Żyj wskok, boć zamknął do niezmiernej wrota
Nadzieje krótki kres dany żywota;
Zarwij, co możesz, dobrych dni pod miarą,
Wnet będziesz bajką, nieboszczykiem, marą.
Jan A. Morsztyn (1613-1693)
Kilka dni temu przekonałem się, jak łatwo Polak emigrant może stać się „bajką, nieboszczykiem, marą” w naszej codziennej rzeczywistości, zgubionej w dżungli internetu. Po głębokim namyśle, trwającym około pięciu minut, postanowiłem podzielić się z czytelnikami Dziennika moją dziwną cyber-przygodą w uścisku typowo londyńskiej gminy. Coś takiego może przydarzyć się każdemu z nas, kto jest mieszkańcem brytyjskich gmin. Większość tych samorządowych zespołów jest dziś skomputeryzowana w każdej dziedzinie ich działalności – od zbierania worków ze śmieciami do ściągania podatków mieszkaniowych (council tax). Rzekoma nieomylność tych elektronicznych robotów tak dominuje dziś pracę urzędników, doktorów, pielęgniarek, menadżerów i polityków, że nawet największe głupoty ukazujące się na ekranie monitorów są traktowane z głębokim szacunkiem, jak papieskie orzeczenia w kwestiach wiary. Znak krzyża to dla nich plus, a modlitwy o natchnienie polegają na kliknięciu myszką w odpowiedni „link”. Smutne, ale prawdziwe.
Wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy listonosz wręczył mi kopertę zaadresowaną do bezimiennych „Spadkobierców Stefana G.” Ponieważ list przyszedł na mój adres, otworzyłem kopertę i znalazłem w niej rachunek za podatek mieszkaniowy od wydz. finansów mojej gminy. Tekst był pomyślny dla adresatów. Księgowi powiadomili moją spadek-oczekującą rodzinę, że w rezultacie mojego zgonu w dniu 4 lipca, podatek został anulowany od lipca do końca finansowego roku. Ucieszyłem się tą nowiną, dopóki nie doszło do mnie nagle, że to o mnie mowa. List przyszedł z dużym opóźnieniem, więc może jednak księgowi mieli jakieś wątpliwości, ale w końcu musieli zdecydować, że nie mają prawa opodatkować ducha, który błąka się po pustych pokojach. W moim mózgu pojawiły się teraz fantazje, dotyczące mojego rzekomego zgonu w początkach lipca. Czy moje prochy były rozsypane na Wzgórzu Pierwiosnków? Czyżby redaktor naczelny Dziennika miał w swym zespole reporterkę mediumistyczną i dlatego mógł wydrukować Raptularz po dniu mojego odejścia w zaświaty? Dla takiego filara polskiej prasy emigracyjnej jakim jest nasz Dziennik, wszystko jest możliwe! Po pierwszym szoku, zacząłem zastanawiać się, po dziennikarsku, nad możliwymi źródłami tej pomyłki. W chaotycznej gromadzie internautów, są fachowcy i cyber-analfabeci, włamywacze i spamerzy, szczebiotliwe masy naiwnych uczestników serwisów społecznościowych, a także tajne wywiady mocarstw, zbierające nasze dane osobiste, które krążą po całym świecie i są kradzione, przetwarzane i gubione. Głównym elementem w tej całej zwariowanej pomyłce jest świadectwo zgonu, podpisane przez lekarza, które tak, jak metryka urodzenia, powinno znaleźć się w komputerach gminy. Telefonując do biura gminy, nie byłem pewien czy przyjąć ton oburzonego podatnika czy poprosić żartobliwie o pomoc mediumistyczną w prowadzeniu rozmowy z upiorem. Spokojna reakcja mojej rozmówczyni przekonała mnie szybko, że w biurze finansowym reklamacje od zmarłych podatników muszą być normalnym zjawiskiem. „Cieszę się, że pan żyje i wyśle poprawiony rachunek,” oznajmiła pogodnie, ale tutaj musiałem zaprotestować. Na moją prośbę o wysłanie mi kopii świadectwa zgonu, odpowiedziała, że muszę wysłać email do zarządu biura, bo ona tylko zajmuje się rachunkami. Wysłałem, ale nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi, więc muszę chwilowo wędrować między niebem i ziemią, pisząc Raptularze i czekając na powrót do normalnego życia.
Autor: Stefan Grass