam trzeba coś innego zrobić, ważniejsze rzeczy. Tutaj tylko odprawiasz msze, głosisz kazania, chrzcisz i to wszystko. Australijczycy nie dadzą ci więcej nic zrobić. W Anglii będziesz mógł więcej robić’. Wysłał mnie do Anglii, do Wielkiej Brytanii. Przyjechałem tutaj i najpierw zaznajomiłem się z księdzem rektorem Staniszewskim. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Najpierw pracowałem w Walii, w malutkiej, polskiej parafii, później w New Castle (…). Tam zbudowałem nowy, polski ośrodek. Potem ksiądz Staniszewski zażądał, żebym przyszedł tutaj, do Wimbledon” opowiadał Józef Gula.
Posługę kapłana Armii Krajowej przejął od ks. Mirewicza na jego wyraźną prośbę. Łączyło ich podejście do emigracji i obaj byli teologami. Ks. Gula, mimo ciężkiej choroby i już zaawansowanego wieku, zrobił doktorat w University College London. Mówił, że nacja jest społecznością kulturową, a nie polityczną. Na przykładzie rozbiorów Polski dowodził, że kultura narodowościowa jest dużo mocniejsza i dużo bardziej wiąże ludzi, niż państwo, ponieważ państwo i naród nie są tym samym. Bardzo wielu, również przedstawicieli młodej emigracji, skwapliwie przyznałoby księdzu Guli rację.