W Radiu Lwów nadano jakiś czas temu audycję, w której gościł marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz. Dziennikarka sugerowała, że obchody rocznicy Powstania Styczniowego są zbyt mizerne, jak na znaczenie tego wydarzenia dla polskiej historii. Marszałek odparł, iż „powstanie w ówczesnym zaborze rosyjskim (…) się nie udało, było bardzo słabe. Takie obchody, jakie powstanie”.
Każdego roku, polski Sejm decyduje, jakiemu wydarzeniu lub postaci należy przyznać prymat pierwszeństwa, wśród narodowych rocznic, wypadających w danym okresie. Ów patronat najwyższego organu ustawodawczej władzy w Polsce ma wymiar głęboko symboliczny. Stanowi jeden z puzzli, z którego budujemy sobie ideowy obraz państwa; uświadamiamy sobie zręby, na jakich zasadza się jego istota. Osoba lub wydarzenie, podniesione uchwałą Sejmu do rangi całorocznego przewodnika po kulturze kraju, ulegają znaczącej popularyzacji. Patron roku ma znaczenie wspólnotowe, staje się tym, który wpływa na świadomość społeczeństwa, stanowi wreszcie jeden z wyznaczników, w oparciu o który kształtuje się jego charakter. 2012 r. dedykowany był Januszowi Korczakowi. Wydarzeń służących utrwaleniu jego przesłania było wiele, uchwała spełniła swoje zadanie. Ale ilu z nas wiedziało, że 2012 był równolegle Rokiem ks. Piotra Skargi i Rokiem Józefa Ignacego Kraszewskiego? Te dwie osobowości uległy w działaniach propagandowych marginalizacji, na rzecz rozbuchanej kampanii korczakowskiej. Polski Sejm nie dedykował roku 2013 – 150 rocznicy Powstania Styczniowego. Zrobił to Senat, ale nie Sejm, tym samym z gruntu umniejszając znaczenie wydarzenia, które zapobiegło wynarodowieniu się Polaków.
Prof. Andrzej Nowak, goszczący niedawno w Londynie na zaproszenie dyrektora Biblioteki Polskiej, Dobrosławy Platt, prowokowany pytaniami wykładowcy Uniwersytetu Londyńskiego, Richarda Butterwicka-Pawlikowskiego, opowiadał zebranym o sensie powstańczej walki, a także o odbieraniu tej walce glorii poświęcenia, które stanowiło jeden z milowych kroków zapobieżenia zruszczeniu się Polaków.
– Współcześnie tak wielu nie rozumie, albo nie chce rozumieć sensu tego wysiłku. A odkrył się on w roku 1918, potwierdził w wojnie roku 1920, kiedy zostało zmobilizowanych do polskiego wojska 900 tysięcy chłopskich synów. Bo przecież 90 proc. armii polskiej w 1920 r. to byli chłopscy synowie, którzy nie zareagowali na propagandę bolszewicką tak, jak zareagowali chłopscy synowie na Ukrainie, Białorusi, w Rosji i na Łotwie. Zareagowali tak, jak podpowiadało dziedzictwo Powstania Styczniowego: byli już Polakami, a stali się nimi dlatego, że powstanie pozostawiło poważne świadectwo, że polskość nie musi wiązać się przede wszystkim z uciskiem społecznym – mówił prof. Nowak. W 1863 r. 90 procent społeczeństwa stanowili chłopi, którzy wciąż nie uzyskali od Polski nic.
– Zbliżał się moment, w którym mogli uzyskać to, co było dla nich najważniejsze, ze strony władz okupacyjnych. W 1861 r., car Aleksander II ogłosił manifest uwłaszczeniowy dla chłopów guberni rosyjskiej. Nie objął ziem polskich, ale wiadomo było, że dojdzie do takiego rozstrzygnięcia także na ziemiach polskich. Wtedy powstawało pytanie, czy mamy czekać biernie, aż chłopi polscy będą mogli zapamiętać na zawsze, że wyłącznie car zrobił z nich ludzi, a szlachta polska postawiła w roli niewolników? W Manifest Powstania Styczniowego, 22 stycznia 1863 r., wpisano darowanie pełnej własności wszystkim chłopom, na ziemi którą użytkowali lub obrabiali w formie pańszczyzny, zaś właściciele ziemscy mieli uzyskać odszkodowanie ze skarbu narodowego. Co więcej, jeżeli przyłączą się do powstania, ziemię mieli także uzyskać chłopi bezrolni, czyli komornicy, służba folwarczna– mówił prof. Nowak. Jak określił, „powstanie wygrało duszę chłopów polskich”, kreśląc przed nami wizję powstania jako siły, która zaprocentowała po czasie, kiedy społeczeństwo zrzuciło już z siebie odium klęski, w postaci olbrzymiego zubożenia w materię i zarazem szalonego ubogacenia w ducha. To właśnie ta moc przywróciła Polskę. Bez niej majątki, które pozostałyby w rękach ich właścicieli, a oni sami żyliby nadal na ziemi, którą posiadali od wieków, nie byłyby majątkami, budującymi schedę narodu polskiego. Nadawałyby azjatyckiej Rosji ów tak pożądany przez nią sznyt kultury europejskiej, łacińskiej, a potem, zniknęłyby z ziemi i tak, starte bolszewickim pragnieniem gwałtu.
– Często przeciwstawia się powstanie pracy organicznej. Jest to ogromne zafałszowanie tego, co było w XIX w., wspólnotą. Powstanie oceniono jako klęskę, nie mogło być wtedy innej oceny. 40 tysięcy zesłanych, wiele tysięcy powieszonych, ogromna ilość skonfiskowanych majątków, likwidacja instytucji. Poczucie klęski nie zamieniło się jednak w poczucie beznadziei. Poza paroma przypadkami odstępstw narodowych, reakcją na niepowodzenie było ogromne zobowiązanie. Podjęli je ci, którzy przeżyli, nie chcąc pozwolić, by powstanie przegrało również w dłuższej perspektywie. Ratunkiem była praca organiczna. To, że młodziutka Eliza Orzeszkowa szyła dla powstańców szarfy, a potem napisała szereg opowiadań i odnowiła kult powstania, to było właśnie docieranie pod strzechy ze świadomością narodową. Dotyczyło to całej kultury Polski, która rozwinęła się w latach 70. i 80. XIX wieku, kiedy zelżał nacisk klęski i odrodziła się nadzieja, że już nie tylko pracą organiczną, ale z bronią w ręku, będziemy mogli walczyć o to, o co walczyli nasi dziadowie – wykładał prof. Nowak. Odkłamuje manipulacje nałożone na rzeczywisty sens tego zrywu, który nadal, cynicznie spycha się do rangi trzeciorzędnego zdarzenia, traktowanego przez dzisiejsze elity nomenklaturowe jako kolejny dowód na głupotę Polaków.
Jak doszło do wybuchu powstania? – zapytał u progu spotkania Richard Butterwick-Pawlikowski.
Nowak odpowiedział cytatem z Orzeszkowej. Opowiadanie „Oni” opisuje sytuację, w której kilkunastoletnia Eliza widziała, jak w dworze na Polesiu pojawia się Romuald Traugutt, który ma objąć dowództwo nad lokalną organizacją powstańczą. Odbywa się dyskusja kierownictwa organizacji, jeden z oficerów mówi: „(…) raz przecie nie jak niewolnicy z duszami zabitymi, lecz jak żywi ludzie żyć będziemy. (…) Powiedziałem: niewolnicy z duszami pozabijanymi. Tak jest. Kiedy ręce skute i usta zakneblowane, to i dusza zrazu usypia, a potem mrze. Byli tacy, którzy powiadali: ‘Czego wam brak? Spokojnie sobie żyjecie, w dostatkach… po co zdrową głowę pod ewangelię kładziecie?’ Otóż to… zdrową głowę! Śmiech gorzki z takiego zdrowia! Nic nam nie było wolno: ani czynić, ani głośno mówić, ani ludu naszego z jarzma niewoli i ciemnoty wyzwalać, ani życia swojego przerabiać, polepszać. Tylko: jedz, pij, śpij i gnij! To wolno. Niedobrze ci z tym? Powinno być dobrze, a jeżeli nie jest, to milcz! Jeżeli sarkniesz głośno lub palcem poruszysz — na Sybir! I tak było tyle lat”.
– To, że sprawa polskiej niepodległości musiała się rozstrzygnąć w starciu z Rosją, było nieuchronne. Kto twierdzi, że mogło być inaczej, abstrahuje od elementarnego faktu, że 82 procent Rzeczpospolitej znajdowało się pod panowaniem Rosji. Jak ono wyglądało? W sposób nie pozostawiający żadnych złudzeń dla Polaków, że niepodległości nie odzyskamy, że będą mogli żyć, jak opisywał to cytowany oficer powstańczy, że będą mogli realizować prywatne plany życiowe, nawet osiągnąć pewną karierę w administracji, ale jak o tym wielokrotnie przypominali władcy Rosji, jedyną nadzieją dla Polaków jest to, aby stali się Rosjanami, wtedy będą mogli żyć dobrze pod berłem Mikołaja I i jego następców. O tym mówił Mikołaj wprost, kiedy zbudował w Warszawie cytadelę w 1835 r. i kiedy wygłosił przemówienie, że nie zawaha się wydać rozkazu zburzenia stolicy z armat cytadeli, jeśli tylko Polacy nie zaakceptują wyroku historii, jakim jest przekształcenie ich w lojalnych poddanych cara wszech-Rosji. Mówił o tym wielokrotnie, a ja przywołuję ten fakt z uporczywością, ponieważ wracają sugestie, w istocie przeciwne prawdzie historycznej, że możliwa była ugoda z Rosją, przed powstaniem – kontynuował Nowak. Nie można jednak mówić o powstaniu, pominąwszy kwestię ogromu cierpienia, które przyniosło, a w dzisiejszej kulturze zaniku, nazywane jest „bezsensownym”.
– Czy Polacy powinni upatrywać sens w owym cierpieniu? – pytał Butterwick.
– To jest pytanie przewrotne – odpowiadał Nowak. – Nawiązujące do niezwykle rozpowszechnionej współcześnie szyderczej krytyki tego, co się określa słowem „martyrologia”. Jeśli ktoś naraził się na cierpienie, złożył ofiarę życia, to znaczy, że był głupi. Tamci ludzie doświadczyli upodlenia. Nie zdecydowali się cierpieć dla samego cierpienia, tylko dawali świadectwo wiary w polskość, w to, że mogła się odrodzić i że wymaga ona walki. Nie uważali jej jednak za beznadziejną. Taki sam zarzut powtarza się w stosunku do Powstania Warszawskiego, że brano udział w przedsięwzięciu z góry skazanym na klęskę. Myślę, że jeśli spytać większość uczestników Powstania Warszawskiego, nie zareagowałby nikt w ten sposób, że szedł do walki po to, żeby przegrać. Tak samo było z powstańcami styczniowymi. Dawali świadectwo, że są gotowi zaryzykować życie nie na pewną przegraną, tylko na pewną walkę, która być może nie rozstrzygnie się teraz. Oni chcieli wygrać i o tym, że wygrali, dowiedzieli się ci, którzy dożyli 1918 r. Bo to było zwycięstwo Powstania Styczniowego – podkreślił profesor.
Czy dziedzictwo powstania narzuca jakieś wnioski współczesnej polityce polskiej? Andrzej Nowak, próbę odpowiedzi na to pytanie nazwał „ryzykowną, chronologiczną wycieczką”. A jednak, odpowiedział:
– Próba ugody z państwem nastawionym na zniewolenie swoich obywateli i sąsiadów jest zawsze skazana na porażkę. Ryzykując chronologiczną wycieczkę, podobnie oceniam cele polityki rosyjskiej realizowanej przez obecne władze Rosji, w stosunku do Polski, w roku 2013. Być może jest to uwaga wykraczająca poza moje cechowe uprawnienia historyka, ale jako publicysta mogę sobie na taką uwagę pozwolić. Alternatywą dla Powstania Styczniowego, jest udane powstanie. Bardziej skuteczne szukanie sojuszników w tej samej walce o wolność, która dotyczy nie tylko Polaków, ale całego szeregu innych narodów, zagrożonych ekspansją agresywnego imperium. Dotyczy to także mieszkańców Europy Zachodniej, którzy stali się zakładnikami jego polityki. Współcześnie widać bardzo wiele elementów uwikłania silnych Niemiec, Francji oraz Włoch, w politykę imperialną Rosji, realizowaną na warunkach rosyjskich, kosztem słabszych, mniejszych. Na końcu tego procesu jest zawsze zniewolenie tych, którzy wydają się dzisiaj partnerami. W Polsce, po 2007 r. zwyciężyło rozumowanie, że niepotrzebne są nam sojusze z Ukrainą, czy oglądanie się na Gruzję, bo to są małe kraje, które nas niewiele obchodzą, a skoro pozwolimy, żeby zajął się nimi Putin, wtedy nas pozostawi on samym sobie. Logika jest inna.