Zawsze, w którymś momencie spotkania z historykiem lub dziennikarzem krajowym, pada pytanie dotyczące sprawy fundamentalnej. W zasadzie streścić je można jednym: powiedz pan, jak żyć? Bo zawsze jest to pytanie o Polskę.
Tym razem odpowiadał na nie dr hab. Sławomir Cenckiewicz. W Londynie gościł na zaproszenie Klubu Dyskusyjnego „Pogląd”, do niedawna znanego jako Londyński Klub Dyskusyjny.
Współautor przyczynka do biografii Wałęsy, w którym z kolegą Gontarczykiem zasmucili naród, wyciągając fakty niezbicie dowodzące przynależności lidera Solidarności do ruchu donoszenia esbecji. Niezbicie, bowiem lider nie odważył się wstąpić w obronie swego imienia na drogę sądową. Procesu za tę książkę – nie było.
Cenckiewicz jest również autorem „Anny Solidarność”, sążnistego tomu o kobiecej ikonie robotniczego buntu, „świętej” Annie Walentynowicz, jednej z pierwszoplanowych postaci czasu oporu, która nie dała się skusić charakterystycznym dla naszych współczesnych „elit” uwikłaniem, i która skończyła w Smoleńsku. Na jej miejsce próbowano wkleić Henię Krzywonos, skądinąd zasłużoną dla walki o prawa robotnicze postać, która spełniwszy swe dziejowe zadanie, uległa po ludzku oportunizacji. Spełniając polecenia macherów od wizerunku stworzyła swoją postać, dość skutecznie zawłaszczając przestrzeń pamięci należną Annie. Nadgorliwość w kreowaniu przez media nowej bohaterki „Heni Solidarność” obrazuje fakt nazwania jej mianem „tramwajarki suwnicowej”, co stanowi zlepkę pojęć nieprzyzwoicie odległych. Dziennikarz, który pojęć nie odróżnia, poszedł bowiem tropem znanym z „Kołysanki stalinowskiej” Stanisława Staszewskiego: „Domy wznosi piekarz, bo w tej pracy biegły. Handel zagraniczny rozwijają zduni (…), Domy, mosty, szkoły – to domena szewców, A z krawców się robi zwycięstwa ich piewców. Piekarz, szewcy, zduni – każdy sercu bliski, wspólnie zapracują na moją Scotch Whisky”.
Nie dając wiary oficjalnie obowiązującej wykładni krajowej rzeczywistości i historii najnowszej, uczestnicy londyńskich spotkań traktują ich bohaterów z namaszczeniem godnym opatrznościowych mężów, którzy z uwagi na swój zawód i dokonania – wiedzą więcej. Dlatego pytamy.
Prawie zawsze autorem pytania natury fundamentalnej jest świeży emigrant. Pyta w gruncie rzeczy o możliwość powrotu, o receptę na powrót. Pytanie zasadnicze, które padło podczas spotkania w Windsor Hall, tym razem wynikało z obserwacji oplatających Polskę zależności gospodarczo-politycznych: czy nie jest ona krajem, który bez względu na jakość rządu i parlamentu pozostaje obciążony taką galopadą zobowiązań, iż jakiekolwiek zmiany przy sterze niewiele pomogą, bo zobowiązania i tak pozostaną?
Z rozmowy narosłej wokół tego pytania wynikła odpowiedź, która kilka razy na spotkaniach z gośćmi Klubu Dyskusyjnego już padła. Cenckiewicz radził to samo, co Rafał Ziemkiewicz: konieczna jest praca u podstaw w rodzinie, w najbliższym otoczeniu. Praca wychowawcza, nauka samodzielnego myślenia i szacunek dla wielowiekowej tradycji to realizacja idei pozytywistycznej, która po tragedii Powstania Styczniowego sprawdziła się jako recepta na podtrzymanie i kształtowanie ducha narodu, zdolnego do obalenia zaborcy. Jednak narodu w takim kształcie i charakterze, jakim był on przed 1945 rokiem, już nie ma. Ziemkiewicz mówił jasno: naród musimy zbudować na nowo, w oparciu o znajomość historii, wiarę ojców i poczucie własnej wartości. Nad samymi sobą musimy pracować, włożyć gigantyczny wysiłek rozłożony na lata i nie oczekiwać szybkiego efektu – dopowiedział Cenckiewicz. Wyrazicielem tożsamego podejścia był prezydent Lech Kaczyński. Historyk przywiózł do Londynu pierwszy tom, politycznej biografii prezydenta, nad którą pracował przez ostatnie lata, wspólnie z powołaną przez siebie grupą historyków młodego pokolenia.
Niechciana samodzielność myślenia
Kłopot z intelektualną jakością polskiej inteligencji pracującej polega m.in. na tym, iż łatwowiernie przyswoiła ona sobie mit, jakim obudowano przemiany 1989 roku. Historia wyłożona oficjalnie stała się dlań jedyną wykładnią, a podważanie prawości Okrągłego Stołu niezrozumiałą walką z widmami. Wzruszenie ramion i trywializacja postaci prezydenta Kaczyńskiego to najczęstsza reakcja tejże postępowej inteligencji obrazkowej, która mało czyta, a więcej ufa: przekazowi medialnemu. Nie porównuje źródeł i nie popada w wątpliwości, stanowi więc wykładnię cech, których Kaczyński był zaprzeczeniem.
„Wykształciucha” wymyślił Sołżenicyn, nazywając w ten sposób ludzi, który formalnie jakoś się wyedukowali, ale nie są w stanie sprostać ideałom inteligenckiego powołania. Do dyskusji publicznej „wykształciucha” wprowadził wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji Ludwik Dorn, używszy tego określenia w 2006 r.: „To mocno ignorancka, egoistyczna, narcystyczna warstwa wykształconych, która nie ma wiele wspólnego z polską inteligencją. (…) Ta znaczna część warstwy wykształconej posiada pewną profesjonalną kompetencję. Natomiast straciła ona kontakt z resztą Polski, w gruncie rzeczy na własne życzenie”.
„Wykształciuchy” nie sięgną po biografię polityczną Lecha Kaczyńskiego, bowiem wiedzą z „Gazety Wyborczej” i TVN-u, że wykonywał on polecenia Jarosława; a w stoczni gdańskiej w ogóle go nie było. Istnienie procederu wymazywania roli Lecha Kaczyńskiego w Solidarności to nie wymysł pisowczyków, ale aby to wiedzieć, trzeba sięgnąć do pierwszych prób deprecjacji tej postaci, obecnych w „wolnej” prasie już w pierwszej połowie lat 90. Nie kwestionuje się zasadności wyposażania dzisiaj w tabliczkę z nazwą „autorytet” Zygmunta Baumana, zasłużonego dla Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego, w którym służył w latach 1945-1953. KBW była rodzimym odpowiednikiem NKWD. Doczekał się Bauman w latach 90. miana naczelnego myśliciela Polski demokratycznej, uznanego na magicznym Zachodzie, w samej Wielkiej Brytanii, która ochroniła i nie chciała wydać polskim organom sprawiedliwości takiej kreatury, jak stalinowska prokurator Helena Wolińska-Brus. A Bauman? Przygarnął go lata temu uniwersytet w Leeds, gdzie dosłużył się stanowiska profesora-emeryta. Brawo!
Baumana się nie kwestionuje, Kaczyńskiego – wypada.
Miał ten feler, o czym w skrócie opowiedział jego biograf, iż jako uczestnik sierpniowego strajku w stoczni gdańskiej; wszystkich Magdalenek (bo nie było to tylko jedno osławione spotkanie) i podsumowujących je obrad okrągłostołowych zorientował się, iż dochodzi do podziału władzy, fraternizacji i zblatowania elit. Zblatowani czyli ci, których udało się komunistom przeciągnąć na swoją stronę. Kaczyński szybko zrozumiał, że toczy się gra rozłożona na lata, próbował jej zapobiec, a potem na nią wpływać. Uważał, że należy renegocjować ustalenia Okrągłego Stołu, apelował o to bezskutecznie, gdyż Geremek odpowiadał twardo: Okrągły Stół jest nienaruszalny. Kiedy u progu 1990 r. rozwiązała się PZPR, odpowiedziano mu, iż prawną spadkobierczynią organizacji, której nigdy w III RP nie uznano za zbrodniczą (!) jest Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej i to jej ludzie przejmują egzekucję zobowiązań zaciągniętych przez środowisko Solidarności. Złożoność systemu inwigilacji i powszechne utytłanie w mniejszym czy większym świństwie wciąż gwarantują wspólną ochotę zachowania okrągłostołowego status quo. Aby mówić o współczesności trzeba ów fakt uznać: Solidarność w kraju i instytucje emigracyjne utytłane były na skalę niebotyczną. Świadomość tego faktu jest o tyle niezbędna, iż dotyczy naszej teraźniejszości i niedalekiej przyszłości. Różowe okulary na zielonej wyspie będziemy mogli ubrać dopiero w zaświatach. Dzisiaj konieczna jest solidna robota.