Czy działaniem „absolutnie zbieżnym z naszymi strategicznymi interesami” jest „zanurzanie się Polski w procesie integracji europejskiej” oceni przyszłość, prawdopodobnie zupełnie bliska. Słowa wypowiedziane w czerwcu 2012 r., podczas posiedzenia sejmowej komisji do spraw zagranicznych przez Piotra Serafina, sekretarza Stanu ds. europejskich, zostały przywołane przed tygodniem w Londynie przez Krzysztofa Szczerskiego, wiceministra spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, obecnie posła na Sejm i wykładowcy kilku polskich uczelni, w tym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Szczerski był gościem Londyńskiego Klubu Dyskusyjnego i w swoim wystąpieniu naszkicował i ocenił procesy dogłębnych zmian reguł gry w Unii Europejskiej, z uwzględnieniem pozycji Polski w tej strukturze i w związku z nią, polskiej postawy wobec naszego wschodniego sąsiada, Rosji.
Unia Europejska, według do niedawna obowiązujących reguł, była bytem, którego istotę, przynajmniej formalnie, definiowało miano solidarnej wspólnoty. Zasadzała się ona na wzajemnym zaufaniu, lojalności i równości. Obowiązywała zasada, że „jeśli budujemy wspólne polityki, to próbujemy je opierać na wspólnocie prawa, na jednakowych dla wszystkich zasadach, nad którymi mają czuwać wspólne instytucje”, by posłużyć się cytatem z wypowiedzi Szczerskiego. Obecnie, jak definiował podczas spotkania w Ognisku Polskim: „Państwa i rządy powoli zamieniają się w lokalnego poborcę podatków, coraz częściej także polscy urzędnicy państwowi mówią o polskich władzach urzędów lokalnych, o lokalnych parlamentach w UE”.
Związek ten przekształcił się w międzynarodową spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością uczestniczących w niej państw. Podpisując pakt fiskalny, zobowiązały się przekładać zarządowi spółki plan swojego rocznego budżetu, zanim zaprezentują go głównym jego odbiorcom, czyli narodowi. To jest bodaj najbardziej wymowny, symboliczny i potocznie zrozumiały wynik owych zmian, świadczący o przesunięciu odpowiedzialności decyzyjnej z kraju, na centralne organa struktury, do której kraj ten przynależy. Goszczący tutaj niedawno publicysta Rafał Ziemkiewicz, skwitował je mianem „narzędzia do przebudowania świadomości narodów”.
Solidaryzm, nad którym górowała dotąd suwerenność państw członkowskich – nie sprawdził się, jak twierdzą unijni urzędnicy i powtarza minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Zarówno więc solidarność, jak i suwerenność, muszą zostać ograniczone, aby zapanować nad procesem rozkładu unijnej struktury. Rzadko wprost formułowane są postulaty o ukróceniu nieodpowiedzialnej niepodległości, co miałoby pomóc w rozwiązaniu problemów Unii Europejskiej. Ucinanie suwerenności nazywane jest „pogłębianiem integracji”, zgodnie z retoryką współczesności, która polega na stosowaniu pozytywnych określeń do skrajnie niepozytywnych zamierzeń. Istny majstersztyk owej retoryki stanowi pamiętne wystąpienie przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka, wygłoszone w 2011 r. we Florencji, z okazji Festiwalu Europy: „Kryzys finansowy nauczył nas, że unia walutowa jest nierozerwalnie związana z unią gospodarczą. Musimy wprowadzić w życie literę i ducha Traktatu z Lizbony. Oznacza to, że w jeszcze większym zakresie trzeba uciekać się do integracji i metody wspólnotowej. Oczywiście nie jest to łatwe, gdyż Unia liczy 27 państw członkowskich i potrzebujemy niezmiennie poparcia rządów krajowych. Jednak to nic nowego. Kilka dekad wcześniej państwa członkowskie w reakcji na pewne trudności podjęły ważne decyzje wspólnotowe, jak np. stworzenie obszaru Schengen, przyjęcie euro, czy wprowadzenie jednolitego rynku. Obecnie nadal potrzebujemy lepszej koordynacji, w związku z czym wciąż trzeba nam więcej Europy”. Mowa jest więc o „pogłębianiu wspólnoty”, rozumianej jednak jako mechanizm, w którym „pogłębianie integracji” polega na wyśrubowaniu narzędzi nadzoru i kontroli. Tworzy się więc swoisty terror, okraszony epitetem wspólnotowy. Znamy to z nieodległej historii. Zupełnie jak w utopii, którą próbował narzucić światu Stalin.
Poza kwestią wytycznych, co do wydatków budżetowych Polski, które będziemy przyjmować z „centrali”, obowiązani jesteśmy również do takiego kształtowania polityki państwa, aby uniknąć dotkliwych finansowych kar, które spotkają rządy, wykraczające poza określone wcześniej wskaźniki. Pod tym względem, możemy cieszyć się z zachowania pewnej formy równości, bo równo waleni będziemy obuchami po kieszeniach, jeśli wykroczymy poza ścieżkę zdrowia, wytyczoną przez system, w którym jesteśmy uwikłani.
Były utopią, ideowe zaufanie i lojalność, które legły u podstaw budowania wspólnoty gospodarczej. Zamiast nich, konieczna jest hierarchia, oparta na gospodarczej i politycznej sile. „W sytuacji kryzysowej nie można więc liczyć na pomoc, a rozwój nie następuje poprzez wspomaganie wyrównywania poziomów życia w Unii. Zastąpiła je warunkowość, czyli bodźcowanie państw do reform wewnętrznych poprzez formułowanie oczekiwań, co do zmian, jakie mają na swoim terenie przeprowadzić. Reformy te uzależniają dostęp do wspólnych środków unijnych” – pisał w jednym ze swoich artykułów Szczerski. Terror dostępu do „kasy”, nie tylko dla Polaka, stanowi niestety warunek zgody, którą Europejczyk jest w stanie przyjąć, choć być może, powinien się raczej zbuntować.
Dla określenia celów polskiej polityki zagranicznej, znamienny jest artykuł Radosława Sikorskiego, który napisał w Gazecie Wyborczej w 2009 r., przy okazji uroczystości, które odbyły się na Westerplatte z udziałem kanclerz Angeli Merkel i Władymira Putina.
„Gdzie dzisiaj są Niemcy i Rosja? Niemcy przekształciły się w dogłębnie demokratyczne państwo, będące ostoją integracji europejskiej i euroatlantyckiej oraz kluczowym filarem zbudowanego na tej integracji porządku instytucjonalnego. Są sprawdzonym i wiarygodnym partnerem strategicznym, sojusznikiem i przyjacielem Polski. Rosja od bez mała 20 lat idzie drogą prób modernizacyjnych i demokratyzacyjnych, które – jak mamy nadzieję – uczynią z tego kraju równie wiarygodnego partnera i przyjaciela. Chyba nigdy w swoich dziejach oba te kraje – zwłaszcza Niemcy, ale także i Rosja – nie hołdowały tak wartościom demokracji i nie były tak inspirowane ich przesłaniem. To najlepszy prognostyk międzynarodowy dla Polski”.
Przerażający jest fakt, że katastrofa smoleńska i wszystko, czego dzisiaj, jako naród doświadczamy, powyższej optyki nie zmieniła. Odnosząc się do kwestii memorandum gazowego, o którego podpisaniu rząd nie wiedział, a za które poleciała kilka dni temu głowa ministra skarbu Budzanowskiego, przyznał tylko niedawno prezydent Komorowski, że „Rosja lekko rozegrała Polskę”…
Kiedy w początkach roku 2000 toczyła się w kraju kampania, promująca wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, również większość jej dzisiejszych krytyków także optowała za pozytywnym oddaniem swego głosu. Ziemkiewicz i Szczerski nie żałują. Obaj nawołują jednak do porzucenia tonu euroentuzjazmu i przyjęcia postawy krytycznej, w miejsce bałwochwalczej. Ubogiemu krewnemu nie godzi się jednak w stół pański godzić, więc bałwan może na Polskę liczyć. Tym bardziej, że apologeci systemu, mają po stokroć przykładów na jego obronę, faktów, którym nie można zaprzeczyć, choćby w postaci setek młodych ludzi, wykształconych poza granicami Polski, dzięki unijnemu programowi Erazmus. Wdzięczni strukturze, niosą przed sobą kaganek głoszenia jej oświeconej woli i ideologii, przyczyniając się radośnie do deformacji społeczeństw Europy. Ludzie, zagubieni pośród zjawisk, których nie rozumieją, pośród terminów, nazw, kategorii i obostrzeń; pośród swoich pożądań, rozpędzonych tumanem wszechobecnego marketingu, ulegają przemocy struktury, o której nie chcą myśleć, że mogłaby kiedyś upaść. A upadnie przecież, jak wszystko przed nią. Kim jednak będzie wtedy jej rezydent? Skąd weźmie siłę, by przetrwać? I komu przyjdzie mu służyć, w zamian za garnuszek chleba?